Chelsea jest w dużym gazie i to żadna tajemnica, wystarczy spojrzeć na jej pięć ostatnich meczów ligowych, a wtedy zobaczy się dominację totalną – 16 bramek strzelonych, żadnej straconej i rzecz jasna komplet punktów. Nie ma więc chyba gorszego momentu dla beniaminka niż potyczka w takiej chwili, ale Middlesbrough stawić czoła tej maszynie zwyczajnie musiało. Udziałów w puli za minione 90 minut nie dostanie, lecz wstydzić się swojej postawy też na pewno nie musi.
Piłkarze Chelsea nie mogli bowiem w żadnym momencie meczu stwierdzić, że tutaj sprawa jest załatwiona, trzy punkty dopisane w tabeli i teraz wystarczy tylko odbębnić pozostały czas spotkania. Nie, obie drużyny dzielił dystans tylko jednej bramki, więc defensywa The Blues musiała być cały czas w stanie gotowości. Tym bardziej, że ekipa Karanki rzeczywiście chciała strzelić bramkę, nie przestraszyła się kosmicznej statystyki rywala, jednak brawurę pokazywała do granicy szesnastki przeciwnika. Gdy tam się już znajdowali, jakby zaczynali się bać, że bramkarza można pokonać. Pudłował więc Ramirez, Traore, a strzał Negredo wyjął Courtois i musiał to zrobić, w przeciwnym razie popełniłby błąd.
Lecz żebyśmy nie przesadzili w drugą stronę – Middlesbrough grało ambitnie, ale Chelsea to zespół lepszy i też ekipa z Londynu nie wygrała przypadkowo. 1:0 to skromny wynik, jednak mimo wszystko zasłużony – decydującą bramkę strzelił Costa, po zamieszaniu w polu karnym. Poza tym poprzeczkę obijał Pedro, wcześniej jego uderzenie fenomenalnie wyjął Valdes, jeszcze Moses spudłował w sytuacji sam na sam, David Luiz minimalnie chybił z wolnego.
Co ten wynik oznacza dla tabeli? Chelsea rozsiada się na fotelu lidera, Middlesbrough zaś ledwo wystaje nad strefę spadkową. Jednak przegrać z takim rywalem to żaden wstyd, a i jeszcze jest się czym pochwalić – gospodarze oddali celny strzał, taki Everton nie miał tyle szczęścia.