Właśnie został trenerem zespołu Sandra SPA Pogoń Szczecin. Niewykluczone, że Mariusz Jurasik lada dzień… wznowi karierę, by pomóc nowemu klubowi także na parkiecie. W obszernej rozmowie z Weszło jeden z najlepszych polskich piłkarzy ręcznych w historii opowiada m.in. o trudnym dzieciństwie, o tym dlaczego zawiódł się na Bogdanie Wencie i o tym, komu dobrowolnie oddał swój paszport.
Jakim cudem grałeś aż do czterdziestego roku życia? Palisz papierosy, zdarza ci się napić, typowałem, że skończysz karierę dużo wcześniej.
Mam mocny organizm, który zawsze szybko się regenerował. Nigdy nie byłem też kontuzjogennym zawodnikiem. Jak już łapałem jakieś urazy, to były to mikro sprawy: wybite palce czy skręcenia stawu skokowego. Poza tym ja się po prostu przyzwyczaiłem do bólu. Jeśli masz mocny charakter, możesz to zrobić.
Z okazji okrągłej rocznicy urodzin zrobiłeś w maju huczną imprezę, czy piłeś w domu sam, na smutno?
Ja w ogóle nie czuję tego, że mam tyle lat! Zanim stuknęła czterdziestka straszono mnie, że w głowie zajdą jakieś poważne zmiany, a tu nic takiego się nie stało. Nie robiłem więc wielkiego przyjęcia, bo nie traktowałem tych urodzin jako przełomu, jak wesele czy narodziny dziecka. Zaprosiłem tylko najbliższych przyjaciół.
Rozumiem więc, że nie rozpoczynasz czasem dni od myśli w stylu: cholera, jestem już w wieku inżyniera Stefana Karwowskiego!
Absolutnie nie! Zawsze tłumaczyłem ludziom, że masz tyle lat na ile się czujesz. Ja jestem w pełni sił i witalności, mimo że od sześciu miesięcy właściwie nie trenuję. Nie przeszkadza mi to jednak w tym, żeby myśleć o sobie jako o dwudziestokilkulatku (śmiech). Zresztą zauważ, że wielu „starszych” facetów w naszym kraju wygląda dobrze. Ludzie mają coraz więcej kasy, zaczynają więc o siebie dbać. Pomaga, że warunki się poprawiły. Kiedyś parki to były czarne zadupia, człowiek bał się tam wejść bo mógł dostać w łeb. Teraz alejki w niemal każdym mieście są super podświetlone, nic tylko uprawiać jogging. Do tego dochodzą orliki i ścieżki rowerowe – naprawdę jest gdzie się poruszać.
W reprezentacji Polski grałeś z fantastycznymi zawodnikami. Szmal, Tkaczyk, bracia Lijewscy i Jureccy. Mimo że sięgnąłeś po dwa medale mistrzostw świata, mam wrażenie, że twoje pokolenie mogło osiągnąć więcej…
I myślisz tu zapewne o igrzyskach olimpijskich w tym cholernym Pekinie. Do dziś ta impreza to dla mnie trauma. Jechaliśmy tam po miejsce na podium, byliśmy pewni siebie po zdobyciu wicemistrzostwa świata w 2007 roku. Niestety, nie wyszedł nam jeden mecz, ale ten najważniejszy: ćwierćfinał z Islandią. Odpadliśmy, a ja po powrocie z Chin nie mogłem patrzeć na olimpijski strój. Włożyłem wszystko do torby, zawiozłem do teścia na działkę i przez ponad rok nie jej nie otworzyłem. Byłem podłamany, bo wiedziałem, że to dla mnie najprawdopodobniej pierwsze i ostatnie igrzyska w karierze. Niestety, miałem rację.
W zdobyciu medalu w Pekinie nie przeszkodziło wam czasem zbytnie zbratanie się z siatkarzami w olimpijskiej wiosce? Do dziś chodzą legendy o tym jak tam niby balowaliście…
Zapewniam cię, że nie szaleliśmy w Chinach. Byliśmy skoncentrowani na tym, żeby wywalczyć krążki, a nie na piciu. Nie jesteśmy idiotami, nie chcieliśmy przez imprezowanie zaprzepaścić życiowej szansy. Te plotki wzięły się zapewne stąd, że jak nie ma wyniku, to szuka się dziury w całym. A co do siatkarzy: mówimy z nimi jednym językiem, przyjaźnie zawarte w 2008 roku przetrwały do dziś, jestem pewien, że to znajomości na całe życie.
Z kim z nich masz najlepszy kontakt?
Z Łukaszem Kadziewiczem. Swego czasu często wpadał do mnie do Kielc. To charakterny facet, który lubi się bawić. Można z nim pogadać o pierdołach, ale i o poważnych rzeczach. Właśnie takich ludzi szanuję.
W którym momencie wyczerpała się chemia pomiędzy drużyną a prowadzącym was w Pekinie Bogdanem Wentą?
Nie chcę tu odpowiadać za kolegów, każdy może patrzeć na tę sprawę inaczej. Mi wydaje się, że relacja zaczęła się psuć po tym jak w 2012 roku nie udało nam się awansować na igrzyska w Londynie. W turnieju kwalifikacyjnym w Hiszpanii powinniśmy zgarnąć te olimpijskie przepustki, wszyscy to wiedzieliśmy, dlatego potem byliśmy źli. No ale ciężko mi powiedzieć co dalej się działo w tym zespole, bo przecież przestałem w nim grać. Może Bogdanowi nie służyło, że prowadził i klub, i kadrę? Może nie wprowadzał wystarczająco dużo świeżej krwi do drużyny? Ale to tylko moje przypuszczenia, nic więcej.
Nie liczyłeś na powołanie na igrzyska w Rio de Janeiro? Moim zdaniem spokojnie mogłeś tam jechać. Mimo czterdziestki na karku byłeś wiosną w dobrej formie, a na nadmiar utalentowanych leworęcznych zawodników nie narzekamy. Uważam, że jako rezerwowy pomógłbyś zespołowi.
Dziękuje, że tak dobrze o mnie myślisz! Ja się nad tym nie zastanawiałem, ale pewnie gdybym dostał powołanie, nie odmówiłbym, ponieważ to coś zupełnie wyjątkowego, niczym propozycja od Barcelony – nie można powiedzieć nie. Szczerze? Nie czułem się gorszy od tych, którzy pojechali do Brazylii. Znam swoją wartość.
Za czasów kariery waliłeś prosto z mostu. Potrafiłeś się pochwalić, tak jak przed chwilą, ale i zjebać. Po przegranym finale mistrzostw świata stanąłeś przed kamerami i powiedziałeś, że zawaliłeś mecz.
Zawsze mówiłem to co myślałem. Nie raz mnie za to chwalili, nie raz karcili. Jestem takim człowiekiem, że jak coś spieprzę, to mówię otwarcie, jak zagram dobrze – też. Wtedy miałem przeczucie, że naprawdę zawaliłem. Chciałem to z siebie wyrzucić.
Mam wrażenie, że wasz sukces sprzed prawie dekady nie został dobrze skonsumowany.
To prawda. Ludzie, którzy wtedy mieli po 12-13 lat, powinni teraz wchodzić do pierwszej reprezentacji Polski. Niestety, tak się nie dzieje. A tacy Niemcy, Francuzi, Hiszpanie czy reprezentacje z Bałkanów, mają wielu zdolnych chłopaków, 20-latków, którzy już teraz podbijają świat, grają na co dzień w Lidze Mistrzów. U nas ciężko znaleźć ich rówieśnika, który grałby na podobnym poziomie. Szkolenie młodzieży niedawno ruszyło jednak mocniej, mam nadzieję, że koło 2024 roku zbierzemy tego efekty. Wcześniej o spektakularne sukcesy może być trudno. Uważam, że wytworzy się luka medalowa. Mam jednak nadzieję, że… się mylę. Dużo dobrego może nam dać Tałant Dujszebajew. Selekcjoner chce ujednolicić pracę reprezentacji, kadry B i kadr młodzieżowych, chce, żeby docelowo młodzi zawodnicy wchodzący do drużyny od razu znali jej system gry, a tym samym szybko potrafili się odnaleźć. To dobra droga.
Kirgiz nie wziął sobie na głowę za dużo? Szkoli przecież także Vive, czyli zwycięzcę ostatniej edycji Ligi Mistrzów…
Pamiętaj, że to maniak piłki ręcznej, poświęca jej się bez reszty. Da sobie radę. Poza tym wszystkiego nie musi przecież robić sam. Dobierze sobie ludzi, którym ufa na 100%, nie będzie musiał ich kontrolować cały czas. Raz na jakiś czas sprawdzi, czy wykonują powierzoną robotę, jeśli tak się stanie, nasz handball może ruszyć z kopyta.
Ty i twoi rówieśnicy z parkietu też możecie w tym pomóc. Kto z was ma największe szanse, żeby zostać wybitnym trenerem?
No, na pewno ja będę wyjątkowy! (śmiech). A serio: chciałbym zaistnieć w tym zawodzie. Tak jak 20 lat temu zaczynałem karierę jako zawodnik, teraz zaczynam przygodę na ławce. W podobnej sytuacji są też Marcin Lijewski i Damian Wleklak, kto wie czy fachu nie spróbuje Sławek Szmal? To wszystko są ludzie, którzy mogą być poważnymi trenerami. Chcą się uczyć, rozwijać, dzielić z młodymi swoim przebogatym doświadczeniem. Zobaczymy, czy każdemu z nich uda się przełożyć wiedzę teoretyczną na praktyczną.
Tobie się udało: miałeś całkiem udany start w Górniku Zabrze.
Mocno do przodu poszedłem od wakacji. Wtedy skupiłem się na trenerce w 100%, wcześniej byłem grającym szkoleniowcem. To ciężka robota. Wracasz zmęczony z zajęć i zamiast się regenerować, oglądasz do drugiej w nocy mecze rywali, a potem o ósmej rano pobudka i lecisz na kolejne ćwiczenia. Było ostro, ale po tym jak zakończyłem karierę sytuacja się ustabilizowała. Kocham ten sport, chciałbym w nim zostać jak najdłużej.
Marzenie – poprowadzić kiedyś Vive?
Naprawdę o tym nie myślę. Chcę się rozwijać, jeśli wyniki będą za mną przemawiać, to kto wie, może kiedyś do tego dojdzie? Ale teraz nie zastanawiam się nad Kielcami czy Wisłą, jest na to za wcześnie.
To właśnie w tym pierwszym mieście w połowie lat 90. rozpoczynałeś poważne granie. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że strasznie rozpieprzałeś wtedy kasę.
Ja? Niemożliwe, to na pewno nie są moje słowa, jakiś dziennikarz musiał coś przekręcić! Słuchaj: pochodzę z domu, w którym się nie przelewało. Zawsze na coś brakowało: dla mnie i dla brata. Gdy miałem piętnaście lat, odszedł od nas tata, musieliśmy radzić sobie z mamą sami. Szanuje pieniądze, dlatego nigdy nie bym ich nie rozpieprzał. Zdradzę ci, że w 1996 roku dostawałem z klubu 620 zł na rękę, a jeansy Levisa kosztowały wtedy 450! Nie zarabiałem kokosów, ale starczało na życie. Ba, potrafiłem nawet coś wysłać mamie i bratu!
Co dokładnie oznacza, że wam się nie przelewało?
Brakowało nie na jedzenie, a na ubrania. Mama nie zarabiała dużej kasy, pracowała jako kelnerka.
Trudne dzieciństwo ukształtowało cię jako człowieka?
Nie, to raczej sport zrobił ze mnie tę osobę, którą jestem teraz. Ciągnęło mnie do każdej dyscypliny, wiosną właściwie nie siedziałem na lekcjach gdyż brałem udział we wszystkich możliwych zawodach. Lekkoatletyka, koszykówka, piłka nożna – wszystko poza… handballem. W mojej szkole nie było piłki ręcznej! Poznałem ją dopiero w ósmej klasie, dosyć późno. Dzięki sportowi nie łaziłem na dyskoteki czy na ławeczkę z kumplami. Znałem kolegów, którzy woleli się napić, ale utrzymywałem stały kontakt z tymi, którzy lubili piłę a nie wódę.
Na początku XXI wieku byłeś na ustach całej Polski, wtedy odszedłeś z Kielc do Płocka. Takie transfery należały wówczas do rzadkości.
Nigdy nie porzuciłbym Iskry, ale byli tam wtedy tacy działacze, którzy chcieli mnie oszukać i nastraszyć, nawet tym, że mogą mi „skończyć” karierę. Wkurzyłem się, zadzwoniłem do szefów Orlenu, spotkałem się z nimi w połowie drogi między Płockiem i Kielcami i dogadałem. Grę dla tego klubu wspominam bardzo przyjemnie. Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego w Orlenie. Występowałem przecież w drużynie, która sięgnęła po tytuł. Mieliśmy naprawdę mocną pakę: Sławek Szmal, kilku chłopaków z Wybrzeża Gdańsk, ja. No i działaczowsko byliśmy silni: Krzysztof Dmoszyński i Andrzej Strejlau robili dla klubu dużo dobrego. Ja zresztą też, kibice z Płocka i okolic mnie docenili, zostałem sportowcem roku w regionie. To świadczy o tym, że może mnie tam nie pokochali, ale na pewno polubili.
Sympatią pałali do ciebie także fani kolejnego klubu, niemieckiego Rhein-Neckar Loewen.
To prawda. Gdy było wiadomo, że po pięciu latach gry w tej drużynie odchodzę do Vive, kibice byli zawiedzeni, zdenerwowani na klub. Dzwonili i pisali do menedżera Thorstena Storma mówiąc mu, że ma o mnie walczyć. Poza tym zrobili koszulkę na cały sektor, który mieścił cztery tysiące widzów, z napisem „Mariusz musi zostać”. To wszystko sprawiło, że doszło do absurdalnej sytuacji: podpisałem ważny od następnego sezonu kontrakt w Kielcach, a Rhein-Neckar Loewen… chcieli mnie odkupić. Nie doszło do tego, bo Vive zdobyło mistrzostwo Polski i potrzebowało mojej pomocy w Lidze Mistrzów.
Twoje drugie podejście do kieleckiego klubu trwało trzy lata. Odszedłeś, bo Wenta nie widział cię w składzie.
Byłem na niego troszkę zdenerwowany. W kwietniu mówił, że chciałby mnie zostawić w drużynie w roli strażaka. Zgodziłem się, przeszedłem całe przygotowania. I nagle, w połowie sierpnia, zostałem wezwany do klubu na rozmowę. Bogdan powiedział, że ściągają Denisa Bunticia przez co zabraknie dla mnie miejsca w zespole.
Dziwne, że trener, który znał cię tak długo i dobrze, zachował się w taki sposób.
Patrzył na interes swój i zespołu, zamierzał postawić na młodszych zawodników, ja nie pasowałem do jego koncepcji. Nie miałbym do niego nic, gdyby zrobił to po ludzku, kilka miesięcy wcześniej. Po decyzji Wenty stanąłem pod ścianą, bo większość klubów miała już pozamykane kadry. Dobrze zachował się wówczas prezes Bertus Servaas, który zaoferował mi rolę koordynatora trenerów grup młodzieżowych. Z początku się zgodziłem, bo koncepcja była fajna. Po chwili ciągnęło jednak wilka do lasu. Chciałem grać, czułem, że jestem dobrze przygotowany, wtedy pojawił się ten nieszczęsny Katar…
Miałeś tam podpisać kontrakt życia, a skończyło się tak, że zabrali ci paszport i nie było jak wrócić do Polski.
Ja sam go im oddałem! Przyjechałem, powiedzieli, że potrzebują paszportu do skserowania. Wzięli i tyle go widziałem (śmiech). Po dwóch tygodniach zacząłem chodzić i dopytywać gdzie jest, odpowiadali, że oddadzą go “tomorrow, tomorrow”. Najpierw naobiecywali złote góry, a skończyło się na tym, że ciężko mi było opuścić ten kraj. Albo były święta i nikt nie pracował, albo nie odpisywali na maile. Ale chociaż miałem dobre warunki. Hotel pięć gwiazdek, wszystko za darmo. Z drugiej strony: ile można w nim siedzieć? Na zewnątrz też nie dało się wyjść, ciągle było ponad 40 stopni, masakra. W końcu wpadłem na pomysł, żeby pojechać do ambasady polskiej. Po jej interwencji udało mi się wyjechać.
Trafiłeś do Górnika, w którym spędziłeś kilka lat. Szkoda, że cię pogonili późną jesienią, gdyby zrobili to latem, miałbyś więcej czasu, żeby pojeździć na ukochanym motocyklu. Skąd ta pasja?
Rozwijała się od małego, jak do sportu. Zaraził mnie wujek, który miał różne motocykle, głównie Romety i WSK-i. W wieku dwudziestu kilku lat jak było mnie już stać, żeby kupić coś fajnego. Nie zrobiłem tego jednak, dlatego że bałem się, iż coś mi się stanie. Myślałem: jesteś wariatem, dwa koła to nie cztery, lepiej nie ryzykować. Potem pomyślałem, że jak zmądrzeje, to kupię.
Padło na Harley’a, sprzęt dla starszego pana.
Ja mam power cruiser, który nawet ze ścigaczami wygrywa, także wiesz, starszy pan potrafi. Ale też można nim pyrkać po mieście. Wtedy jeszcze cię nie widać, a już słychać. (śmiech)
Twoja najdłuższa podróż?
Mazury.
Czyli nie objechałeś na przykład całej Europy.
NIe było na to czasu. Jak byłem zawodnikiem, to chciałem spędzić trochę czasu z dziećmi, a nie się spakować i powiedzieć rodzinie: na razie, będę za dwa tygodnie. Ale w tamtym roku udało się skoczyć z Grześkiem Tkaczykiem właśnie na te Mazury. Z Kielc to ponad 500 km w jedną stronę.
Szalona wyprawa!
Mam nadzieję, że w najbliższym czasie… nie pojadę nigdzie dalej. Chcę ciężko pracować, bo jak mówiłem ci na początku tej rozmowy: czuje się świetnie! Mam power, wiem, że mogę zrobić coś fajnego dla polskiej piłki ręcznej.
ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI
Fot. 400mm.pl