Reklama

Nadzwyczajny w byciu zwyczajnym. Być jak Javier Zanetti

redakcja

Autor:redakcja

20 listopada 2016, 13:17 • 20 min czytania 0 komentarzy

Tytan pracy, który nawet w dniu ślubu poszedł na trening. Nieustępliwy obrońca, ale grający z szacunkiem do rywali – przez całą karierę obejrzał dwie czerwone kartki. Ćwierć wieku w Interze,  któremu pozostał wierny nawet wtedy, gdy kibole rzucili w klubowy autokar koktajlem Mołotowa. Wielki piłkarz, który prawie został murarzem, i któremu nigdy nie przewróciła mu w głowie kasa ani sława. Mr Internazionale, ostatni dżentelmen futbolu. Javier Zanetti. 

Nadzwyczajny w byciu zwyczajnym. Być jak Javier Zanetti

800px-JAVIER_ZANETTI_-_zona_San_Siro_-_Milano_-_Italy

***

Jak nie marzyć o grze w piłce, gdy dostaje się futbolówkę na drugie urodziny? Gdy twój starszy brat Sergio to największy talent na osiedlu i od małego chodzisz na jego mecze, a w domu gracie własne derby? Jak nie marzyć o koszulce Albicelestes, gdy mieszkasz w Buenos Aires, jednym z najbardziej zafiksowanych na punkcie futbolu miast świata, gdzie wystarczy, że źle skręcisz, a lądujesz na pękającym w szwach stadionie?

Screen Shot 11-20-16 at 05.58 AM

Reklama

Ojciec Rodolfo był murarzem, matka Violeta sprzątaczką. W domu się nie przelewało: Javier już gdy miał dwanaście lat chadzał z ojcem do pracy i pomagał jak umiał – podawał cegły, mieszał zaprawę. Wdrażał się w fach, który z pewnością wykonywałby, gdyby nie futbol. Co więcej – lubił tę robotę. Praktyczna, konkretna, a jej efekt – jak sam tłumaczył – dawał ludziom szczęście. To mu pasowało.

Murarka była w porządku, ale to futbol rozpalał do żywego. Na osiedlu grali gdzie się dało i czym się dało, a przecież dochodziły tysiące meczów rozgrywanych z Sergio w domu. Javier marzył o boisku z prawdziwego zdarzenia i to marzenie pewnego dnia się spełniło: Rodolfo skrzyknął innych ojców, zorganizował robotę, a wkrótce dwa kroki od domu Zanettich powstał miniaturowy stadionik. Najlepszy prezent, jaki ojciec mógł ofiarować synowi zafiksowanemu na punkcie piłki. Wokół boiska toczyło się życie na osiedlu: dzieciaki zapełniały je od rana do wieczora, rodzice zaglądali ich tyleż przypilnować, co spotkać się z innymi, w konsekwencji wypełniając „trybuny” gwarem rozmów.

4d7a6d24c91b1_800x0

Mieszkali w południowych dokach Buenos Aires, terenie Independiente. To nie była dzielnica opływająca w luksus, często braki dotykały podstawowych kwestii, ale za pośrednictwem Independiente każdy mieszkaniec mógł dotknąć wielkości. Ich mecz – przepustka do innego świata, do wielkiej dumy. Czerwone Diabły nierozerwalnie znajdują się w DNA każdego, kto stamtąd pochodzi.

Wyobraźcie to sobie: mieszkacie w miejscu, które niczym specjalnym się nie wyróżnia. Wyglądając za okno nie macie wrażenia, że zostaliście w czepku urodzeni. Ale wasi ludzie, wasz klub o rzut beretem od domu, gra o miano najlepszej drużyny świata. Tak było choćby w 1964 i 1965, kiedy Independiente wygrało Copa Libertadores i w Pucharze Interkontynentalnym mierzyło się z najlepszą ekipą Europy – Interem Mediolan czasów Helenio Herrery.

Javier urodził się dziesięć lat później, słynne potyczki z Nerazzurri były jednak wciąż żywe w zbiorowej świadomości kibiców, tak jak w naszej pozostają opowieści o polskich medalach mundiali, finale Górnika w PZP, Widzewie w Lidze Mistrzów, Zwycięstwie Legii nad Sampdorią. Tak Inter już wówczas, od zarania, był obecny w życiu Zanettiego, choć początkowo jako odległy wróg sprzed lat, tudzież mur, o który rozbili się lokalni herosi – generalnie trochę duch, trochę bajka o żelaznym wilku.

Reklama

Możecie wyobrazić sobie natomiast co się działo w głowie Zanettiego, gdy pewnego dnia został zaproszony na treningi do Independiente. Jak się czuł gdy pierwszy raz założył koszulkę Diablos Rojos, ile dawało mu reprezentowanie mecz po meczu, rok po roku, juniorskich drużyn ukochanych barw.

A także jak bolało, gdy pokazano mu drzwi. Miał piętnaście lat, kilka lat bycia Czerwonym Diabłem na karku, gdy powiedziano: nie nadajesz się. Jesteś za chudy. Za słaby. Za mały. Javier był zdruzgotany – przez następny rok nie dotknął piłki. Nie chciał grać ani z Sergio, ani z kimkolwiek. Totalna odstawka.

Talleres

Fakt, że do tytanów się wtedy nie zaliczał

Coraz częściej pomagał tacie, ucząc się fachu. Niejeden ojciec powiedziałby – no trudno, nie udało się. Ale Rodolfo nie mógł patrzeć na to, że Javier się poddał, że nie chce gonić za swoim marzeniem. Punktem zwrotnym miała być rozmowa właśnie na robocie:

– Javi, kim chcesz naprawdę zostać? Czy na pewno chcesz zrezygnować z piłki? Wszyscy mówią, że jesteś dobry, że dasz sobie radę. Nie udało się w Independiente, spróbuj gdzie indziej.

Młody posłuchał, a brat załatwił testy w Talleres, gdzie sam kiedyś się wybił. Javier zdał i dołączył do juniorów drugoligowca. Był jednak w takim wieku, w którym musiał pracować, pomagać rodzinie, dlatego jego dzienny grafik wyglądał początkowo tak: od czwartej do ósmej rano rozwożenie mleka. Następnie szkoła, popołudniu treningi, potem jeszcze pomóc matce w domu i wypompowany kładł się spać. To nie było wymarzone życie, ale już nie był chłopakiem, który poddaje się, bo coś nie wyszło, bo nie wszystko idzie idealnym tokiem. Zagryzł zęby i walczył.

Zanetti1

Sergio i Javier

W Talleres przebił się do pierwszej drużyny, po sezonie trafił do pierwszoligowego Banfield. Nagle roznosiciel mleka debiutował na Estadio Monumental, w świątyni River Plate. Wyrzutek z Independiente rozgrywał znakomity sezon w argentyńskiej elicie. 14 listopada 1994, niedawny pomocnik murarza, który dał już sobie spokój z ganianiem za gałą, debiutował w reprezentacji Albicelestes.

Trudno, żeby po takich początkach Javier Zanetti nie weszła w krew maksyma – nigdy się nie poddawaj.

***

Dwa przydomki, które otrzymał na początku kariery, zostały z nim do końca. Pierwszy, Pupi, nadał mu brat. W Talleres było pięciu Javierów w drużynie, trzeba było młodego jakoś odróżnić.

Pupi nie znaczy nic konkretnego, to raczej taki argentyński Seba. Ale w pseudonimie Il Tractore zawiera się cała prawda o Zanettim. Ojcem chrzestnym ksywy był Victor Hugo Morales, raczej argentyński Ciszewski niż Jońca, którego możecie usłyszeć na przykład tu:

Styl gry Javiera intuicyjnie skojarzył się Moralesowi z pracą traktora na farmie. Zero efekciarstwa, ogrom pożytecznej roboty na całej linii boiska – biegał, jakby poza wygraniem meczu, miał jeszcze obowiązek osobiście zaorać to pole.

***

Massimo Moratti był dwudziestolatkiem, gdy razem z drużyną świętował na murawie triumfy Helenio Herrery – potomek prezesa mógł liczyć na specjalne traktowanie. Podobno w 1981, gdy umierał Angelo Moratti, miał powiedzieć synowi: – Spróbuj kupić Inter. Doświadczenie z piłką jest jedyne w swoim rodzaju. Będziesz cierpiał, ale to pomoże ci się rozwinąć.

Gdy pod koniec 1994 było jasne, że Massimo poważnie flirtuje z myślą o przejęciu sterów na Giuseppe Meazza, u jego drzwi ustawiały się kolejki agentów. Jeden z nich wcisnął Morattiemu kasetę video z meczem młodzieżowej kadry Argentyny. Massimo miał obejrzeć rzekomy supertalent, Ariela Ortegę, przez odważniejszych typowanego na następcę Maradony.

Obejrzałem kawałek, nie całość. Ortega kompletnie mi się nie podobał. Ale stało się też coś innego – od pierwszej chwili zachwycił mnie jeden z bocznych obrońców. Bronił, szedł odważnie do przodu, miał świetną kiwkę. Dopiero po latach dowiedziałem się, że pochodzi z planety Krypton i jest niezniszczalny – wspominał swego czasu w Corriere della Sera były sternik Interu. Zanetti został pierwszym transferem jego ery.

Ofertę przedstawił Daniel Passarella, były gracz Nerazzurri, wówczas selekcjoner Albicelestes.

– Hej, Javi, Inter chce cię kupić.

– Inter? Ta drużyna, która pokonała Independiente?

– Dokładnie ta.

***

Decyzja nie była wcale taka prosta. Na stole inna kasa, inne perspektywy, inny świat. Ale z drugiej strony, musiał polecieć za ocean zostawiając dom rodzinny, cały znany mu krajobraz, a przede wszystkim Paulę. Miłość jego życia. Przyszłą żonę, z którą ma troje dzieci, a którą poznał mając siedemnaście lat – ona była wówczas czternastolatką. Gdy dostał ofertę z Interu była jeszcze w szkole, nie było szans, żeby poleciała z nim. To były poważne dylematy, ale ostatecznie uznał, że taka okazja może się już nie powtórzyć i trzeba zaryzykować.

JavisfamilyOMGWTF

Javier z żoną, córką Sol i synem Ignacio

Kibice Interu kręcili nosem. Moratti wszem i wobec ogłaszał, że chce przywrócić blask Nerazzurrim, a jego pierwszym transferem jakiś anonim bez osiągnięć. Pamiętajmy, że to były czasy wielkiej Serie A, w dodatku ścisłych limitów na obcokrajowców – w składzie mogło być ich tylko trzech. Od stranieri wymagano wyjątkowej klasy, mieli być liderami, gwiazdami – taki Milan miał Weaha, Bobana, Savicevicia. Tifosi nie mieściło się w głowie, że Moratti marnuje miejsce na jakiegoś tam Zanettiego.

82F

Niebawem zostali obłaskawieni: w Mediolanie zameldowali się Roberto Carlos, Paul Ince i Sebastian Rambert. O Carlosie wiedziano, że jest wielkim talentem, mało nie załapał się do kadry na mundial w 1994. Paul Ince był sercem Man Utd (choć prawda taka, że Sir Alex oddał go bez żalu, miał wschodzących Butta i Scholesa), a Rambert młodą gwiazdą Independiente. W prasie i telewizji zapowiadano go jako kolejnego argentyńskiego superstrzelca. Do znudzenia pokazywano jego kluczową bramkę z Boca Juniors, a potem cieszynkę, od której zyskał przydomek “L’Avioncito” – Rambert po golach latał po boisku jak mały samolot. O Zanettim mówiono i pisano tyle, że w sumie to ciekawe gdzie Inter go wypożyczy – przecież trzy miejsca ma zajęte.

Ale to Rambert nigdy nawet nie zadebiutował, a Zanetti szybko wdarł się do składu. Corriere della Sera napisała: „Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, Zanetti przewyższa wszystkich o głowę”. I tak, wciąż mówimy o chłopaku, który był swego czasu za mały, za niski, za słaby.

Swoją drogą, że też wtedy Hodgson wykurzył Roberto Carlosa z Interu. Moratti miał w rękach dwóch najlepszych bocznych obrońców swojego pokolenia.

inter-milao-pisco-del-gaiso

***

Zanettiego wziął pod swoje skrzydła Giacinto Facchetti, wówczas pełniący funkcję działacza. Jeszcze kilka lat wcześniej Javi słuchał opowieści ojca o wielkich meczach Independiente z Interem, a teraz jego mentorem stał się facet, który wtedy zlał Diablos Rojos.

Facchetti we Włoszech nazywany jest „Capitano dei Capitani” – kapitan wśród kapitanów. Obrońca, symbol boiskowej elegancji, klasy i fair play. Przez osiemnaście lat gry w piłkę zobaczył tylko jedną czerwoną kartkę – za sarkastyczny apluaz w kierunku sędziego. Choć całą karierę grał w Interze, cieszył się szacunkiem we wszystkich klubach, na wszystkich trybunach Italii.

Chyba już widać, że Zanetti był pojętnym uczniem?

Facchetti uczył Zanettiego, że wynik jest ważny, ale ważniejsza jest wierność swoim zasadom: lojalności, szczerości, respektu do przeciwników i kibiców. Uczył jak nigdy nie poddawać się w trudnych chwilach, a także jak nigdy nie zachłysnąć się dobrą passą. Facchetti miał nosić wszędzie swój dziennik, na którego okładce widniał cytat z Lwa Tołstoja: „im mocniej wierzymy, że nasz los zależy tylko od naszych czynów, tym bardziej staje się to prawdą”.

W 2006, gdy Giacinto dopadł rak, chciał odchodzić tak jak żył: na swoich warunkach. W ciszy, spokoju, wciąż ciesząc się Interem, nie wzbudzając medialnego zgiełku. Był na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w klubie, choć nie mógł się już ruszać ze szpitala. Odwiedzali go pracownicy od Morattiego po magazyniera. Widać było jednak, że gaśnie, a choroba go trawi. Zbliżał się mecz o Superpuchar Włoch, Zanetti obiecał wtedy: „Giacinto, przyniosę ci ten puchar!”.

Po trzydziestu czterech minutach Inter przegrywał z Romą na Giuseppe Meazza 0:3.

A potem zdarzył się cud. Wygrali 4:3 po dwóch golach Patricka Vieiry (!) i dogrywce. Dla Zanettiego było jasne: grali dla Giacinto, to pozwoliło im się zmobilizować na trzysta procent i przeważyć szalę na swoją stronę. Następnego dnia zaniósł trofeum do szpitala.

– Uśmiechnął się do mnie, na tyle, na ile jeszcze miał sił. Ten uśmiech jest nie do zapomnienia, zostanie ze mną na zawsze. Gdy go sobie przypominam, sam też się uśmiecham.

Mentor Facchetti dawno zdążył stać się przyjacielem.

Kilka tygodni później odszedł.

zanetti_facchetti

***

Giacinto to Inter, jego obecność wciąż jest wyczuwalna, zawsze tak będzie. Zostawił trwały ślad na klubie, jest wzorem, do którego każdy w Interze powinien dążyć.

Zanetti o Facchettim.

***

Jest nadzwyczajny w byciu zwyczajnym.

Facchetti o Zanettim.

***

Co jest kołem zamachowym rozwoju? Wytrwałość i konsekwencja. Jeśli próbujesz schudnąć i jednego dnia robisz ku temu wielki wysiłek, a przez pozostałe sześć w tygodniu zlewasz, nie uda się. Do rozwoju potrzebna jest żelazna wola – to ster. Zanetti zna tą zasadę, a wdraża ją w życie do ekstremum.

Tuż po ślubie z Paulą, tego samego dnia, miało paść sakramentalne:

– Amore, jest po ceremonii kościelnej, czy nie miałabyś nic przeciwko…

Już wiedziała co powie. Chce iść pobiegać, bo jest chwila czasu zanim przyjdą goście. Zanetti potwierdza w swojej biografii, potwierdzał też w wywiadach: to naprawdę miało miejsce. Nawet ślub nie był momentem, w którym można odpuścić trening, a buty do biegania były pod ręką nawet przy takiej okazji. Co na to Paula?

– Gdybym złościła się za każdym razem, gdy Javier idzie trenować, to miałabym kwaśną minę przez każdy dzień, odkąd skończyłam czternaście lat.

javier_zanetti_famiglia_645

Innym razem podczas rodzinnych wczasów w Turcji ku przerażeniu Javiera okazało się, że w hotelu nie ma siłowni. Przy kolacji wiedział już co zrobić i dyplomatycznie zapytał żony ile waży. Odpowiedziała, że 50kg. Dociążył ją plecakiem wypełnionym książkami, kazał jej wskoczyć mu na plecy, a potem wykonywał ćwiczenia – wybaczcie brak ich opisu, ale chyba i tak nie będziecie chcieli ich powtarzać.

Gdy w wieku czterdziestu lat zerwał achillesy, mówiono, że to dla niego koniec. Crespo mówił mu: „jesteś szalony, że chcesz wracać na boisko!”, a Zanetti odpowiadał  tylko „zmieniam opony”. Gdy podczas rehabilitacji zasuwał, Gago skomplementował starszego kolegę, podziwiając jego poświęcenie. Zanetti szybko usadził młodego:

– To nie poświęcenie. Ja kocham ciężką pracę. Każdy trening, czy to w mrozie, śniegu po pas czy upale, daje mi radość, przynosi uśmiech na twarzy. Jestem szczęściarzem.

***

Droga Interu do finału z Schalke w pierwszym sezonie Morattiego: pierwsza runda, Jóźwiak z czerwoną, Inter wyrzuca Guingamp, potem już jakoś poszło. Finałowy dreszczowiec z Schalke przeciągnął się aż do serii jedenastek. To w tym meczu jeden jedyny raz Zanetti stracił nad sobą panowanie – Hodgson zdjął go tuż przed karnymi.

– Nie potrafiłem opanować emocji. Uderzyła do głowy adrenalina. Trener miał oczywiście rację wpuszczając Nicolę Bertiego, który lepiej ode mnie strzelał jedenastki. W szatni przeprosiłem i wszystko sobie wyjaśniliśmy.

W kolejnym sezonie Moratti sięgnął po ciężką artylerię, między innymi bijąc rekord świata transferem Ronaldo. Drużynę przejął Luigi Simoni, a Inter znowu dotarł do finału Pucharu UEFA. Tym razem nie przeszkodził nawet Jacek Bąk, choć starał się i strzelił bramkę dla Lyonu. W ćwierćfinale rewanż na Schalke dzięki bramce Taribo Westa w 91 minucie, wkrótce finał. 6 maja 1998, Parc de Princes. Rywalem Lazio, a więc na jeden dzień Włochy anektują Paryż. Nerazzurri wygrywają 3:0, drugą bramkę strzela Zanetti.

W Serie A, mimo kolosalnych wzmocnień, tylko wicemistrzostwo. Niby postęp, ale jednak niedosyt. Po latach Zanetti nie miał wątpliwości: calciopoli działało. Wiele meczów jego zdaniem było dziwnych, błędy przeciw Interowi, a na korzyść Juve to ówczesny standard. Apogeum miało miejsce w bezpośrednim starciu, gdzie sędzia nie widział jego zdaniem oczywistego karnego dla Nerazzurri, a za chwilę gwizdnął jedenastkę dla Bianconeri:

Tak czy inaczej, zbliżały się jego pierwsze mistrzostwa świata. Francja, Coupe de Monde. Złote pokolenie Albicelestes z apetytem na złoto.

***

Choćby Polska grała z Niemcami wyłącznie sparing w pucharze pasztetowej, wiadomo, że ma taki mecz dla nas zawsze smaczek, zawsze stawkę. Tak samo tylko Argentyńczyk w pełni pojmie cały wielowątkowy kontekst meczu Argentyna – Anglia. Wojna o Falklandy siedzi cierniem w każdym Argentyńczyku, Anglicy postrzegani byli (są?) jako wrogowie, między krajami ocean złej krwi.

Dlatego też „beatyfikacja” Maradony nie mogła być bardziej filmowa. W drodze po Puchar Świata zbici Anglicy. Zbici ręką Boga i najsłynniejszym, a może i najpiękniejszym golem w historii.. Oba ciosy w pewnym szczególnym sensie jak gdyby wymarzone przez każdego Argentyńczyka: najpierw ręką, jawnym oszustwem, żeby Anglików obrazić. Macie to, na co zasługujecie. Potem gol – dzieło sztuki, w którym jeden Maradona wywiódł w pole zastęp Angoli. Tak jakby mówił: nigdy nie dorównacie nam w fantazji i błyskotliwości.

Zanetti wspomina, że cały kraj celebrował wtedy tygodniami. Ludzie na jakiś czas przestali chodzić do pracy. W dzień po meczu z Anglią ie ukazał się nawet „El Pais”, największy dziennik. Ulice tańczyły, śpiewały, wszyscy Argentyńczycy byli połączeni jednym, euforycznym uczuciem.

Każdy piłkarz chce wprowadzać tłumy w zachwyt. Ale człowiek, który za swoje motto uczynił „Najwięcej szczęścia daje sprawianie szczęścia innym”, miał wokół tego celu zbudowaną całą filozofię opartą na fundamentach z zasad.

Zanetti strzelił gola Anglikom, gola ważnego, bo dającego dogrywkę i rzuty karne podczas Coupe de Monde, a w konsekwencji ćwierćfinał. Niestety, choć żaden piłkarz w historii nie wystąpił w barwach Albicelestes tyle razy, to jego kariera reprezentacyjna jest rozczarowaniem. Pewnego dnia będzie wskazywany – zobaczcie, Zanetti. Wybitny piłkarz wybitnego pokolenia. Jak, do cholery jasnej, mogli tak to wszystko spieprzyć?

Szczytem jego reprezentacyjnych „sukcesów” srebro na Igrzyskach w Atlancie, srebra na Copa America, czyli tak naprawdę policzki, bo Argentyna gra przecież tylko o złoto. Upokorzeniem mistrzostwa u siebie w 2011, gdzie nawet nie przeszli ćwierćfinału. Na azjatyckim mundialu w 2002 kompromitacja – nie wyszli z grupy. Do Niemiec nie zabrał go Pekerman, choć Zanetti grał całe eliminacje. Już wtedy media były w szoku, ale cztery lata później… Nasze „Ale że Dudka nie wzięli na mundial?” to przy tym nic.

Maradona wiele razy komplementował Zanettiego. Ledwo Javier wylądował we Włoszech, Diego huknął: Zanetti będzie najlepszym transferem Morattiego! – oczywiście mając na myśli pierwszy zaciąg. Miał rację? Miał! Może przesadził wkrótce twierdząc, że Zanetti to kompletny piłkarz, niemniej honory oddawał. W 2010 El Tractore będąc w glorii potrójnej korony Interu, po udanych eliminacjach do MŚ, ostatecznie został przed telewizorem oglądać Andraza Kirma. Zamiast niego w składzie występował Jonas Gutierrez z Championship, a miejsce w samolocie znalazł Ariel Garce.

Wymowne, że w książce wydanej tuż przed mundialem Zanetti pisał tak:

Myślę, że najlepsze dopiero przede mną. Mam ostatni cel do zrealizowania jako piłkarz: zagrać na mistrzostwach świata w RPA. Nigdy nie zdobyłem nic z reprezentacją, to rana, którą czuję dotkliwie i muszę zagoić. Wszyscy wierzymy w Diego, to konkretny trener, który wie czego chce. 

Musiało boleć.

Nie dziwi więc, że za największe osiągnięcie w karierze uważa triumf w Lidze Mistrzów. Zostanie na zawsze jednym z wiernych żołnierzy Mou, którzy skoczyliby za nim do piekła. Jak Mourinho kompletnie się posypie w Man Utd, Zanetti na pewno nie będzie płakał – pierwszy napisze i przypomni o Giuseppe Meazza.

zanetti-mou

***

Kibice innych drużyn latami śmiali się z Nerazzurri: no, fajnie, wielcy jesteście! Tylko nic nie wygrywacie. Ronaldo, rekord transferowy, kolejne gwiazdy? A i tak nic nie wygrywacie!

Zanetti dość czasu spędził z profesorem Facchettim, by lekko przesiąknąć zacięciem filozoficznym. Popatrzcie jak opisuje Inter:

Nigdy nie zmęczy mnie powtarzanie: w DNA Interu jest szczypta dobra i zła. Inter jest genialny i lekkomyślny. Inter to ból i ekstaza. Po Interze możesz się spodziewać wszystkiego, a także przeciwieństwa wszystkiego. Niemożliwe zwycięstwa i spektakularne klęski. Mecze życia i mecze zostawiające poczucie niewyobrażalnej pustki. Kibic Interu jest przyzwyczajony do cierpienia, ale nigdy się nie poddaje, nigdy nie opuszcza w potrzebie.

I powiedzcie teraz, że ktoś, kto jest za Nerazzurri, to kibic sukcesu! Przecież Zanetti wygląda, jakby z przedawkowania Interu lekko zwariował.

Co przeżył? Euroderby z Milanem w półfinale Ligi Mistrzów. Inter na tym etapie pierwszy raz od ćwierćwiecza, a potem odpada, mimo, że nie przegrał żadnego meczu („Byliśmy zniszczeni, fizycznie i psychicznie. Miałem w sobie tyle złości, tyle frustracji, że nie mogłem powstrzymać łez. Płakałem jak dziecko”).

0:6 w derbach z Milanem na przełomie wieków („Koszmarny sezon, ale skończyliśmy przed Milanem. Jak kibice rossoneri pokazywali mi na palcach „6”, myślałem – no tak, wiem, że skończyliście na szóstym, a my na piątym!”).

Finał sezonu 01/02, kiedy wszystko mieli w swoich rękach podczas ostatniej kolejki. Dwa razy prowadzili z Lazio, przegrali 2:4. Zwycięstwo dawałoby upragnione scudetto. („To była śmierć snu, który śniliśmy bardzo długo. Byliśmy centymetr od nieba, a nie mogliśmy go dotknąć. Szatnia po meczu tonęła w bólu, gniewie i łzach. Ale wszyscy bez wyjątku byliśmy architektami własnej klęski”).

Lazio-Inter_4-2

Zasadzka po porażce z Villarealem w Lidze Mistrzów. („Zostaliśmy zaatakowani przez grupę imbecyli udających kibiców. To była zasadzka. Piętnaście minut szaleństwa. Skopane samochody, piłkarze przepychane, różne rodzaje gróźb. Christian Zanetti dostał w plecy. Tylko interwencja policji uspokoiła sytuację. Tylko kilka razy w życiu tak się bałem. Takie sytuacje nie mają miejsca w futbolu”).

Koktalj Mołotowa rzucony w autobus z piłkarzami po pucharowej porażce 1:6 z Parmą („To był najgorszy moment, dno ciemności. Porażki, frustracje i eliminacje to nic w porównaniu do tamtej sytuacji. Nasze życia były zagrożone przez jakiegoś bezmyślnego idiotę, który udaje interista. Podłoga autobusu zajęła się ogniem, wszystko mogło wybuchnąć”).

A przecież Inter potrafił też choćby odpaść z Helsinborgiem w grze o Lidze Mistrzów. A przecież nawet wreszcie po tylu latach odzyskane scudetto i czasowa dominacja we Włoszech, przez wielu jest deprecjonowana przez słabość rozgrywek związaną z karami za Calciopoli. („Znowu, nawet po fakcie, obrywa nam się za to, że byliśmy uczciwi”).

Nikt jednak nie może odebrać Zanettiemu tamtego sezonu pod Mourinho. Potrójnej korony, absolutnej dominacji, triumfu w Europie. To było katharsis. Raz nikt nie mógł się do niczego doczepić, raz wszystko się udało. Wszystkie frustracje poszły w cień.

Mou powiedział wtedy: „To zaszczyt go trenować. Wszyscy piłkarze chcą być jak Javier”. Z drugiej strony, kto szczędził Zanettiemu ciepłych słów?

„Nie boję się żadnego piłkarza. Poza Zanettim” – Marco Materazzi.
„Gdy przyjechał do Włoch, powiedział mi, że chciałby być taki jak ja. Odpowiadam mu dziś: Javier, chciałbym być taki jak ty”. – Roberto Baggio.
„Nauczył mnie jak być kapitanem” – Fabio Cannavaro.
„To najlepszy piłkarz, przeciwko któremu grałem” – Ryan Giggs.
„Chcesz być piłkarzem? Podglądaj Zanettiego” – Pierluigi Collina.
Kibice Udinese kiedyś wywiesili transparent: „futbol bez Zanettiego jest jak słońce bez gwiazd”. Nawet Napoli, nienawidzące Interu do cna, potrafiło pozdrowić Il Tractore bannerem: „Zanetti, nosimy cię w sercach”.

Facchetti naprawdę znalazł pojętnego ucznia.

MANCHESTER, ENGLAND - MARCH 11: Ryan Giggs of Manchester United clashes with Javier Zanetti of Inter Milan during the UEFA Champions League First Knockout Round Second Leg match between Manchester United and Inter Milan at Old Trafford on March 11 2009 in Manchester, England. (Photo by John Peters/Manchester United via Getty Images)

Zanetti jest głęboko wierzący. Miał zaszczyt dostąpić audiencji u trzech Papieży

2064491_full-lnd

***

Nigdy nie załamuj się, gdy coś ci nie wyszło. Nigdy nie odlatuj, gdy coś ci się udało.

***

Martin miał trzy lata i nie potrafił mówić. Rósł na społecznego wyrzutka, człowieka z marginesu, dla którego szczęściem będzie przetrwanie.

Nazarena była ofiarą agresji ze strony ojca alkoholika. Izolowała się otoczenia, bała się ludzi.

Denise nie potrafiła chodzić, lekarze stwierdzili uraz i dali sobie spokój.

Dzięki Pupi Foundation zdiagnozowano i rozwiązano powyższe problemy dzieci. Martin dostał zajęcia z logopedą – niby drobiazg, ale dzięki temu dziś funkcjonuje normalnie, bez tego nie wiadomo jak potoczyłyby się jego losy. Ojciec Nazareny został wyeksmitowany, ona zamieszkała z babcią, wyrosła na piękną i wesołą kobietę. Denise nikt nawet wcześniej uczył chodzić, nikt nie chciał jej poświęcić nawet tyle uwagi. Dostała fizjoterapeutę, znaleziono jej rodzinę zastępczą, udało się uratować jej rozwój, czyli w rezultacie życie.

To fundacja Zanettiego założona po kryzysie ekonomicznym, jaki w 2001 uderzył w Argentynę. Widział, że jego kraj pogrąża się w chaosie i nie mógł siedzieć bezczynnie.

pupi

Pomyślał o tym, że najbardziej kryzys dotknie dzieciaki, a przecież i tak w Argentynie wysoki procent z nich wychowuje się się w skrajnym ubóstwie. Pupi pomaga z edukacją, środkami higienicznymi, lekami. Nie robią cudów, starają się tylko i aż zapewnić podstawy, normalne warunki do rozwoju. Il Tractore ma możliwość, więc pomaga, wciąga w to też wielu innych piłkarzy. Udzielał się w fundacji Zanettiego choćby Paulo Maldini, o którym Javier kiedyś powiedział, że gdyby mógł ściągnać jednego gracza do Nerazzurri, byłby to właśnie kapitan Milanu.

Swój warty swego, ta sama glina.

masdlini

– Ludzie często mówią, że piłkarze to rozpuszczone dzieciaki i chciwi ludzie, którzy myślą tylko o sukcesie i pieniądzach. Ja znam mnóstwo wspaniałych ludzi wśród piłkarzy, którzy pomagają jak tylko mogą. Mamy w fundacji takie motto „nikt nie jest tak silny, by iść samemu, ale też nikt nie jest tak słaby, że nie może pomóc”.

Ale czekajcie, jest więcej: Zanetti wspiera też ruch „Zapatystowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego”. Pan Marcin Rzepa mi wybaczy, że będę posiłkował się jego fachowym artykułem:

To ruch polityczno-wojskowy walczący o interesy grup ludzi zmarginalizowanych, głównie chłopów i ludności rdzennej. Nazwa ruchu odwołuje się do Emiliano Zapaty Salazara (1879–1919), przywódcy partyzantki chłopskiej w czasie rewolucji meksykańskiej, opowiadającego się po stronie najbiedniejszej części społeczeństwa. Zamiast obalać rząd, zapatyści wzywają do oddolnych reform i budowy alternatywnego systemu polityczno-gospodarczego, a ich taktyka opiera się na zdecentralizowanych działaniach zbrojnych, podejmowanych na niewielką skalę.

tumblr_nlmoewdGo11uo61uto1_1280

Mural Banksy’ego w Chiapastumblr_nlarl4g1Tu1qe3utpo3_1280

Nie uważają się za rewolucjonistów, lecz za buntowników (rebeldes), których motywacją jest dążenie do demokracji i sprawiedliwości. Nie chcą władzy, ich hasłem jest: „Dla wszystkich wszystko, dla nas nic”

Kapitalizm wraz z neoliberalną globalizacją niszczy państwa, które zdobywa, ale także dostosowuje i zmienia wszystko na swój sposób, który przynosi mu korzyści i pozbywa się sprzeciwu. […] niszczy to, co stanowi o tych państwach, niszczy ich kulturę, ich język, ich system gospodarczy, ich system polityczny, a także zależności między mieszkańcami tych państw.”

Zanetti nagłośnił ich sprawę, zebrał też 5000 euro po ataku militarnym jedną z wiosek zapatystów – kwota został zebrana z kar piłkarzy, na przykład za spóźnienia na treningi. Kupił ambulans, wysłał ubrania, sprzęt, leki. KWysłał im też list wsparcia w imieniu Interu:

– Wierzymy w lepszy świat, bez globalizacji, wzbogacający się kulturowymi różnicami. Dlatego chcemy wesprzeć was w walce o możliwość zachowania swoich korzeni i ideałów.

Zapatyści zaprosili potem Inter na mecz: Maradona miał sędziować, Valdano grać na linii… generalnie surrealistycznie, wiadomo, że wypalić nie mogło. Ale sam Zanetti powiedział, że chętnie pojedzie do Chiapas. Oni uważają go tam za swojego, co jednak wygląda dość osobliwie:

113

***

– Powiedz nam coś, czego nikt o tobie nie wie.

– Mój fryzjer, Marco, jest kibicem Milanu.

Z wywiadu dla La Gazetta. Ta sama fryzura od tylu lat to nie przypadek. Pierwszą taką zrobiła mu lata temu w Argentynie matka, a że wyglądało nieźle, nie zmienia jej do dziś.

– Jestem perfekcjonistą we wszystkim co robię. Gdy czuję, że mam włosy jak trzeba, dodaje mi to pewności siebie. Gdyby były ułożone źle, ja też poczułbym się gorzej. To nie tyle kwestia wizerunku, co charakteru.

Prostota, efektywność, długowieczność. Cały Zanetti.

***

Gdybym miał wybrać jednego piłkarza, który najbardziej powalił mnie umiejętnościami boiskowymi, z miejsca wybieram Ronaldinho. To jemu chciałbym ukraść talent.

Ale stary koń ze mnie, świat piłki dawno przestał jawić się jako cukierkowy. Ale Zanetti jest postacią uniwersalnie inspirującą. Choć piłkarz wielki, to i tak większy człowiek.

Nadzwyczajny w byciu zwyczajnym. Ten Facchetti minął się z powołaniem, urodzony filozof. Mam wrażenie, że w tych krótkich słowach jest ukryta jakaś głęboka mądrość, która może się przydać każdemu z nas.

Leszek Milewski

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Weszło

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
1
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...