Końcówka września zeszłego roku. Michał Mak czekał już od przeszło 400 dni na swojego gola w lidze, natomiast jego bliźniak Mateusz dochodził do zdrowia po trwającej mniej więcej tyle samo przerwie spowodowanej kontuzją kolana. Można powiedzieć, że dla obu był to najpoważniejszy zakręt w dotychczasowych karierach. Bracia, powszechnie uznawani za nieprzeciętnie utalentowanych, podjęli wtedy kolejną próbę powrotu na właściwy tor. A czas nieubłaganie uciekał.
I przez chwilę można było odnieść wrażenie, że obydwu się udało. Michał odnalazł się po przenosinach do Lechii, w której zamknął sezon z wynikiem siedmiu goli i dwóch asyst, natomiast Mateusz stał się ważnym elementem rozgrywającego historyczny sezon Piasta Gliwice, co udokumentował siedmioma trafieniami i sześcioma asystami. Odrobinę gorsze liczby miał więc Michał, ale pamiętajmy też, że nie udało mu się dokończyć sezonu z powodu urazu. Tak czy inaczej mogło się wydawać, że bliźniacy wreszcie zaczęli spełniać pokładane w nich nadzieje, najgorsze mają za sobą, a w najbliższej przyszłości może być już tylko lepiej. Tym bardziej, że Michałem ponoć na poważnie zaczął interesować się Adam Nawałka…
Niestety, katastrofa miała dopiero nadejść. Obecny sezon obydwu skrzydłowych najlepiej oddają liczby – pod koniec listopada we wszystkich rozgrywkach Michał ma na koncie 54 minuty, a Mateusz 154. Przyczyny takiego stanu rzeczy są różne. Gorzej sprawy mają się u zawodnika Piasta, któremu latem odnowiła się kontuzja i nie ma najmniejszych szans, by jeszcze w tym roku jakkolwiek podreperować swój bilans. Stan zdrowotny Mateusza to nieprawdopodobnie przykra sprawa, bo jego kariera została drastycznie wyhamowana przez kontuzje. Jeszcze niedawno spekulowało się o zainteresowaniu tym piłkarzem czołowych polskich klubów, a dziś jego nazwisko przewija się jedynie w lekarskich gabinetach.
U Michała sprawy mają się nieco inaczej, chociaż kontuzje też swoje zrobiły. Piotr Nowak nie krył się specjalnie z opinią, że jego piłkarz nie potrafił wrócić do dyspozycji sprzed kontuzji. W lipcu i sierpniu Michał przebywał więc na boisku przez zaledwie dwanaście minut, co musiało być głównym powodem, dla którego w ostatnim dniu okienka transferowego postanowił zmienić klub. W Arminii Bielefeld dosyć szybko zadebiutował – w meczu z Hannoverem wszedł na boisko w 40. minucie i opuścił je w 82., dostając przy tym od Kickera najgorszą notę w zespole. Kolejne mecze przegapił z powodu problemów z kostką, po których jeszcze nie doszedł do siebie. Innymi słowy jego licznik w 2. Bundeslidze wciąż stoi na 42 minutach.
Jakkolwiek spojrzeć, bracia Mak solidarnie zaliczają więc kolejną straconą rundę. Mateusz, kiedy już się wyleczy, będzie musiał podjąć walkę o powrót do formy, natomiast Michała czeka analiza szans gry w kolejnych meczach Arminii. Zimą musi podjąć naprawdę mądre decyzje, bo na kolejne miesiące bez gry zwyczajnie nie może sobie pozwolić.
W przypadku braci Mak mamy więc do czynienia z naprawdę smutnymi historiami. Przed kilkoma dniami obaj skończyli 25 lat, a ich liczby wciąż prezentują się potwornie przeciętnie. Michał w całej karierze rozegrał 73 mecze na najwyższym poziomie rozgrywkowym, a Mateusz ledwie 57. Ich rówieśnik, Ariel Borysiuk – który przecież wcale nie robi jakiejś wybitnej kariery – bije ich łączny dorobek na głowę, bo w Polsce, w Niemczech i w Rosji zaliczył już 173 takie spotkania, czyli o równe 100 więcej od Michała. I coś nam niestety podpowiada, że nawet łącząc wysiłki, bliźniacy szybko Ariela nie dogonią. A jeśli nawet, czy będą potrafili grać jeszcze pierwsze skrzypce w swoich zespołach?
Fot. FotoPyK