W większości przypadków, gdy do zespołu przychodzi nowy trener, to ludzie dają mu trochę popracować nim zacznie się wylewać na niego pomyje. Czasami jednak dzieje się też tak, że szkoleniowiec ma pod górkę już od pierwszego dnia pracy. W ten sposób sprawy miały się chociażby u naszego dzisiejszego bohatera, Aime Jacqueta, który w 1996 roku został ogłoszony selekcjonerem reprezentacji Francji i który dziś obchodzi 75. urodziny.
Gdy przychodził na pierwszy trening z reprezentacją, zbierały się wokół niego tłumy dziennikarzy. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak będzie sobie radził nowy selekcjoner. Początki miał – eufemistycznie rzecz ujmując – niezbyt udane. Zespół grał bardzo defensywny futbol, a Jacquet nie chciał zmieniać koncepcji. Efekt? Francuzi dostawali wciry w sparingach przed mistrzostwami świata na własnej ziemi. Jacquet był krytykowany na łamach prasy, a wkrótce domagano się nawet jego zwolnienia. Na szczęście tamtejszy związek wytrzymał gradobicie, a parę miesięcy później “Tricolores” mogli się cieszyć z sukcesu.
Wracając do naszego bohatera, efekty jego pracy było widać dopiero na samym turnieju. Oczywiście przed mistrzostwami wszyscy upierali się, że „z tym człowiekiem nic nie osiągniemy” lub „będzie pośmiewisko”, ale rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. W fazie grupowej Francja zdobyła komplet punktów, straciła tylko jedną bramkę, strzelając przy tym dziewięć. W barwach Trójkolorowych kluczowe role odgrywali wówczas Thierry Henry, David Trezeguet czy – przede wszystkim – Zinedine Zidane. To ta trójka ciągnęła resztę i gdyby nie oni, to reprezentacja mogłaby nie odnieść takiego sukcesu. Potem przyszła faza pucharowa i zaczęły się schody. W 1/8 ekipa Aime grała z Paragwajczykami, którzy z Chilavertem na bramce postawili mur nie do przebicia. W efekcie trzeba było czekać dwie godziny bez haka, by zobaczyć jakąś bramkę. Zdobył ją Laurent Blanc i Francuzi przeszli dalej.
W ćwierćfinale wygrali z Włochami, ale dopiero po karnych. W następnej rundzie czekał na nich z kolei Davor Suker ze swoimi kolegami, a bohaterem spotkania okazał się Liliam Thuram, który dwa razy wpisał się na listę strzelców, odpowiadając na trafienie chorwackiego napastnika.
Przyszedł wielki finał z Brazylią, więc trzeba było to zakończyć z przytupem. Tak też się stało. Zespół Aime Jacqueta wypunktował gości, głównie dzięki fenomenalnym rożnym, z których dublet ustrzelił Zidane i to jego wybrano na MVP. Wszyscy ludzi powinni zacząć bić się w pierś, gdyż już chcieli zwalniać tego trenera, a ten zdobył najbardziej prestiżowe trofeum w historii.