Załóżmy, że gdzieś w Polsce futbolowi bogowie zsyłają nam samorodny geniusz polskiej myśli szkoleniowej. Nazwijmy go: Janusz Cruyff. Załóżmy, że Janusz opracowuje szczegółowy, rozpisany na tysiąc jeden rozdziałów plan szkolenia młodzieży. Plan idealny pod roboczym i wcale nie zwodniczym tytułem „Od Ekstraklasy do B-Klasy, Messi w każdej drużynie”. Czy Janusz, wysyłając swój bryk wszędzie, od Legii po Bobra Tłuszcz, zrobiłby różnicę?
Niestety nie, bo nie miałby kto planu efektywnie wprowadzić. To trochę tak, jakby Elon Musk do swojego planu kolonizacji Marsa, konstrukcji baz, rakiet, skafandrów, najął Bogusia Łęcinę „Może nie najtaniej, ale jako tako”. Udałoby się maksymalnie skolonizować przedmieścia Inowrocławia.
Szkolenie młodzieży – wali się w ten bęben z różnych stron i środowisk, dyskutuje zawzięcie o konieczności rozbudowy baz treningowych, skuteczniejszych metodach ćwiczeń, implementacji całych systemów. Tymczasem przywołam fragment vademecum szkółki Dinama Zagrzeb, które dla klubów i akademii może być w kwestiach szkolenia wzorem:
„Pierwszą, najważniejszą rzeczą w jaką powinno się zainwestować, jest skauting. Nie piłkarzy jednak, ale TRENERÓW. Wyszukanie talentów wśród szkoleniowców to priorytet. Silna kadra szkoleniowa doprowadzi uzdolnionych graczy na szczyt, a i średniaki pod ich okiem świetnie się rozwiną. Przy przeciętnej jakościowo kadrze trenerskiej, mamy loterię. A loteria to marnotrawstwo”.
Innymi słowy – trenerzy, trenerzy i jeszcze raz trenerzy, bez których najlepsi się zmarnują. Temat, który w tej najgłośniejszej od dekad dyskusji o szkoleniu, jest – mam wrażenie – ostatnim z poruszanych. Tymczasem – z całym szacunkiem – ale materiał zawsze jest i będzie. Nawet brak talentów czystej wody nie jest problemem: średniak może rozwinąć się w piłkarza o klasie międzynarodowej – wszyscy znamy te opowieści kadrowiczów, jak to się nie wyróżniali, jak inni mieli robić kariery, a ostatecznie udawało się im.
***
Porozmawiałem w ostatnich dniach z kilkoma trenerami niższego szczebla by zbadać grunt. Słowo „trener” kibicowi kojarzy się z Nawałką, Magierą, tym czy innym szkoleniowcem-ligowcem. Tymczasem walka o to osławione szkolenie to właśnie zmiana jakościowa u setek, tysięcy tyrających każdego dnia poza blaskiem fleszy – przedstawicielami tej milczącej większości są moi rozmówcy. Oto niektóre z ich uwag:
„Na studiach miałem trzy semestry z profesorem Chmurą. Wykłady, ćwiczenia z jego asystentami, wszystko oparte o twarde dane uzyskane w czasach pracy w Ekstraklasie. Kapitalna wiedza z zakresu fizjologii. Niedawno byłem na obowiązkowym kursie wyrównawczym UEFA B, przyjechał doktor starej daty i prowadził zajęcia ala Wojciech Łazarek. Zamiast kursu z fizjologii – festiwal rubasznych anegdot, a potem do widzenia chłopaki. Mi to różnicy nie zrobiło, ale kto przed kursem nic nie wiedział, nie wie dalej nic. A przecież za taki kurs się płaci”.
„Kurs UEFA A, czyli możliwość pracy w trzeciej lidze i niższych, to koszt 4.5 tysięcy złotych. To nie jest mały pieniądz. Mam rodzinę, dzieci, muszę znaleźć czas i pieniądze, w pracy nie dostanę urlopu. Poziom kursu – słaby łamane na przeciętny. Prelegenci często nie dojeżdżają. Niektórzy nie prowadzili drużyny od trzydziestu lat. Mam pięć lat studiów AWF specjalizacji trenerskiej, a ostatecznie muszę wydać krocie na kurs, na którym nie nauczę się niczego.”
„Wiedza zyskiwana dostępna w sieci za darmo albo na kursach komercyjnych zwykle jest znacznie bardziej kompleksowe od obowiązkowych kursów licencyjnych”.
„Czemu PZPN nie spróbuje wprowadzić konkurencyjności? W tym momencie ma monopol. Niech udostępni proces dawania licencji prywatnym firmom, które rywalizowałyby ze sobą o to, kto zaoferuje najlepszy kurs. Może coś z konkurencji między nimi by się urodziło, podniósłby się poziom kursów. Dariusz Pasieka mówił w jednym z wywiadów: UEFA nakazała, nie przeskoczą, taki jest wymóg, my nic nie zrobimy. Dla mnie to słabe, nawet nie próbują kłaść kładek.”
„Kursy są hermetyczne, jest mało miejsc, a załatwia się je często po znajomości. Pierwszeństwo mają dobrze umocowani w związku i znani byli piłkarze. Weźmy kurs Elite Youth: mam znajomych, którzy prowadzą szkółkę działającą szeroko na terenie całej Polski. Chcą zapłacić te niemałe pieniądze, ale nie mogą się dostać. Przecież ludzi z Elite Youth powinno być jak najwięcej, niech wdrażają najwyższe standardy w mniejszych ośrodkach.”
„Nóż mi się w kieszeni otwiera kiedy słyszę o Pro Junior System. Powiem brzydko: to zabranie się za problem od dupy strony. Jeżeli będzie dobre szkolenie, to młodzi będą grali. Jeśli na siłę będziesz dawał kasę, to znajdzie się analityk i powie: kurde, dobra, to puścimy młodego na ostatnie minuty w dwóch meczach, zarobimy. Jakie to ma przełożenie na szkolenie? Czy to jest dobre dystrybuowanie pieniędzy? Może chcieli dobrze, moim zdaniem nie wyszło.”
„Jak szedłem na kurs UEFA C, zapisać się mogłeś tylko jeśli spełniłeś jeden z trzech warunków: a) grałeś kiedyś w piłkę, b) miałeś AWF c)albo ukończony inny kierunek. Nie wiem po co takie sztuczne ograniczanie, nie znajduję argumentu. Udało mi się dostać tylko dzięki czyjejś rekomendacji.”
„Po kursie UEFA C spodziewałem się, że będę przynajmniej wiedział mniej więcej co zrobić z drużyną, jak ją prowadzić. Czy się tego dowiedziałem? Nie. Jest zbyt wielki rozrzut w materiale: z jednej strony jak szkolić dzieci do lat 12, z drugiej jak seniorów. Na wszystko kilka zjazdów. Efektywnie wychodzi tyle co nic.”
„Aby utrzymać licencję, trzeba przynajmniej raz pojawić się na konferencji w macierzystym związku. Nie ważne, że jeździłeś na komercyjne kursy, nie ważne, że zaliczyłeś multum konferencji znacznie bardziej prestiżowych – musisz podbić blaszkę. Czasem jest taka konferencja jedna w roku i walą na nią wszyscy. Raz widziałem trenera z niedawną przeszłością w Ekstraklasie – pokazał się, po 20 minutach wyszedł.”
„PZPN chce propagować futbol. My, zamiast wsparcia, płacimy od tego propagowania podatek przez licencje i wyrównania. Kurs UEFA Pro to już koszty niewyobrażalne. Aby na to zarobić, trzeba pracować na wysokim szczeblu kilka lat.”
„PZPN bardzo chce rozwijać szkolenie, nie ujmuję tego. Do tej pory podejmowane metody nie mają jednak przełożenia na trenerów. Wciąż to zabawa w wolnym czasie, siłą rzeczy na pół gwizdka. Jak masz w taki sposób fachowo przygotować dzieciaki? Widzę co niektórzy piszą na Twitterze albo Facebooku: walka, praca, pasja! A za kulisami rezygnowanie z życia i litania wyrzeczeń. Zaczyna się przygodę z trenerką w wieku 23-24 lat, kiedy jeszcze ma się dużo czasu. Potem podchodzisz pod trzydziestkę, zakładasz rodzinę i pojawiają się inne priorytety.”
„Standard wyszkolenia młodych polskich trenerów? Różnorodny. Ci, którzy chcą się rozwijać, są bardzo dobrzy. Ale czasem pójdę na Orlika to idzie ręce załamać. Niektórzy zatrzymali się mentalnie na poziomie lat 90tych. Budują autorytet krzykiem i wyzwiskami, choć chodzi o dzieciaki.”
„Narodowy Model Gry – dobrze, że powstał, brakowało takie podręcznika. Mam jednak wątpliwości do kogo ona jest adresowana. Osoby, które – by tak rzec – są ogarnięte, dawno mają znacznie większą wiedzę. Ci, którzy ogarnięci nie są, nie znajdą tam niczego tak mocnego, by przekonać ich do szukania nowej drogi – nie ma tam elementów, które mogłyby drastycznie zmienić czyjeś myślenie. Słyszałem natomiast, że mają powstać kolejne wersje NMG, tudzież uzupełnienia z naciskiem na szczegóły – poczekajmy więc”.
***
Największa różnica między piłką hiszpańską a polską? Oczywiście pieniądze. Ale potem – albo na równi – liczebność trenerów. Kiedyś tak w wywiadzie Tomka Ćwiąkały mówił Kibu Vicuna: „Jeśli się nie mylę, macie 600-700 trenerów z UEFA Pro. Wiesz, ile w Hiszpanii? Siedem tysięcy… Dwunastolatków prowadzą trenerzy z UEFA Pro„. W dalszej części dziwił się jak to możliwe, że aż tyle kłód rzuca się pod nogi polskim trenerom.
Niektóry mówią ostro: wyciąganie kasy. W mniejszych ośrodkach: ołowiana kula u nogi. Nawet w B Klasie trzeba mieć licencjonowanego trenera, a jak się nie stawi, możesz zapłacić nawet pięć stów kary. Sam jestem przeciwny tym belgijskim fachowcom od licencji w akademiach, bo taki facet przyjdzie i powie nawet słusznie: powinniście mieć trenerów młodzieży na pełnym etacie. Oni jednak odpowiedzą – spoko Johan, ale ta kasa jest u ciebie w kieszeni.
Myślę o trenerze z niższej ligi, względnie trenującego gdzieś dzieciaki. Robi gdzieś na etacie, ma jakieś strzępy wolnego czasu, który zamiast poświęcić rodzinie, poświęca polskiej piłce. Wsparcia nie ma, jest tylko pasja, od której płaci podatek.
Myślę o zdolnych szkoleniowcach spoza centralnego poziomu. Wyróżniają się, mogliby dostać szansę w drugiej lidze, są zapytania. Nie ma jednak stempla – co teraz? Jest perspektywa kariery, ale wiadomo, w tym fachu nic pewnego. By w ogóle jednak spróbować wdrapać się na szczyt, trzeba zainwestować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych na UEFA Pro. Ma brać kredyt?
Przecież to są dość dramatyczne dylematy. Ostrze noża. Zacząć od zera i piąć się w górę – tylko, jak wygrałeś w totka. Góra zabetonowana dla tych, którzy – na przykład podczas piłkarskiej kariery – są w stanie wyłożyć. Mali wspinają się na szklaną górę.
Nie mam gotowego rozwiązania, nie wiem co z tym fantem zrobić. Nie wiem ile z powyższych zarzutów trafia w sedno – nie będę ściemniał, że znam sytuację od podszewki. Nie będę też robił popularnego błędu, czyli mówił komuś – na przykład PZPN, okręgowym związkom – jak ma wydawać pieniądze.
Wiem natomiast, że jest problem, który zasługuje na poważną dyskusję, a nie gnicie na marginesie.
Was zapraszam do dyskusji – w komentarzach bądź na PW, jeśli macie historię, którą chcecie opowiedzieć.
Zostawiam z innymi punktami vademucum Dinama. Pomyślcie czy da się to ogarnąć na ćwierć etatu, zasuwając – przykładowo – nockami na magazynie.
– Licencja, owszem, musi być (Jozak sam ma doktorat). Dzięki niej masz wiedzę. Ale kluczem jest nie posiadanie tejże, a umiejętność jej przekazania. A to różnica jak pomiędzy teorią a praktyką. Konieczna jest więc inteligencja, charyzma, osobowość, wyczucie gry i zawodnika. Dobry trener musi umieć sprawić, by jego podopieczni bez wahania (a najlepiej z ochotą) podporządkowywali się jego woli. Najlepsza licencja będzie nic nie warta, jeśli tego nie umiesz.
– Najważniejsza cecha u trenera, to umiejętność adaptowania się do różnych warunków. Każdy piłkarz to inne okoliczności. Do jednego dotrzesz krzykiem, innemu będziesz musiał wszystko dokładnie wytłumaczyć. Jeden potrzebuje twardego podejścia, inny wsparcia. Aby zdobyć całą szatnię, musisz stosować różne podejścia. Trener musi mieć szeroką wizję, być znakomitym psychologiem, by wiedzieć jak do swoich podopiecznych dotrzeć, a także jak utrzymać kontrolę nad nimi. Potrzebna jest metoda? nie, wiele metod. Indywidualnych. Ale za trud jest nagroda: im większą kontrolę masz nad szatnią, tym większe szanse, że coś z nią osiągniesz.
– Piłkarz podświadomie chce pokonać trenera. Chce mu się postawić. Tak jakby mówił: co ty tam wiesz, gram lepiej od ciebie, więc znam się lepiej. Trener musi mieć podejście na zasadzie: gdziekolwiek pójdziesz, będę na końcu tej drogi, czekając na ciebie. Chcesz być twardzielem? Będę twardszy od ciebie. Chcesz być mądralą? Będę mądrzejszy od ciebie. Chcesz być cwaniakiem? Będę cwańszy od ciebie.
– Cierpliwość pracy. Nie można podchodzić do pracy trenera zerojedynkowo. Przegrał, to jest słaby, wygrał, to jest dobry – bzdura. Dobry trener też przegrywa, a słaby czasem wygra; to powinna być oczywista oczywistość, a tak nie jest. Trzeba być mądrzejszym i patrzeć na jego warsztat, na kontakt z szatnią.
Leszek Milewski