Etatowy zwycięzca Ligi Europy kontra mistrz Hiszpanii i triumfator dwóch z pięciu ostatnich edycji Ligi Mistrzów. Starcie drugiej z czwartą drużyną w tabeli. Andaluzyjski żywioł i porywczość kontra katalońska tiki taka podlana hektolitrem cierpliwości. Jedni wciąż nienasyceni mimo osiągniętych na przestrzeni minionych lat sukcesów, drudzy – utytułowani, lecz zarazem wciąż przymierzający się do postawienia tego kluczowego kroku naprzód, który pozwoliłby im na stałe rozgościć się w gronie zespołów ze ścisłego europejskiego topu. Dwie odmienne, nieznajdujące raczej stycznych punktów filozofie, które docelowo prowadzić mają jednak w to samo miejsce – na szczyt.
O tym, że podczas wieczornej konfrontacji Sevilli z Barceloną o emocje możemy być spokojni, raczej nikogo na siłę przekonywać nie trzeba. To akurat jeden z tych hitów, w przypadku których ryzyko ostatecznego rozczarowania jest naprawdę znikome. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby historię starć obu zespołów z poprzedniego sezonu.
Mierzyły się one wówczas ze sobą czterokrotnie i – trzeba powiedzieć sobie jasno – nie zawiodły ani razu. Liga? Dwa rollercoastery – najpierw 2:1 dla Sevilli na Pizjuán, gdy wydawało się, że przeciwko Barcelonie sprzeniewierzyły się wszelkie siły nadprzyrodzone, następnie zaś równie trzymający w napięciu rewanż na Camp Nou, w którym „Blaugrana” musiała odrabiać straty, ale koniec końców po świetnym widowisku zwyciężyła 2:1. Nie mniej dramaturgii było też w finale Pucharu Króla, gdy Barcelona przez całą drugą połowę grała w dziesiątkę po wykluczeniu Mascherano, jednak po tym, jak czerwoną kartkę zobaczył również Banega ostatecznie pokonała Andaluzyjczyków po dogrywce 2:0.
REMIS W HICIE LA LIGA? POSTAW 100 ZŁOTYCH I ZGARNIJ AŻ 425 W BETSSON!
Najlepszą wizytówką potyczek Andaluzyjczyków z Katalończykami był jednak niewątpliwie kompletnie oderwany od rzeczywistości i – co tu dużo gadać – stanowiący kwintesencję futbolu mecz o Superpuchar Europy w Tbilisi, w którym Barcelona pokonała Sevillę 5:4. Totalne szaleństwo. Spotkanie, które mimo tak naprawdę niewielkiej stawki wspominane będzie latami.
W tym sezonie oba zespoły miały już okazję toczyć ze sobą boje dwukrotnie – w ramach Superpucharu Hiszpanii. Wówczas lepsza okazała się Barcelona, która wygrała oba spotkania – 3:0 u siebie i 2:0 na wyjeździe. Tak czy owak, sugerowanie się tamtym dwumeczem w kontekście dzisiejszego starcia byłoby wyjątkowo naiwne i mylące. Od sierpnia wiele zdążyło się zmienić. Sevilla z tygodnia na tydzień zdaje się bowiem coraz bardziej rosnąć w siłę i udowadniać, że tym razem zamierza w końcu na poważnie zaatakować także krajowe rozgrywki. „Los nervionenses” poradzili sobie z chorobą sierocą po odejściu Unaia Emery’ego do PSG o wiele szybciej niż się spodziewano.
Podopieczni Jorge Sampaolego spisują się jak na razie na tyle dobrze, że – mimo wszystko dość niespodziewanie – z powodzeniem rzucają wyzwanie wielkiej trójce La Liga. Nie brakuje też osób twierdzących, że spośród drużyn znajdujących się w czołówce, to właśnie Sevilla prezentuje obecnie najprzyjemniejszy dla oka – a już na pewno najbardziej konkretny i pozbawiony kunktatorstwa – futbol. Przyglądając się ich ostatnim poczynaniom zarówno na krajowym podwórku, jak i w Champions League, gdzie jak dotąd również nie przegrali ani jednego spotkania, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to dla nich zdecydowanie najlepszy możliwy moment na konfrontację z Barceloną.
CO NAJMNIEJ DWIE BRAMKI GOSPODARZY? 240 ZŁ ZA POSTAWIONE STO!
Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że Andaluzyjczycy zagrają dziś u siebie. Nie jest tajemnicą, że Sevilla na Pizjuán i Sevilla na wyjeździe to tak naprawdę dwa kompletnie dwa różne światy. Bo o ile drużyna z południa Hiszpanii dopiero w niedawnym starciu z Leganesem zdołała przerwać passę 22 meczów poza domem bez zwycięstwa, o tyle u siebie w tym sezonie golą wszystkich jak leci – ich ofiarą padło przed dwoma tygodniami chociażby Atlético Madryt (1:0 po bramce N’Zonziego).
Barcelona może natomiast budzić skrajne odczucia. Raz spektakl, raz męczenie buły. W jednym meczu wycierają rywalem podłogę, by za chwilę zaserwować pokaz kopania po czole. Najlepszym dowodem – dwumecz z Manchesterem City, w którym ekipa Luisa Enrique najpierw zmiotła „The Citizens” z powierzchni ziemi, by dwa tygodnie później przegrać 1:3.
Choć gadki o jakimkolwiek kryzysie wciąż byłyby grubą przesadą, to jednak trudno nie zauważyć, że „Blaugrana” ma dość częste wahania formy. Katalończycy przegrali w La Liga do tej pory już dwa mecze – we wrześniu sensacyjnie polegli u siebie z Deportivo Alaves, na początku października dostali zaś w cymbał 3:4 od Celty, tracąc trzy bramki w pierwszej połowie. Do tego dochodzą też remis z Atlético czy kompletnie nieprzekonujące zwycięstwa z Valencią czy Granadą.
GOL NEYMARA? KURS 2,35 W BETSSON. TRAFIENIE LUCIANO VIETTO? KURS 3,30!
Mając na uwadze formę zarówno jednych, jak i drugich, to – jakkolwiek spojrzeć – zapowiada się po prostu na kolejne meczycho. Grająca w końcu na miarę oczekiwań i prezentująca równowagę między formą i treścią Sevilla kontra Barcelona, w przypadku której nie wiadomo, co w tym momencie jest jej w stanie strzelić do łba. Gdybyśmy mieli wytypować dzisiejszego zwycięzcę, prawdopodobnie nie odważylibyśmy się tego zrobić nawet pod groźbą tortur. Tak czy inaczej, jesteśmy wyjątkowo pewni tego, że mięsa i tym razem nie zabraknie.