Reklama

Michał Pazdan przedstawia bolesną definicję pechowej trzynastki

redakcja

Autor:redakcja

23 listopada 2016, 16:10 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jakkolwiek interpretować wczorajszy wynik Legii, przyjęcie ośmiu goli musi być cholernie bolesne dla każdego defensora. A zwłaszcza dla kogoś tak ambitnego jak Michał Pazdan, grającego na środku obrony i będącego liderem całej formacji. Tak jak przykładowy Aleksandar Prijović może być z siebie względnie zadowolony, tak stawiamy dolary przeciw orzechom, że dla Pazdana był to jeden z najgorszych, jeżeli nie najgorszy wieczór w całej piłkarskiej karierze.

Michał Pazdan przedstawia bolesną definicję pechowej trzynastki

Tego zawodnika o tyle nam żal, że dotychczas skutecznie walczył z wizerunkiem polskiego piłkarza-nieudacznika, który wraz ze swoim polskim zespołem jest niemiłosiernie obijany w Europie. Tak naprawdę dla Pazdana wczorajszy mecz był trzynastym w tym roku spotkaniem o stawkę w europejskich rozgrywkach i dopiero ta liczba okazała się dla niego skrajnie pechowa. Dość napisać, że od stycznia była to dla legionisty pierwsza istotna „międzynarodowa” porażka, i to w dodatku taka, w której częściej oglądał piłkę wpadającą do własnej bramki, niż w dwunastu poprzednich spotkaniach w pucharach lub w reprezentacji.

A przecież nie było też tak, że Pazdan wcześniej mierzył się wyłącznie za słabeuszami. Owszem, rywale bywali przeciętni (Zrinjski, Trencin, Dundalk, Irlandia Północna), ale bywali też solidni (Szwajcaria, Ukraina, Rumunia), a także bardzo silni (Niemcy, Portugalia, Real Madryt). Żadnego z tych spotkań drużyna Pazdana nie przegrała, a on za każdym razem miał w tym swój ogromny udział. Do wczoraj jego tegoroczny bilans obejmował dwanaście europejskich gier o stawkę – sześć zwycięstw, sześć remisów oraz sześć straconych goli.

Innymi słowy, do wczoraj Pazdan pełnił rolę ambasadora polskiego futbolu i jednej z wizytówek naszej piłki. Nieważne, czy przeciwnikiem był McMillan z Dundalk czy Cristiano Ronaldo, zawsze przeciwstawiał się tym samym – koncentracją, poświęceniem, agresją. Nie grał może specjalnie efektownie, ale za to niezwykle efektywnie. Nie kombinował, często wybierał proste rozwiązania, a przy tym potrafił dać swojej formacji wielki spokój. Zarówno w Legii, jak i w reprezentacji Polski jego brak powodował chaos w grze obronnej. Pozostając przy meczach o stawkę, brak Pazdana zawsze był nadzwyczaj widoczny, a defensywy pozbawione tego zawodnika traciły gole nawet z takimi przeciwnikami, jak Zrinjski, Kazachstan czy Armenia.

Można oczywiście powiedzieć, że Pazdan miał trochę szczęścia, bo opuścił pierwsze występy Legii w Lidze Mistrzów. Patrząc po ówczesnej formie zespołu, za wiele by raczej nie pomógł. Nie trzeba jednak odbierać mu zasług, bo na przestrzeni roku prezentował się rewelacyjnie. Dlatego też wczorajszy mecz musi być dla niego tym bardziej bolesny, bo przecież miał pełne prawo wierzyć, że prowadzona przez niego formacja nie zostanie aż tak brutalnie rozstrzelana przez przemeblowaną Borussię. I że niemal każdy celny strzał rywala nie będzie kończył się golem.

Reklama

Inna sprawa, że w wielu momentach Pazdan był zwyczajnie bezradny. Do utraty pierwszej bramki miał kilka fajnych interwencji, ale później wszystko się posypało. Pierwszy gol padł po zagraniu w strefę bramkarza, przy drugim najbrutalniej ograny został Czerwiński, trzeci całkowicie idzie na konto Cierzniaka, natomiast przy czwartym Dembele nawinął Rzeźniczaka i Czerwińskiego. Dopiero późniejsze trafienia w mniejszym lub większym stopniu obciążają Pazdana. Przy piątym opuścił swoją strefę, przy szóstym nie upilnował Reusa, w przy siódmym nie zdążył wrócić za kontrą. Samobójczy gol numer osiem Jakuba Rzeźczniaka był natomiast kolejnym, przy którym nie mógł zrobić niczego więcej.

Znając Michała, potraktuje mecz z Borussią jak wielką lekcję, a sytuacje bramkowe wielokrotnie przeanalizuje w domowym zaciszu. Z pewnością będzie się musiał zmierzyć też z mocnymi słowami, bo dowodzenie taką defensywą chluby nikomu nie przynosi. Ale też Pazdan wielokrotnie już udowodniał, że nie zwykł dłużej występować w roli chłopca do bicia. Co prawda czasu na poprawę zostało niewiele, bo mecz ze Sportingiem za równe dwa tygodnie, ale nie mamy też wątpliwości, że zobaczymy w nim jednak inną Legię. Z innym bramkarzem i inaczej zestawioną obroną oraz innym pomysłem na grę. I ze świadomością, że z Borussią wpadło osiem sztuk, a ze Sportingiem raczej nie można sobie pozwolić na stratę nawet jednej.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Igrzyska

Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Kacper Marciniak
2
Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...