Znacie ich, słyszeliście ich wiele razy, pewnie mijaliście na ulicy, albo może nawet braliście udział w meczach, które i oni zaszczycili obecnością. Są bardzo mądrzy, praktycznie najmądrzejsi. Są wymagający. Są głośni i konsekwentni w dochodzeniu swoich praw, są nieustępliwi i trudni do okiełznania. Są przekonani, że ich dziecko powinno już wkrótce trafić do La Masii, są przekonani, że trenerzy nie dostrzegają bezdyskusyjnego talentu ich pociechy a sędziowie tylko czyhają by przekręcić ich drużynę.
Rodzice.
Tak już jest skonstruowany dzisiejszy świat, że rodzice wymagają przede wszystkim od… wszystkich. Zaczyna się już w szkole, gdy winni złych ocen ucznia są nauczyciel, wychowawca, a może i reforma edukacji, nigdy zaś ich ukochany Brajan. Podobnie jest na zajęciach z muzyki i na basenie, na dodatkowym francuskim (w przedszkolach uczą go jakieś konowały!) i oczywiście na lekcjach futbolu. Wszystko jest podlane bardzo obficie sosem rywalizacji. Na muzykach masz grać na flecie bezsprzecznie najgłośniej, na basenie mieć najbardziej mokry ręcznik, na francuskim błyszczeć wspomnieniami z ubiegłorocznej wycieczki do Paryża a na piłce tylko trochę odstawać od Cristiano Ronaldo.
Szczególnie destrukcyjne jest to ostatnie – doskonale znane są przypadki, gdy rodzice:
– wymuszają na trenerach zmiany w składzie
– zachęcają dzieci do “zajebania” rywalowi
– przeżywają każdy mecz jak finał mistrzostw świata, ze wszystkimi konsekwencjami, łącznie z płaczem po ewentualnej porażce
– przegrzewają dziecko przesadzając z motywacją
– wprowadzają zbędną presję i stres
Podczas gdy autorytety w dziedzinie szkolenia postulują: dzieciaki muszą wrócić do korzeni, muszą znów zaczynać od zabawy piłką, rodzice idą w odwrotnym kierunku. Pozostający na ścisłej diecie dziewięciolatek ma już mieć swoją pozycję, na mecze podróżować autokarem i oczywiście nie grać poza klubem, by uzyskać optymalne obciążenia treningowe.
Nie wierzycie? No to spójrzcie jakie pisemko dostał od rodziców trener jednej z młodzieżowych szkółek. Chodzi o drużynę U-11, rocznik 2006 i 2007 czyli absolutnych dzieciaków.
Wyobrażacie to sobie? Rodzice mają pretensje, że trener daje pograć każdemu dzieciakowi w każdej formacji, żądają punktacji za obecność na treningach oraz naturalnie napinki na wynik podczas zawodów. Brakuje jeszcze jakiejś finezyjnej recenzji dotyczącej gry poszczególnych zawodników na “nieswoich” pozycjach oraz podpowiedzi dotyczących sposobu zakładania pressingu na połowie rywala. – Ale i takie rzeczy się zdarzały – słyszymy w rozmowie z Piotrem, trenerem tej drużyny. – Raz jedna z mam zażądała ode mnie analizy wideo meczu na jakimś turnieju halowym. Mówimy o dziewięcio- i dziesięciolatkach.
Dziewięcio- i dziesięciolatkowie. Chłopcy, którzy niedawno nauczyli się wiązać sznurowadła i na dobrą sprawę dopiero zaczynają kopać piłkę zamiast wcześniejszej ogólnorozwojowej zabawy z futbolówkami. Rozumiemy, że w niektórych klubach “sito selekcyjne” dotyczy już najmłodszych roczników, ale tym bardziej – jaki sens ograniczać rozwój swoich dzieci przypisywaniem ich pozycji, określonych roli w drużynie czy jakichkolwiek innych schematów (schematy rozgrywania rożnych u dziesięciolatków?! serio?!).
Fachowcy są zgodni – problemem młodych adeptów futbolu nie jest wcale słaby poziom piłkarski, ale fatalny stopień ogólnego wyćwiczenia. Nie rzucą piłką do kosza, nie zaserwują w siatkówce, o gimnastycznych czy lekkoatletycznych osiągnięciach nie wspominając. Jak mawiał klasyk – nie zrobią przewrotu w przód i wymyku, choć pewnie uda im się odtworzyć któryś z trików Neymara. Rodzice z kolei żądają dalszej specjalizacji – skąd obrońca w ataku, skąd napastnik w pomocy – dopytują w liście.
– Wbrew pozorom do tej pory nie było z nimi aż tak wiele problemów, dość jasno wytyczyłem reguły, na treningach czy meczach rodzice się nie odzywają, bo już zdarzały się przypadki, gdy po prostu zostali wyproszeni z zajęć – mówi w rozmowie z nami Piotr. – Tyle że to jak z piłkarzami, którzy przez 20 lat uczyli się określonych nawyków – gdy nagle przychodzi nowy trener i każe im grać inaczej, przez pół godziny będą słuchali polecenia, potem wrócą do wyuczonych przyzwyczajeń i automatyzmów. Oni mają zakodowane, że porażka to jest najgorsza klęska, zawsze winni są sędziowie, trenerzy, słabsi koledzy z drużyny, nigdy ich synowie. Pomijając już oczywiście, że dopiero po porażkach są niezadowoleni, dopóki wygrywamy kolejne mecze jest kompletny spokój, świetna atmosfera i uznanie dla trenerów.
To przerzucanie winy i odsuwanie odpowiedzialności od dzieci to zresztą najpoważniejszy problem, bo wykraczający daleko poza ramy treningu. Jak twierdzi Piotr – o ile podobne pisma czy skandaliczne zachowania na treningach da się w prosty sposób wyeliminować, o tyle “pracy” rodziców nad dziećmi w domach już się nie ograniczy. – A to widać, zresztą dzieci są szczere, same o tym mówią. Oni po wszystkich porażkach płaczą, nie są przyzwyczajeni do tak nieodłącznego elementu w sporcie, już na tak wczesnym etapie. Trenerzy im powtarzają, że wynik jest bardzo ważny, ale na pewno nie jest najważniejszy. Rodzice – odwrotnie. Wprowadzają tak chorą presję, że każdy błąd to jest tragedia i dramat – tłumaczy Piotr.
A to już ma wymierny wpływ nie tylko na atmosferę w zespole – i wzajemne pretensje, ale również na rozwój chłopaków. Podejmowanie ryzyka? Po co. Wychodzenie poza szablon, poza strefę komfortu? Broń Boże. A jeśli w składzie faktycznie jest drugi Ronaldinho, który gwarantuje pięć goli na mecz – reszta skupia się tylko na tym, by jak najszybciej dostarczyć do niego piłkę.
– Podobnie jest z dobieraniem poziomu rywali, jedna mama młodszego o rok chłopca oburzała się, że gra tylko w meczach ze słabszymi rywalami. Rok w takim wieku to jest przepaść pod względem warunków fizycznych, ale chłopak ma grać z najlepszymi i koniec – mówi nam Piotr. – A wszystko wynika ze złego rozumienia swojej roli. Rodzic myśli, że płacąc staje się moim pracodawcą. Tak nie jest! Moim pracodawcą i człowiekiem, przed którym odpowiadam jest właściciel akademii, dyrektor czy prezes. Rodzice są istotnym, ale nie najważniejszym elementem tej układanki. Czasami zachowują się z kolei jakby stali nie tylko nad trenerem, ale i nad właścicielami.
Komitet Oszalałych Rodziców w pigułce. Najbardziej cierpią na tym dzieci, załamane każdą porażką. Ale w dalszej perspektywie – tak nieprofesjonalne podejście ma też wpływ na poziom całej naszej młodzieżowej piłki. Dobrze, że tego typu problemy zaczynają coraz częściej gościć w mediach. Szkoda, że wciąż mają miejsce w klubach.
Jakub Olkiewicz