Reklama

Bananowa Hiszpania: Barcelońska mgła przed Klasykiem

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

28 listopada 2016, 18:26 • 5 min czytania 0 komentarzy

Sześć oczek straty przed Klasykiem do liderującego Realu, punkt wywalczony z pomocą bożej opatrzności lub – jak kto woli – dzięki sędziowskiej kompromitacji, gra stanowiąca obraz nędzy i rozpaczy oraz jasne sygnały ze strony zawodników i trenera, że coś zdecydowanie jest nie halo. Choć rozgrywki Primera División nie osiągnęły jeszcze nawet półmetka, to mimo wszystko po niedzielnym spotkaniu z Realem Sociedad krajobraz przed „El Clásico” w Barcelonie od dawna nie był aż tak mglisty.

Bananowa Hiszpania: Barcelońska mgła przed Klasykiem

Barcelona zagrała wczoraj prawdopodobnie jedno z najgorszych spotkań w ostatnich latach, a już na pewno najgorsze w tym sezonie. To nie było minimalistyczne podejście do sprawy i chęć ogrania rywala jak najmniejszym nakładem sił, lecz frustracja wypisana na twarzach od praktycznie pierwszej minuty. Owszem, „Blaugranie”, jak zresztą każdej innej ekipie ze światowego topu, zdarza się walić głową w mur przeciwko biedniejszym i słabszym, ale aż tak bijącego po oczach cierpienia nie było widać u nich od bardzo dawna.

Ocena starcia jest bardzo pozytywna. Ugraliśmy remis w meczu, w którym zdobycie punktu było niemożliwe. Sociedad było od nas nieskończenie lepsze. To łatwy mecz do wytłumaczenia, ponieważ jedna drużyna była lepsza od drugiej i nie pozwoliła jej wejść w spotkanie. Real miał większe posiadanie… to, że na przerwę schodziliśmy z bezbramkowym remisem, wydaje się cudem”, stwierdził bez ogródek na pomeczowej konferencji Luis Enrique.

Szkoleniowiec Barcelony chyba jeszcze nigdy nie był aż tak krytyczny wobec postawy swojego zespołu. Gdy przed tygodniem Duma Katalonii remisowała u siebie z Málagą, był w stanie wystawić zarówno beznadziejnemu Paco Alcácerowi, jak i całej drużynie „notable alto” – ósemkę w szkolnej skali oceniania w Hiszpanii. Tym razem jednak nie wytrzymał. A raczej najzwyczajniej w świecie powiedział prawdę. Prosto z mostu. Bez czułych słówek, bez głaskania się po tyłkach, bez starania się mydlenia oczu wszystkim dookoła i lukrowania rzeczywistości. W język nie szczypał się także Gerard Pique, który na gorąco po spotkaniu wyznał dziennikarzom, że w „ten sposób trudno będzie wygrać mistrzostwo”.

Czy pięć wpadek w 13 kolejkach, w tym dwa z rzędu remisy rzeczywiście mogą stanowić na tym etapie sezonu powód, by zacząć aż tak wyraźnie bić na alarm? W perspektywie pojedynku na śmierć i życie z Realem Madryt – obawy wydają się może nie tyle uzasadnione, co po prostu zrozumiałe. Chociażby ze zwyczajnego braku obycia względem tego typu sytuacji. Gdyby Królewscy zdołali bowiem wygrać, odskoczyliby wiceliderowi aż na dziewięć punktów.

Reklama

Jeśli jednak mam być szczery, przed Klasykiem na Camp Nou mimo wszystko daleki jestem od euforii i bezrefleksyjnego optymizmu. Zbyt często w ostatnich latach Real doświadczał arcybolesnych upokorzeń, by nagle móc to tak po prostu wyrzucić je z głowy. Przeciwnie – obrazki z 0:4, 0:5 czy 2:6 w obliczu konfrontacji na wyjeździe z podrażnioną do granic możliwości Barceloną stają się wręcz jeszcze bardziej wyraźne niż zazwyczaj.

* * *

Nieuczciwym byłoby jednak ujmowanie zasług Realowi Sociedad. Po obejrzeniu spotkań Basków u siebie z Barceloną czy wcześniej z Atlético i – przede wszystkim – po zwróceniu uwagi na styl, jaki prezentowali, w Realu Madryt mogą się jedynie cieszyć, że z ekipą Eusebio Sacristána mierzyli się na samym początku sezonu (Królewscy zwyciężyli tam na inaugurację rozgrywek 3:0), gdy jego podopieczni nie zdążyli jeszcze złapać wiatru w żagle. Wydaje się bowiem, że na Anoeta w końcu udało się uporać z efektami nieudacznictwa Davida Moyesa.

Już w zeszłym sezonie dało się zauważyć, że Sociedad miewało przebłyski, ale stanowiły one w większości przypadków jedynie przerost formy nad treścią. Z tygodnia na tydzień widać jednak, że – zaryzykuję – „Txuri-Urdin” zaczynają nawiązywać do czasów świetności. A raczej w końcu zaczęli wykorzystywać pełnię potencjału. Intensywność, agresja, niewychodzenie na drżących kolanach w starciach z wielkimi… Widać, że Eusebio od początku miał na tę drużynę pomysł, a teraz po prostu zbiera owoce konsekwentnego dążenia do celu. Obecnie Real zajmuje piąte miejsce w tabeli, a przecież gdyby nie wczorajsza ślepota sędziego, właśnie wyprzedziłby Atlético.

Najbardziej w tym wszystkim jednak imponować może metamorfoza, którą przeszedł w ostatnim czasie Asier Illarramendi. Po transferze do Realu Madryt środkowy pomocnik niemal od początku stanowił synonim pizdowatości. Gościa, na którego Królewscy z niewiadomych przyczyn wyrzucili 40 baniek i który lepiej niż na boisku spisywał się w wolnych chwilach jeżdżąc na rowerze. Dziś, już po kompletnie straconym czasie w stolicy, hiszpańscy dziennikarze coraz głośniej domagają się jednak powołania go do reprezentacji.

Gdy miałem swego czasu okazję z wysokości trybun regularnie obserwować jego występy, często odnosiłem wrażenie, że facet naprawdę umie grać w piłkę, ale jakby zwyczajnie się czegoś bał. Podnosił głowę, widział kto i gdzie jest ustawiony, po czym za każdym razem zrezygnowany podawał do najbliższego. Teraz pewnie powiedziałbym, że Illarramendi w takiej formie przydałby się Realowi Madryt, jednak wciąż trudno wyzbyć mi się wrażenia, że to jeden z tych grajków, którzy po prostu muszą czuć się w klubie kochani i u których bycie jednym z wielu najzwyczajniej w świecie zabija potencjał. Podręcznikowe zaprzeczenie teorii, że brak konkurencji działa destrukcyjnie.

Reklama

* * *

Wpadka Barcelony nie mogła też zdziwić raczej fanów wszelkiej maści statystyk i piłkarskich guseł. Brak zwycięstw Dumy Katalonii na Anoeta w gruncie rzeczy nie jest bowiem niczym nowym. Po raz ostatni mistrzowie Hiszpanii wygrali tam dziewięć lat temu (choć gwoli ścisłości trzeba zaznaczyć, że na pewien czas Real Sociedad zniknął z Primera División). Historia niepowodzeń „Blaugrany” w San Sebastian wygląda następująco:

2016/17 – 1:1
2015/16 – porażka 0:1
2014/15 – porażka 0:1
2013/14 – porażka 1:3 i 1:1 w półfinale Pucharu Króla
2012/13 – porażka 2:3
2011/12 – 2:2
2010/11 – porażka 1:2
2006/07 – 2:0, ostatnie zwycięstwo Barcelony na Anoeta

Gdy „Blaugrana” po raz ostatni wygrywała na stadionie Realu Sociedad, Neymar wyglądał więc mniej więcej tak:

neymar

* * *

Tak czy siak, klątwa Barcelony w San Sebastián to i tak jeszcze nic w porównaniu z serią, którą swego czasu zaliczył Real Madryt. Dla Królewskich prawdziwym piekłem do jeszcze wcale nie tak dawna było bowiem El Riazor. „Los Blancos” na terenie Deportivo nie potrafili wygrać przez… 19 lat. Czytaj: nim miałem okazję ujrzeć pierwsze zwycięstwo Realu na terenie Dépor zdążyłem się urodzić i pójść na studia.

Klątwy ciążącej na przeklętej dla Realu Madryt ziemi nie dało się jednak zdjąć inaczej niż również przy użyciu czarów. Zagranie Gutiego do Benzemy przy golu na 2:0 do dzisiaj jest bowiem bodaj najczęściej przypominanym zagraniem w karierze Hiszpana.

* * *

Tak czy owak, jeśli już jesteśmy przy Gutim, mi mimo wszystko w pierwszej kolejności kojarzy się on z innym, jeszcze bardziej magicznym podaniem:

Janusz Banasiński

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...