Reklama

Chłopek-roztropek i gladiator, który spełnił sen madridismo

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

19 listopada 2016, 14:49 • 11 min czytania 0 komentarzy

„Starość nie radość”, pomyślał pewnie niejeden z fanów Królewskich, gdy w ostatni dzień sierpnia 2005 roku Real Madryt z dumą obwieścił światu, kto właśnie został jego nowym zawodnikiem. Pérez do reszty zgłupiał. Bolesny proces wchodzenia w jesień życia. Cóż, czasu przecież nie zatrzymasz. 

Chłopek-roztropek i gladiator, który spełnił sen madridismo

Nie, tego typu posunięcie zdecydowanie nie pasowało do Florentino. Trzydzieści baniek twardej europejskiej waluty za długowłosego chłopaczka z Andaluzji wyglądem bardziej niż piłkarza przypominającego wokalistę młodzieżowego zespołu rockowego, którego plakaty nastolatki wieszają sobie nad łóżkiem? Absurd. Szok. Niedowierzanie.

To nie był przecież Real Madryt, w którym przyzwyczajeni byli do podobnych ruchów na rynku transferowym. Sergio Ramos – bo o nim rzecz jasna mowa – trafiał w końcu do stolicy Hiszpanii podczas pierwszej kadencji Florentino Péreza, gdzie jeśli sprowadzano już kogoś za grube miliony, to przeważnie padało na największe gwiazdy światowego futbolu. To był galaktyczny Real Madryt z Ronaldo, Zidane’em, Figo czy Beckhamem. Nawet wówczas gdy w stolicy Hiszpanii lądował ktoś młodszy, to zazwyczaj i tak miał już wyrobioną markę oraz gwarantował olbrzymi potencjał marketingowy, patrz: casus Robinho.

Ramos oczywiście nie był postacią kompletnie anonimową, na Półwyspie Iberyjskim uchodził przecież za spory talent – w końcu niecodziennie komuś jest dane przebić się do kadry klubu Primera División w wieku 16 lat – jednak kompletnie w ten klucz się nie wpasowywał. Sezon przed podpisaniem kontraktu z „Los Blancos” co prawda grywał regularnie w barwach Sevilli i zdołał nawet strzelić swojemu przyszłemu klubowi całkiem urodziwą bramkę, ale tak czy owak, 30 grubych baniek za młokosa, który wciąż co najwyżej stanowi materiał na piłkarza? Mimo wszystko – grube przegięcie.

Tym bardziej, że ówczesny Real słynął raczej z tego, że zamiast szlifować młode talenty hurtowo je marnował. Równie wielkim nieporozumieniem wydawało się również powierzenie mu z miejsca numeru 4 na koszulce, który przedtem należał do legendarnego kapitana Królewskich, Fernando Hierro.

Reklama

Wówczas nikomu nie przechodziło nawet przez myśl, że Florentino na madrycką ziemię sprowadzał właśnie kogoś, kto z każdym dniem będzie dopisywał złotymi zgłoskami kolejne zdania do ponad stuletniej historii klubu. Że zaczął właśnie hodować kwiat, który po dwunastu chudych latach spełni mokry sen madridistas w postaci dziesiątego Pucharu Europy.

decima

* * *

„Spokojnie, chłopcze, spokojnie. To twój pierwszy dzień, ale następnym razem, kiedy coś takiego ci się przytrafi, nie zapomnij tego, co ci powiem: uderz mocniej”.

~ Joaquín Caparrós, pierwszy trener Sergio w seniorskiej piłce po starciu obrońcy z jednym ze starszych zawodników podczas gry w dziada. Słowa, które szesnastoletni Ramos w głowie trzyma do dzisiaj.

Reklama

* * *

Sergio to zwierzę mające konkurowanie we krwi. Ktoś, kto urodził się z niezwykłymi umiejętnościami i kto zdolny jest w okamgnieniu przystosować się do gry na najwyższym poziomie. Jest jednym z najlepszych zawodników świata ponieważ wybrał kopanie w piłkę. Jestem jednak pewien, że gdyby tylko wybrał pływanie czy tenis, również byłby najlepszy. Ma idealne warunki genetyczne. Poza tym ma także niesamowite podejście do pracy. To prawdziwy lider. Już w wieku 17 lat potrafił uderzyć w szatni pięścią w stół. Raz chciałem nawet wystawić go na szpicy”.

~ jeszcze raz Caparrós

* * *

O tym, że Sergio Ramos nie jest żadnym piosenkarzem ani gitarzystą w Madrycie zorientowano się mimo wszystko bardzo szybko, bo już w dniu jego prezentacji.

* * *

Tak, w zasadzie już od samego początku dało się podskórnie wyczuć, że pod względem pozaboiskowego nieogarnięcia w Realu trafił się niesamowity prawdziwek. Ramosa można by bowiem śmiało nazwać hiszpańskim odpowiednikiem Francesco Tottiego, o którym we Włoszech dowcipy robiły swego czasu prawdziwą furorę, a nawet zostały wydane przez samego zawodnika w postaci książki. Na kolejne urokliwe gafy obecnego kapitana Królewskich nie trzeba było czekać długo. Na upartego dałoby się je nawet podzielić na kilka kategorii.

W dziedzinie „inne sporty” zasłynął przede wszystkim trzema frazami. „Kiedy byłem dzieckiem, niektórzy z moich kolegów woleli grać w kosza, a inni w basket”, wyznał podczas pierwszego długiego wywiadu dla klubowej telewizji. „Spokojnie, w rewanżu odrobimy straty, Euroliga będzie nasza”, stwierdził z kolei po przegranym przez koszykarską sekcję Realu finale. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że rewanżu nie będzie.

Błysnąć zdołał także po wygranym przez żeńską reprezentację waterpolo mistrzostwie świata. „Czas na odpoczynek po obejrzeniu zwycięstwa żeńskiej reprezentacji waterpolo. Gratuluję, dziewczyny ..!!”.

waterpolo

Nawet jeśli gratulacje spóźnione były o 24 dni, dziewczyny nie zamierzały się obrażać i mimo wszystko grzecznie za nie podziękowały.

* * *

Do legendy przeszły również jego popisy słowno-wizualne.

Dzień dobry. Jesteśmy już w Nowym Jorku. Real Madryt – AC Milan na Yankee Stadium. Naprzód drużyno..!! Niesamowite miasto”, napisał na Twitterze podczas letniego tournée po Stanach Zjednoczonych. Choć Real rzeczywiście znajdował się wówczas w Nowym Jorku, to jednak problem polegał na tym, że do wpisu załączył on zdjęcie… Las Vegas.

NY

W ten sposób postanowił natomiast życzyć obserwującym go użytkownikom Instagrama szczęśliwego nowego roku.
insta
W czym tkwi haczyk? Otóż w samym centrum kolażu najpiękniejszych wspomnień nieoczekiwanie znalazło się miejsce dla dziecka Leo Messiego ściskającego kciuk Antonelli.

A skoro już jesteśmy przy życzeniach…

Możecie uwierzyć nam na słowo, że lista tego typu smaczków byłaby naprawdę bardzo długa.

* * *

Żadne z jego sławetnych i do dziś przytaczanych przez tłumy fanów zdań nie przebije jednak tego, czego Ramos zdołał dokonać w maju 2011 roku.

W pierwszym roku pracy w stolicy Hiszpanii José Mourinho Real Madryt po ciężkich bojach na Mestalla w dogrywce pokonał w finale Pucharu Króla 1:0 Barcelonę. Było to pierwsze trofeum Królewskich zdobyte po hańbiących trzech latach kończonych z pustymi rękami. Gdy „Los Blancos” zmierzali autokarem w stronę Cibeles (fontanny z mieszczącym się w centrum posągiem bogini płodności, gdzie Real celebruje wszystkie trofea), by wspólnie z fanami święcić sukces i zademonstrować im przywieziony z Walencji łup. Przekazywany z rąk do rąk puchar trafił w końcu siłą rzeczy także i w dziurawe szpony Sergio, który w szale nieopisanej radości upuścił go wprost pod koła pojazdu.

Sam Ramos pytany później o całą sytuację we właściwy dla siebie, niepodrabialny sposób obrócił wszystko żart. „Puchar podskoczył, bo zobaczył, ilu madridistas przyszło świętować na Cibeles”, stwierdził bez cienia zakłopotania z szerokim uśmiechem na ustach.

* * *

W Hiszpanii w kontekście niezliczonych gaf Ramosa często nabijano się również z jego wykształcenia. Nie było bowiem tajemnicą, że Sergio z edukacją było wyjątkowo nie po drodze – szkołę na rzecz piłki porzucił w drugiej klasie ESO (Escuela Secundaria Obligatoria – odpowiednik naszego gimnazjum).

Niemal równo dwa lata temu, dokładnie 21 listopada 2014 roku, prawie wszystkie strony internetowe największych hiszpańskich dzienników sportowych obwieściły jednak światu kompletnie niespodziewaną nowinę – Sergio Ramos w wieku 28 lat zdał ostatni z zaległych egzaminów i już wkrótce odbierze dyplom ukończenia szkoły!

eso

 

Koniec kpin, koniec wyszydzania i koniec wypominania zabawnych pomyłek? Nic z tych rzeczy. Szybko okazało się bowiem, że media po prostu naiwnie podchwyciły wypuszczoną kilka miesięcy wcześniej (!) przez jeden z satyrycznych portali plotkę, w której podano, jakoby Ramos miał opuścić trening w celu stawienia się na egzaminie. Gdy jednak któryś z dziennikarzy chciał się upewnić i zadzwonił do szkoły, po drugiej stronie słuchawki momentalnie temu zaprzeczono. W klubie natomiast postanowiono odmówić odpowiedzi na pytania dotyczące wykształcenia swojego zawodnika.

* * *

Nawet jeśli Hiszpan poza boiskiem w oczach wielu sprawia wrażenie pociesznej, lecz niezwykle roztrzepanej – by nie powiedzieć głupiutkiej – osoby, na murawie jego wizerunek zmienia się nie do poznania. Ogień i woda. W trakcie meczów Ramos staje się prawdziwym gladiatorem. Choć jego wola walki jest dla drużyny z całą pewnością nie do przecenienia, to jednak przez swoją porywczość także wyjątkowo często traci on głowę.

Kapitan Królewskich już teraz jest bowiem absolutnym rekordzistą Realu Madryt pod względem otrzymanych czerwonych kartek. Do tej pory uzbierał on ich na swoim koncie aż 21. Dla porównania – drugi w tej niechlubnej klasyfikacji Fernando Hierro miał ich 12. Najczęściej wyrzucany przez sędziego Sergio był – jakżeby inaczej – w meczach z Barceloną. Atmosfera zrobiła się wyjątkowo gęsta szczególnie po jednym z zajść.

W sezonie 2010/11 prowadzący w tabeli Real jechał do Barcelony na pierwszy klasyk ery José Mourinho. Spotkanie tamto miało być zwiastunem lepszego jutra, wyczekiwanym momentem wyjścia z cienia Katalończyków po trzech latach totalnej pustyni. Królewscy doznali wówczas jednej z największych – o ile nie największej – kompromitacji w XXI wieku. „Blaugrana” pokonała „Los Blancos” 5:0, a do siatki zdołał trafić wtedy nawet taki as, jak Jeffren Suárez. W doliczonym czasie gry Ramos nie wytrzymuje ciśnienia i w ferworze szamotaniny atakuje swojego kolegę z reprezentacji, Carlesa Puyola. Czerwona kartka z miejsca i przy okazji wyrównany rekord wspomnianego Fernando Hierro.

Choć sprawa rzecz jasna grzała media jeszcze na długo po meczu, na szczęście udało się uniknąć konfliktu między dwójką stoperów „La Rojy”. Gdy napięcie nieco opadło, obaj panowie potrafili się bowiem zachować z klasą. Ramos zadzwonił do Puyola z przeprosinami, ten zaś nie miał zamiaru ich odrzucać. „To momenty podwyższonego ciśnienia. Co dzieje się na murawie, zostaje na murawie. Cała sprawa poszła już w zapomnienie, są w życiu poważniejsze zmartwienia”, stwierdził ówczesny kapitan Barcelony.

Co jednak ciekawe, w barwach reprezentacji Sergio nie został odesłany przez sędziego do szatni jeszcze ani razu.

* * *

Gdyby określić Sergio Ramosa jednym słowem, najwłaściwszym z nich byłoby chyba „nieobliczalny”. Szczególnie w kluczowych chwilach. Mając go w drużynie, musisz się bowiem liczyć z tym, że w najważniejszym momencie doprowadzi cię on albo do łez smutku, albo do łez radości. Stanów pośrednich nie stwierdzono. Wieczny kontrast. Sinusoida. To gość, który potrafi najpierw zrzucić miliony ludzi do piekła, by jakiś czas później zafundować im raj. Jak to mówią – na przypale albo wcale.

W odstępie kilku miesięcy Ramos potrafił najpierw wystrzeleniem piłki na planetę Namek w półfinale Ligi Mistrzów sezonu 2011/12 z Bayernem zdeptać (a w zasadzie – jak pokazał czas – odłożyć w czasie) marzenia o zdobyciu wymarzonej „La Décimy”…

… by następnie w taki oto sposób w spotkaniu z Portugalią zapewnić reprezentacji Hiszpanii awans do finału EURO 2012:

* * *

Nie wiedziałem, że Ramos lubi uderzać z karnych tak wysoko”.

~ Manuel Neuer.

* * *

Nie wiedziałem, że Neuerowi tak dobrze leżą finały. Być może za rok będzie lepiej. Zawsze z pokorą, mistrzu”.

~ Ramos po przegranym przez Bayern w karnych finale z Chelsea

Nie mylił się. W następnym sezonie Bawarczycy rzeczywiście zwyciężyli w rozgrywkach, pokonując na Wembley Borussię Dortmund.

* * *

Dwa długie lata. Tyle przyszło mu czekać na zemstę. W półfinale Champions League sezonu 2013/14 Real co prawda wygrał u siebie z Bayernem 1:0, jednak przed rewanżem wielu wciąż uważało Niemców za zdecydowanego faworyta do awansu. „Allianz zmieni się w piekło”, zapowiadał przed meczem Carl-Hienz Rummenigge. Choć jego słowa się spełniły, to jednak nie wiedział on, że piekło przeżyją nie goście, lecz gospodarze.

16. i 20. minuta, Ramos dwukrotnie pokonuje głową Neuera, a ostatecznie ze stolicy Bawarii wywozi czterobramkowe zwycięstwo. „Dwie bramki schodzą na dalszy plan. Tak czy inaczej, Liga Mistrzów była mi to dłużna. W szczególności przeciwko Bayernowi”, mówił na gorąco po spotkaniu kapitan Królewskich.

* * *

Legendarna 92. minuta i 48. sekunda finału w Lizbonie. Atlético ściska już puchar nie jedną, a dwiema rękami. W oczy kibiców Królewskich napływają z kolei łzy niewypowiedzianej rozpaczy. „Los Blancos” stanęli jednak jeszcze przed ostatnią szansą przy rzucie rożnym…

O tym, co stało się dalej, szerzej przypominać nikomu raczej nie trzeba. Stanowiący obsesję madridistas dziesiąty Puchar Europy dla Realu Madryt starał się faktem. Na Santiago Bernabéu czekali na niego przez 12 naznaczonych ciągłymi niepowodzeniami na arenie międzynarodowej lat. Jeśli ktoś miał w tamtym momencie stać się bohaterem, to był nim niewątpliwie właśnie Sergio Ramos.

* * *

To po prostu musiało się wydarzyć. Po rogu, po wolnym, po czymkolwiek. Po strzeleniu tamtego gola być może nie byłem w stanie się z niego cieszyć aż tak mocno. Dziś jednak często przed snem włączam sobie jego powtórkę. Choć wyrosłem już z płakania, nie ma dnia, w którym nie budziłby on we mnie emocji. Wspominam tamten dzień z uśmiechem. Uśmiechem, który będzie trwał wiecznie. Gdy będę starszy, będę pokazywał tego gola moim dzieciom i wnukom. W Realu Madryt zawsze trzeba walczyć do końca. Trzeba wykazywać się duchem walki i zaangażowaniem do ostatniej sekundy”.

* * *

Tuż po wielkim sukcesie i poprowadzeniu Królewskich do triumfu w stolicy Portugalii nieoczekiwanie nadszedł moment kryzysowy. „Ramos chce odejść!”, grzmiały z czołówek hiszpańskie media. W tym wypadku nie były to jednak tylko siejące ferment plotki. Wizja odejścia Sergio do Manchesteru United wydawała się naprawdę realna.

Kapitan czuł się niedoceniany. Jego kontrakt wygasał w czerwcu 2017 roku, a klub zapierał się rękoma i nogami, by tylko nie przystawać na jego warunki – stoper zażądał czteromilionowej podwyżki, czyli 10 milionów euro rocznie. Jego przenosiny do Anglii w pewnym momencie wydawać się mogły kwestią czasu. Negocjacje stały w martwym punkcie, na Old Trafford byli natomiast gotowi wyłożyć fortunę, a w Realu sondowali już możliwość sprowadzenia mającego zastąpić Ramosa Nicolása Otamendiego.

W końcu Florentino musiał jednak ulec. Z perspektywy czasu na Bernabéu na pewno jednak tego nie żałują.
kontrakt

* * *

Pod koniec maja tego roku Ramos znów bowiem to zrobił. Znów – choć może nie w aż tak dużym stopniu, jak dwa lata wcześniej – był głównym architektem zwycięstwa w kolejnym dramatycznym finale Champions League z Atlético. Najpierw walnął gola na 1:0, a następnie nie pomylił się w serii jedenastek.

W odróżnieniu do finału w Lizbonie, wznosił już jednak puchar ku niebu jako kapitan.

I tym razem go nie upuścił.

* * *

Z Ramosem w Realu Madryt jest trochę jak ze smakiem piwa czy oliwek – przyzwyczajasz i uczysz się go dopiero z czasem. Z początku smęcisz, narzekasz, irytujesz się kolejnymi idiotycznymi czerwonymi kartkami czy prostymi błędami, jednak im dłużej z nim obcujesz, tym dobitniej dociera do ciebie, że obecnie trudno znaleźć zawodnika, który w aż tak dużym stopniu stanowiłby o definicji madridismo. Sergio jest bowiem w znacznej mierze uosobieniem Królewskich. Kimś, kto spektakularnie coś zawali, by za moment napisać historię. Kimś, w czyim towarzystwie regularnie skacze ci ciśnienie, lecz z kim jednocześnie nawet przez sekundę nie możesz narzekać na nudę.

Janusz Banasiński

Najnowsze

Anglia

Jakub Moder najszybszym pomocnikiem w obecnym sezonie Premier League

Damian Popilowski
0
Jakub Moder najszybszym pomocnikiem w obecnym sezonie Premier League
Niemcy

Nagelsmann pozostanie selekcjonerem kadry Niemiec? Rozmowy po świętach

Szymon Piórek
0
Nagelsmann pozostanie selekcjonerem kadry Niemiec? Rozmowy po świętach

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...