Zremisowany 3:3 mecz z Realem dodał nam dużo pewności, że to, co robimy na treningach, ma przełożenie w starciu z silnym przeciwnikiem. Ważne, by szybko zregenerować siły po spotkaniu z Jagiellonią. Do Niemiec jedziemy, żeby pokazać, że mamy swój styl. Borussia to świetna drużyna, ale tym razem nie będzie na nas presji. A w takich momentach można pokazać więcej – zapowiada w rozmowie z Faktem Michał Pazdan.
FAKT
Relacje, relacje, same relacje…
– Piszczek lepszy od Lewego. Borussia dzięki temu zwycięstwu znów włącza się do walki o mistrzostwo Niemiec, a Lewandowski przede wszystkim był na boisku bezradny. Napastnik Bayernu już w pierwszej połowie skręcił kostkę, do końca grał z kontuzją i odczuwał silny dyskomfort.
– Wrócił wielki Cristiano Ronaldo. W sobotę załatwił hat-trickiem Atletico w derbach Madrytu
– Lechia Gdańsk wykorzystuje potknięcie Jagiellonii i znów jest liderem Ekstraklasy
Na Borussię bez kompleksów – zapowiada Michał Pazdan.
Z jakim nastawieniem pojedziecie do Dortmundu na mecz z Borussią? Macie coś do udowodnienia po pierwszym przegranym 0:6 spotkaniu w Warszawie.
– Nie ma sensu tego porównywać, bo jesteśmy zupełnie inną drużyną niż wtedy. Zremisowany 3:3 mecz z Realem dodał nam dużo pewności, że to, co robimy na treningach, ma przełożenie w starciu z silnym przeciwnikiem. Ważne, by szybko zregenerować siły po spotkaniu z Jagiellonią. Do Niemiec jedziemy, żeby pokazać, że mamy swój styl. Borussia to świetna drużyna, ale tym razem nie będzie na nas presji. A w takich momentach można pokazać więcej.
Na kolejnych dwóch stronach dalej czytamy o Ekstraklasie. Przede wszystkim Gyurcso i koledzy zlali Wisłę.
Po zakończeniu rywalizacji Węgier zabrał piłkę do domu. Na pamiątkę. – Jutro przyniosę ją do szatni i zbiorę na niej podpisy od kolegów – tłumaczył. Gdy opuszczał boisko, kibice żegnali go owacją na stojąco. – Ostatnio był na zgrupowaniu kadry, dzisiaj zrobił swoje i chcieliśmy dać mu odpocząć – tłumaczył zmianę Moskal.
W Gdyni miał z kolei miejsce piłkarski kryminał.
Kapitan Arki Miroslav Bożok dopuścił się wczoraj haniebnego faulu. Brutalnie zaatakowało Patryka Fryca, omal nie łamiąc mu nóg! Faul Bożoka był obrazem bezradności Arki, która szybko objęła prowadzenie, ale potem nie była w stanie zrobić krzywdy rywalowi. Zachowanie Bożoka zakrawało o piłkarski kryminał. (…) – Nie wiem, co mu strzeliło do głowy. Aż mnie zęby bolały, gdy oglądałem powtórkę – denerwował się prezes Arki Wojciech Pertkiewicz.
Jarosław Niezgoda trafia jak szalony, tym razem z żenująco słabym Górnikiem Łęczna, a Kolejorz pokazuje, że znajduje się na właściwych torach.
GAZETA WYBORCZA
Podwójne salto z urwanym palcem – brzmi tytuł „notatnika szczęśliwego kibica”, Wojciecha Kuczoka.
Trump prezydentem Ameryki, Jezus królem Polski, Lipsk liderem Bundesligi – i dobrze, to mnie uspokaja. Albowiem do niedawna bałem się, że wybuchnie trzecia wojna światowa, jej prawdopodobieństwo jest wszak wyższe niż kiedykolwiek w XXI w., ale najwyraźniej na tym świecie wydarzają się już tylko rzeczy nieprawdopodobne. (…) Od kiedy Leicester wygrał Premiership, nikt nie może się czuć bezpiecznie. Bayern jechał do Dortmundu gonić lidera, tego w Bawarii nie przerabiali od tak dawna, że piłkarzom spętało nogi. Pierre-Emerick Aubameyang po strzeleniu gola na wagę trzech punktów zrobił trzy pompki, co natychmiast odczytałem jako znak, że już trafił do siatki, choć jeszcze się dobrze nie rozgrzał. Jak się okazuje, nader beztrosko odczytałem cieszynkę Gabończyka – niemieckie media potraktowały sprawę znacznie poważniej, skupiając się nie tyle na egzegezie pompek, co na samej ich liczbie. Dlaczego właśnie trzy? Cóż miało oznaczać tajemnicze potrojenie? Trzy punkty za przewidywane zwycięstwo, zmniejszenie dystansu do Bayernu na trzy oczka, a może trzy osoby boskie, trzy cnoty kardynalne, trzy upadki pod krzyżem, trzy filary zen, trzy wiedźmy z „Makbeta”, świnki trzy, trzy ćwierci do śmierci, trzy akordy darcie mordy etc.
Z kolei Rafał Stec pisze o dwóch polskich twarzach.
Najsmutniejsza, acz niezbyt eksponowana w polskich mediach informacja ubiegłego tygodnia spłynęła z Dortmundu, gdzie szefowie Borussii, rywala Legii w Lidze Mistrzów, uradzili, że ukryją przed światem wtorkowy mecz juniorów obu klubów, tradycyjnie poprzedzający wieczorną rywalizację seniorów. Nie tylko nie wpuszczą nikogo na trybuny, ale jeszcze zatają miejsce i godzinę rozpoczęcia spotkania. Jeśli się dobrze orientuję, to posunięcie w europejskim futbolu absolutnie bezprecedensowe – zdarzały się już tchórzliwe reakcje klubów, które z powodu swej niezdolności do utrzymania porządku na stadionie i wokół niego niechętnie zapraszały kibiców. Dopiero jednak najazd Hunów łazienkowskich spowodował utajnienie meczu najściślejsze z możliwych. Padł właśnie osobliwy rekord Champions League, przyczyniając się do dalszego rozsławiania zwolenników Legii na arenie międzynarodowej. Najpierw, w inauguracyjnym szlagierze z Borussią, podziwialiśmy próbę szturmu gospodarzy na sektor dortmundzki. Następnie, z okazji wizyty stołecznych piłkarzy na stadionie Realu, napalmem potraktowane zostały ulice Madrytu. Potem, wskutek sankcji UEFA, supergwiazdorów królewskiego przyjęliśmy przy golutkich trybunach w Warszawie (w cmentarnej ciszy grali też juniorzy). Aż wreszcie dotarliśmy do wybryku dortmundczyków, którzy postanowili zejść z Ligą Mistrzów do podziemi. Doprawdy, trudno przypomnieć sobie, by ktokolwiek w tych rozgrywkach – w tak krótkim czasie, z równie morderczą konsekwencją – osiągnął wizerunkowo tyle, ile osiągnęli legioniści. Nawet Dinamo Zagrzeb, też bliski, chwilami wręcz natrętny znajomy komisji dyscyplinarnej UEFA, wypada tu mizernie.
Borussia zabiegała Bayern przed Legią.
Borussia pobiła 1:0 Bayern w hicie Bundesligi trzy doby przed starciem z Legią w Lidze Mistrzów. Ale mecz kosztował ją bardzo dużo sił, piłkarzy łapały skurcze. Czy to szansa dla mistrza Polski? (…) Co wygrana Dortmundu po tak trudnym meczu oznacza dla Legii? We wtorek mistrz Polski zmierzy się z wicemistrzem Niemiec w piątym meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów. Jeśli w ogóle istnieje dobry moment, aby mierzyć się z drużyną Tuchela, to chyba właśnie zaraz po meczach z Bayernem, najbardziej intensywnych starciach Bundesligi i być może całej Europy. Powiedzieć, że stoperów Michała Pazdana i Jakuba Rzeźniczaka czeka trudne zadanie, to nic nie powiedzieć. Aubameyang potrafił w sobotni wieczór balansem ciała zmylić na jednym metrze czołowego stopera świata Matsa Hummelsa, dlaczego miałby nie wyprowadzić w pole polskich stoperów? Można się zastanawiać, którzy piłkarze Legii są w stanie wytrzymać tempo Dortmundu.
SUPER EXPRESS
Milik wróci już w styczniu – mówi profesor Paolo Mariani. Wróci na boisko.
Jak wygląda rehabilitacja Milika? Zdjęcia, które co jakiś czas pokazuje piłkarz czy jego klub, są budujące.
– Można powiedzieć, że te zdjęcia dobrze ukazują rzeczywistość. Wszystko idzie zgodnie z planem, nie ma żadnych opóźnień, komplikacji. Z kolanem nie dzieje się nic złego. Zmierzamy w bardzo dobrym kierunku. W takim przypadku, aby szybko wrócić na boisko, piłkarz potrzebuje trzech elementów: udanej operacji, dobrej rehabilitacji i pozytywnego nastawienia. Absolutnie nie lekceważę tego trzeciego czynnika. Kiedy widzę w oczach piłkarza determinację i hasło “chcę wrócić jak najszybciej”, od razu lepiej się pracuje. U Milika takie coś zobaczyłem.
Z drugiej strony niektórzy mówią, żeby za bardzo nie przyspieszać, żeby nie ryzykować.
– Proszę uspokoić wszystkich fanów Milika: nie podejmę żadnego ryzyka! Nigdy bym sobie na to nie pozwolił! Piłkarz nie wróci ani pięć minut za wcześnie. Mam kilkadziesiąt lat doświadczenia, opracowałem własny model postępowania przy tego typu kontuzjach, który sprawdza mi się od ponad 20 lat. Wszystko jest pod kontrolą.
Gyurcso zrobił gulasz z Wisły.
Węgrowi Adamowi Gyurcso (25 l.) wystarczyło 10 minut na strzelenie hat tricka, którego po przerwie “przyprawił” czwartym golem. – W pierwszej połowie kreowaliśmy sytuacje i strzelaliśmy gole, ale w przerwie powiedzieliśmy sobie, że nie możemy na tym poprzestać. – opowiadał po meczu Gyurcso. – Chcieliśmy dalej strzelać bramki dla kibiców, żeby im podziękować za to, że tak licznie przyszli na stadion mimo złej pogody. Szczególnej urody był drugi gol Węgra. Gyurcso założył “siatkę” Jakubowi Bartoszowi i z ostrego kąta trafił w samo okienko. – Czy lubię gulasz? Oczywiście, to jedna z podstawowych potraw na Węgrzech, ale wiele innych też jest smacznych. Można powiedzieć, że dzisiaj zrobiłem taki mały gulasz z Wisły, ale to tylko jeden mecz. Musimy kontynuować tę serię – dodał Gyurcso, ściskając piłkę, którą rozbił Wisłę. – Jutro przyniosę ją na trening, żeby wszyscy koledzy złożyli na niej podpisy, bo to będzie szczególna pamiątka dla mnie. Pierwszy raz w karierze strzeliłem cztery gole w meczu i nigdy nie zapomnę tego dnia.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Za nami kolejka bogata w gole.
Lewy nie przebił żółtego muru. Tomasz Włodarczyk nadaje z Dortmundu.
Mylił się Carlo Ancelotti mówiąc na konferencji prasowej, że Pierre-Emerick Aubameyang i Robert Lewandowski, najlepsi snajperzy swoich zespołów i główni bohaterowie przedmeczowych zapowiedzi, nie odegrają w Der Klassiker kluczowych ról. Włoch zapewne spodziewał się szachów. Meczu podobnego do 0:0 z poprzedniego sezonu, kiedy spotkanie było niemal bliskie perfekcji z obu stron. Nic z tego, bo Thomas Tuchel obsadził swoich piłkarzy w systemie 5-3-2, a gra BVB długimi fragmentami przypominała tą za najlepszych czasów Jürgena Kloppa, czyli gegenpressing, wysokie tempo, próba szybkiego odzyskania, ciąg na bramkę rywala przy jednoczesnej asekuracji tej strzeżonej przez Romana Bürkiego. Aubameyang wsparty niespodziewanie w podstawowym składzie przez Adriana Ramosa w takim duecie czuł się bardzo dobrze i już w 11. minucie dał prowadzenie gospodarzom po podaniu Mario Götze – jego pierwszej asyście po powrocie do Dortmundu z Monachium! Gabończyk, który odczarował Signal Iduna Park, gdzie Borussia nie potrafiła strzelić gola Bayernowi od trzech lat, podtrzymuje wyborną formę. To jego dwunaste trafienie w sezonie (jest liderem klasyfikacji strzelców) i czternaste w dwunastym meczu. Lewandowski w wywiadzie dla Süddeutsche Zeitung nie przejmował się wyścigiem po koronę króla strzelców. Polak, aktualny władca Bundesligi, traci do byłego kolegi z BVB już pięć goli. „Lewy” nie błyszczy ostatnio w meczach przeciwko swojemu byłemu pracodawcy. To już piąte spotkanie z rzędu przeciwko BVB bez zdobyczy bramkowej.
Obok Lewy tłumaczy: Musiałem grać z bólem.
To był bardzo trudny mecz dla pana. Już w pierwszej połowie po jednym ze starć zaczął pan utykać. To coś poważnego?
– W 14. minucie skręciłem kostkę. Na początku, pierwsze 5-10 minut, mogłem ledwo biegać. Np. w jednej sytuacji dostałem piłkę i jak byłbym zdrowy biegłbym do końca, ale nie czułem się na siłach, ból był duży, szukałem podania.
(…)
Był pan sfrustrowany? Jedyne okazje to strzały głową.
– Środek był dobrze zabezpieczony, a my nie wykorzystywaliśmy odpowiednio wolnych przestrzeni. Czasami udało się wrzucić piłkę w pole karne, ale nawet z tym mieliśmy kłopot. Tak samo jak ze znalezieniem miejsca w szesnastce. Do pola karnego nasze akcje nie wyglądały najgorzej, ale brakowało nam ostatniego, kluczowego podania. Nie stworzyliśmy sobie tak naprawdę ani jednej klarownej okazji. Może nie zasłużyliśmy na porażkę, staraliśmy się, ale czegoś zabrakło.
Legioniści odmienieni przez Magierę.
Tak dobrego początku pracy z Legią nie miał żaden z trenerów od 2007 roku, kiedy pracę w Warszawie rozpoczynał Jan Urban (7 wygranych). Tyle, że Jacek Magiera, który wówczas był jednym z asystentów, nie miał komfortu przygotowania drużyny. Został strażakiem, natychmiast miał ugasić rozprzestrzeniający się pożar po poprzedniku. Za trzy dni miną dwa miesiące pracy 39-latka przy Łazienkowskiej, żaden z trenerów nie punktuje lepiej (średnia 2,5 pkt na mecz). I nawet gdyby chcieć się do czegoś przyczepić, to za bardzo nie ma do czego. Legia systematycznie odrabia straty do czołówki, ma szansę na 3. miejsce w grupie Ligi Mistrzów. Kilka tygodni temu było to nie do pomyślenia. Można marudzić na zbyt dużą liczbę straconych bramek (7 w lidze, 10 w Champions League), ale coś kosztem czegoś. Widać, że filozofia Magiery jest bliska stylowi preferowanemu przez Stanisława Czerczesowa – ofensywna gra i dominacja. Rosjanin potrzebował do tego zdjęć z niedźwiedziem, a Polakowi wystarczy Aleksandar Vuković. Obaj świetnie się uzupełniają, są kompletnie innymi ludźmi, ale tego potrzebowała drużyna.
Porażka wzmocni piłkarzy Jagiellonii.
Trener Michał Probierz opuścił Jagiellonię – w internecie taki nagłówek bardzo dobrze by się klikał. Ale wyjechał tylko na weekend. Spędził go w Chorwacji, oglądając mecze tamtejszej ligi. Spotkał się też ze znajomymi trenerami. Może uda się tam wypatrzyć drugiego Ivana Runje, którego sprowadzenie okazało się solidnym wzmocnieniem. Wyprawa na Bałkany pozwoliła też trenerowi w spokoju przetrawić porażkę z Legią Warszawa. (…) Szkoleniowiec “Jagi” nie zamknął się jak żółw w skorupie, nie szukał winnych. Docenił klasę Legii i kilka razy podkreślił, że po dotkliwej przegranej on i jego podopieczni będą silniejsi.
Nie czytaliśmy dotychczas o meczu Lecha. Robak mierzy w drugą koronę.
Kolejorz Nenada Bjelicy miał problem z seryjnym wygrywaniem. Aż do poprzedniej kolejki poznaniacy nie zanotowali z chorwackim trenerem dwóch zwycięstw z rzędu. A jak rozpędzili się, to na całego! Bo właśnie zanotowali trzecią kolejną wygraną. Ograli kolejno Wisłę Płock, Ruch Chorzów oraz w niedzielny wieczór Śląska Wrocław. Do tego zanotowali efektowny bilans bramkowy 10:0. Nie mam zamiaru poprzestać na ośmiu golach – mówił w tym tygodniu Marcin Robak. Napastnik przy pierwszej możliwej okazji powiększył dorobek. I to od razu o dwie bramki. Te zdobyte przeciwko wrocławianom pozwoliły lechicie wyjść na czoło klasyfikacji strzelców ekstraklasy. Robak był już królem strzelców polskiej ligi – było to w sezonie 2013/14. Teraz zrobił kolejny krok w kierunku powtórzenie sukcesu. Na razie wyszedł na pierwsze miejsce. Przed tą kolejką był na równi z Konstantinem Vassiljewem z Jagiellonii. Teraz ma nad Estończykiem dwa trafienia przewagi. Jeśli ktoś narzekał na skuteczność zawodnika w poprzednim sezonie, to w obecnym musi być usatysfakcjonowany.
Antoni Bugajski podsumowuje kolejkę: Cała Polska widziała, jak Wisła przegrywała.
W Szczecinie Wisła doznała historycznej porażki. Poprzednio sześć goli straciła w 1993 roku w meczu, o którym nikt nie chce pamiętać. Jak po szczecińskim laniu musi się czuć Arkadiusz Głowacki, któremu do tej pory „szóstka” kojarzyła się całkiem przyjemnie, bo z Wisłą Kraków był mistrzem Polski sześć razy? Jak poczuł się Paweł Brożek, który mistrzem był siedmiokrotnie i jeszcze na dokładkę dwa razy królem strzelców? A trener Radosław Sobolewski – mistrz poczwórny? A Kazimierz Kmiecik, który w barwach Białej Gwiazdy cztery razy był najlepszym snajperem Ekstraklasy? Wszystko wiemy – w Szczecinie Wisła była na potęgę osłabiona, wręcz okaleczona. Trzeba było na mecz ciągnąć żółtodziobów, by jakoś skompletować kadrę. No i nie było już trenera Dariusza Wdowczyka, który nagle ogłosił, że odchodzi z klubu, co raczej osłabiło niż wzmocniło jedność i determinację drużyny. Jak na złość, trzeba było zagrać z ekipą zmobilizowaną, dobrze wyglądającą i ostatnio skuteczną. Na dodatek jej trenerem był Kazimierz Moskal, który pewnie niewielu rzeczy pragnął tak mocno, jak zwycięstwa nad klubem, który kiedyś go odtrącił, choć on tratował go niemal jak rodzinę. Jasne – ludzie w Wiśle się zmieniają, także na szczytach władzy; teraz to już inny układ personalny, ale Moskal pamięta. Wykorzystując bogatą wiedzę i tę niezwykłą ochotę na spektakularną wygraną, przygotował swój zespół perfekcyjnie. Wszystko zagrało, a już najlepiej zagrał Adam Gyurcso, który – kto wie – być może w swoim życiu nie zaliczy już równie widowiskowego i skutecznego występu.