Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

29 listopada 2016, 21:43 • 5 min czytania 0 komentarzy

Chyba nikt nigdy nie zgłębi tajemnicy powodzenia bądź niepowodzenia konkretnych trenerów w konkretnych miejscach. Zapytałem kiedyś znajomego szkoleniowca: – Co zrobiłeś przez te dwa dni, że udało się wygrać, podczas gdy ta drużyna wcześniej nie była w stanie zrobić jednej składnej akcji?

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Odparł całkiem poważnie: – Zawiesiłem marynarkę w innym miejscu niż poprzednik.

Gdyby porozmawiać z każdym ze szkoleniowców osobno, gwarantuję wam, że każdy – no, za wyjątkiem kilku wyjątków – gdyby chciał zrobiłby dobre lub bardzo dobre wrażenie. Byliby w stanie odpowiedzieć na każde nieprzyjemne pytanie, byliby w stanie wybronić się z każdej nieoczywistej decyzji, wytłumaczyć, przekonać. Niektórzy nie mają daru lub chęci, by w ten sposób traktować media, więc bywają niezrozumiani, nierzadko wykpiwani, ale w takich całkiem prywatnych rozmowach wiedzą, dlaczego postąpili tak, a nie inaczej. Z reguły są osobami wykształconymi, do tego sporo w życiu widzieli i wiele książek przeczytali.

To jasne, że są trenerzy lepsi i gorsi, z lepszymi i gorszymi pomysłami, z mniejszymi i większymi zdolnościami interpersonalnymi. Rozumiem, że dobry trener może dać drużynie dodatkowe 20 procent wartości w pierwszym roku, a 30 procent w drugim. Ale u nas te wahania są anormalne, zwłaszcza że na poziom ekstraklasy dociera już szkoleniowa elita. Tymczasem drużyny rozchwiane – od kompletnej żenady do budzenia podziwu w okresie krótszym niż przeciętny człowiek leczy anginę. Kiedyś mówiło się o trenerach „ligowi czarodzieje”, ale dzisiaj już nielegalnych czarów nikt nie odprawia.

Przychodzi Maciej Bartoszek do Korony i nagle zwycięstwo za zwycięstwem, gol za golem. Z jakiego powodu? Cóż takiego się stało w tak krótkim czasie? Cóż wcześniej stało się w Lechu Poznań i Legii Warszawa? Cóż się stało swego czasu w Cracovii albo Podbeskidziu? Dlaczego piłkarze, którzy nie byli w stanie wymienić trzech podań, nagle zdobywają bramki na zawołanie? Prawda jest taka, że to… tajemnica futbolu. Tydzień w tydzień zastanawiają się nad tym prezesi w klubach na całym świecie i nie wiedzą. Aż przypomina się ta stara anegdota z Aleksandrem Kwaśniewskim mówiącym do Apoloniusza Tajnera: – Niech pan mi powie, dlaczego Adam przestał skakać? Na co Tajner odparł: – Najpierw to ja musiałbym wiedzieć, dlaczego zaczął!

Reklama

Jest naturalne, że nowy trener może przywrócić do składu niechcianego przez poprzednika piłkarza, co wpływa na jakość zespołu. Jest oczywiste, że może natchnąć zawodników, trochę ich zmotywować. Ale jednak tak nagłe i tak drastyczne zmiany poziomu sportowego niezmiernie mnie dziwią. Bo niby gdzie szukać przyczyny? W genialnie dobranej taktyce? W spektakularnych talentach oratorskich? Dlaczego więc owa wiedza taktyczna i żyłka do przemów nie skutkuje zawsze? Dlaczego im dłużej pracuje trener, tym mniej widać jego rękę, chociaż na logikę powinno być dokładnie odwrotnie?

Trenerzy, którzy na początku przegrywają mówią, że „potrzebują czasu”. To takie alibi: jest źle, ale może będzie dobrze, więc dajcie w spokoju pobierać pensję. Ale gdy wygrywają od samego startu, już ta regułka im umyka, nie powołują się na przyszłość i nie zapewniają, że będzie jeszcze lepiej. I dziwnym trafem jednak częściej zdarza się sytuacja, kiedy trener wygrywa na początku swojej przygody z klubem niż gdy sukcesywnie, z każdym dniem, podnosi poziom zespołu, aż po roku czy dwóch osiąga satysfakcjonujący go poziom. Powszechniejsza jest sytuacja, gdy szkoleniowiec zwycięża znienacka od pierwszego dnia i nikt nie wie dlaczego, a potem kroczek po kroku schodzi z tego prywatnego szczytu w dół, niż gdy spokojnie i mozolnie wyciąga zespół z kryzysu, aż po jakimś czasie drużyna nabiera rozmachu i ludzie mówią: na ten moment czekaliśmy!

– Trener nas odblokował – mówią piłkarze. Nigdy jednak nie precyzują, na czym wcześniej blokada polegała. Zabraniano im grać? Za celne podania były kary? Poprzednik dawał specjalne premie za snucie się po boisku i pozorowanie gry? Wytyczne kolejnych szkoleniowców z reguły są bardzo podobne: dyscyplina, zaangażowanie, życzliwość wewnątrz zespołu. Jakkolwiek Besnik Hasi mógł być dziwakiem, czy ktoś mi jest w stanie racjonalnie wyjaśnić, czy związywał piłkarzom nogi? Czy nie byli w stanie sami się zmusić do poważnej gry? Naprawdę dorosłemu człowiekowi ktoś musi zdejmować hamulce z głowy, bo tez tego nie idzie grać z polotem? 20-30 procent – rozumiem. Ale gra nagle lepsza o 90 procent? Przecież to niedorzeczność.

Niektórzy wspominają o mitycznej atmosferze. Ale mówi mi ostatnio znajomy piłkarz: – Wyniki w tym klubie są dobre, ale atmosfera w zespole, z tego co słyszałem od grającego tam kolegi, taka sobie.

Są szkoleniowcy, którzy nie lubią pojęcia „atmosfera”. Akceptują jedynie sformułowanie „atmosfera pracy”. Uważają, że za pojęciem „braku atmosfery” często kryje się po prostu brak pozwolenia na rozpasanie, bałagan, brak profesjonalizmu. Traktują więc hasło o atmosferze w zespole jako minus, a nie plus. Zupełnie inaczej niż sami zawodnicy, którzy uważają, że atmosfera jest kluczem do osiągania wyników. Także i tu nie ma więc zgody, co decyduje o powodzeniu trenera, a co wręcz przeciwnie. Ponadto… To przecież nie jest wiedza tajemna, że negatywne emocje wobec przełożonego potrafią integrować pracowników. Taki przełożony staje się obiektem drwin, żartów, wieczornych pogadanek przy piwie, mimowolnie przekształca się w spoiwo, dla niektórych nienawiść wobec trenera potrafi być niezwykle motywująca („nie doceniasz mnie, więc ci pokaże”). Tym bardziej rozstrzał między wynikami nie powinien być aż tak wielki.

A teraz zrobię to, co zawsze chciałem zrobić. Zamiast szukać najbardziej wymyślnych teorii, wyznam wam prawdę – myślałem o powyższych tematach całkiem długo, w zasadzie myślę o nich od lat i najbardziej uczciwą odpowiedzią jest: nie wiem. Słyszałem ostatnio starą piosenkę Myslovitz, gdzie jeden z wersów jest następujący: „strach przed mówieniem sobie nie wiem”.

Reklama

No właśnie – my się wszyscy tak bardzo boimy czegoś nie wiedzieć, jakby to jakiś wstyd był. Inna sprawa, że gdy nie wiesz, dlaczego zacząłeś wygrywać, możesz też nie wiedzieć, dlaczego zaczniesz przegrywać.

I wydaje mi się, że w przypadku niektórych drużyn ta faza dopiero przed nami.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...