Nie oszukujmy się, w piłce nożnej chodzi o rozrywkę, szczególnie jeśli mówimy o perspektywie kibiców. Płacą za bilety lub abonament telewizyjny, żeby oglądać gole, które, wbrew temu co twierdzą niektórzy, wcale nie są przereklamowane. Ba, dają największą radochę, zwłaszcza gdy padają po przeprowadzeniu pięknych, czyli składnych i płynnych akcji. Jak na przykład ta, która skończyła się bramką Kevina Prince’a-Boatenga w meczu Las Palmas z Villarrealem. Definicja „golazo”.
Czegoś takiego nie wytrenujesz, ale czemu nie namawiać piłkarzy, aby próbowali zagrań głównie technicznych, szybkich, niekonwencjonalnych? To się ogląda znacznie lepiej niż wyrachowany futbol w stylu Mourinho czy nie daj Boże kopaninę a’la Getafe z ostatnich kilku sezonów. Quique Setién, prowadzący ekipę Los Canarios, zdecydowanie należy do grona piłkarskich estetów, co w połączeniu z wynikami osiąganymi przez jego drużynę musiało zaowocować większym rozgłosem.
Czy warto śledzić Las Palmas? Ich ostatni mecz z Celtą powinien przekonać nawet największych sceptyków. – To będzie wspaniałe przeżycie, jedno z najlepszych spotkań w tej kolejce – zapowiadał Setién na konferencji prasowej, zupełnie jakby mówił o filmie, który sam wyreżyserował, zna jego przebieg, a zaraz miałaby odbyć się jego premiera. Ponad 25 strzałów oddanych przez oba zespoły, kompletna dominacja Los Canarios w posiadaniu piłki (75 procent), ale i scenariusz rodem z Football Managera: trzy groźne akcje Celty i trzy gole podopiecznych Toto Berizzo. A potem ich dramat, czyli remontada na 3:3 w ciągu kwadransa, czerwona kartka dla Sergiego Gómeza i bezustanny szturm gospodarzy. Kanarki były tego dnia drapieżne niczym jastrzębie.
Najlepsze spotkanie w 10. kolejce? Dobry żart. Najlepsze w całym dotychczasowym sezonie, choć tak naprawdę Las Palmas samo dla siebie stanowi konkurencję. Ich mecze to gwarancja emocji, o czym świadczą wyniki:
– 4:2 z Valencią,
– 5:1 z Granadą,
– 1:2 z Sevillą,
– 1:4 z Realem Sociedad,
– 2:2 z Realem Madryt,
– 2:2 z Osasuną,
– wcześniej wspomniane 3:3 z Celtą.
W przerwie tego ostatniego Setién albo pożyczył suszarkę od Sir Alexa Fergusona, albo w szatni padły legendarne mocne, męskie słowa. Szkoleniowiec raczej nie miałby oporów, żeby opieprzyć zawodników. Mało tego – on za czasów kariery piłkarskiej wręcz słynął z niewyparzonej gęby. Kiedy grał w Racingu potrafił pokłócić się ze swoim trenerem, Vicente Mierą. Ten zarzucał Quique, że jest fałszywym człowiekiem i symuluje kontuzje, on zaś bez namysłu odkrzyknął mu: „To przez gości takich jak ty!”. Dzień później prezydent klubu zostawił Setiénowi wiadomość na automatycznej sekretarce: „Nie przychodź na następny trening. Uściski”.
Innym razem z kolei narobił sobie problemów przez odwrotną sytuację – będąc piłkarzem Atlético wstawił się za zwalnianym z trenerskiego stołka José Ufarte. Nie liczyło się dla niego, że sprzeciwia się Jesúsowi Gilowi, prezydentowi Rojiblancos, którego sposób zarządzania klubem można określić obrazowo, lecz krótko: Józef Wojciechowski w Polonii Warszawa. – W Atleti nikt nie ma prawa do własnego zdania – zaatakował Setién. – Jestem rozczarowany postawą prezydenta i tym jak działa klub. Moi koledzy też. W poważnych drużynach takie rzeczy nie powinny mieć miejsca – mówił Quique. Jak można się łatwo domyślić, sezon 87/88 był jego ostatnim na Vicente Calderón.
Teraz też potrafi dołożyć do pieca, szczególnie, gdy mówi o arbitrach. – Sędziowie robią różnice. Spotkało nas to w Sevilli, a teraz się powtarza – denerwował się po meczu z Villarrealem. – Wtedy dał naszym rywalom wątpliwego karnego i dziś również. Ciekawe, czy arbiter miałby jaja, żeby podjąć taką samą decyzję w drugą stronę?! – dopytywał retorycznie. Cóż, znając możliwości hiszpańskich sędziów, nie ma się co dziwić frustracji Setiéna. Są słabi albo tendencyjni, jak mawia klasyk, ale lepiej dla niego byłoby, gdyby po prostu się przyzwyczaił.
Wielu twierdziło i pewnie twierdzi nadal, że obecny szkoleniowiec Las Palmas bardziej lubił być słuchany niż samemu słuchać. Zdarzały się jednak wyjątki, a jednym z nich był Luis Aragonés. Choć nawet i ten legendarny trener potrafił jechać na swojego podopiecznego niemiłosiernie (co przyznał sam Setién), to jednocześnie miał wielki wpływ na jego rozwój. – Pracowałem z nim tylko rok, ale to był najbardziej wartościowy rok dla mojej kariery – opowiadał El Maestro, bo tak go tytułowano około dwie dekady temu, w wywiadzie dla Kaiser Magazine. – Wpoił mi wiele rzeczy. Nauczył jak grać z pełnym zaangażowaniem, intensywnością… Dzięki niemu osiągnąłem naprawdę wysoki poziom – mówił.
Podobne wartości stara się dziś przekazać swoim podopiecznym, pracując na Estadio de Gran Canaria. Jego piłkarze mają biegać dużo, non stop wywierać presję na rywalu, najszybciej i najskuteczniej jak to możliwe wykorzystywać ich błędy. W teorii niby nic wielkiego, w praktyce bywa to różnie, ale w Las Palmas działa. Dzięki takiemu podejściu w poprzednim sezonie Quique uratował Kanarki przed spadkiem. Przejął Los Amarillos, kiedy ci okupowali przedostatnią lokatę, a razem skończyli rozgrywki osiem pozycji wyżej. Cele na ten sezon niby są podobne. – Zawsze będziemy walczyć o przetrwanie – stwierdził Setién podczas jednej z konferencji prasowych. Z drugiej strony nie zaprzeczył, że może chodzić o przetrwanie w europejskich pucharach, prawda? Wielu ekspertów przekonuje, iż awans do Ligi Europy jest im wręcz przeznaczony.
Innym trenerskim wzorem był i jest dla niego Johan Cruyff. – Dałbym sobie uciąć palec, żeby móc z nim pracować – deklarował. Holender „zaraził” El Maestro lojalnością wobec futbolowej filozofii. Dlatego Quique dziś często przyznaje, że styl gry jest dla niego równie ważny co wyniki. Być może właśnie to sprawia, iż tak dobrze rozumie się z piłkarzami?
CV ma, w przeciwieństwie swojego autorytetu, dość słabe – sześć lat w Lugo, gdzie niemal stał się legendą, poza tym epizody w Polideportivo Ejido, Logroñés czy reprezentacji Gwinei Równikowej.. Trudno temu zaprzeczyć, skoro słucha go nawet Kevin Prince-Boateng. Zapytany na konferencji prasowej o to, dlaczego wybrał Las Palmas odpowiedział lakonicznie: „Czemu nie?” Tak naprawdę jednak Ghańczyk trafił na Estadio de Gran Canaria również dzięki Setiénowi. Przed podjęciem decyzji co do swojej przyszłości o charakternym szkoleniowcu Los Amarillos opowiadał mu kolega z reprezentacji, Mubarak Wakaso, który grał w drużynie Kanarków w poprzednim sezonie. Jego rekomendacja przeważyła, a bie strony na pewno nie żałują tego transferu.
Można się domyślać, że Wakaso nie opowiedział Boatengowi tylko o pasji szkoleniowca Las Palmas, którą są szachy. Połączenie ich z futbolem budzi raczej niezbyt dobre skojarzenia. Na myśl przychodzą albo trenerzy lubujący się taktyce typu zajezdnia łódzkiego MPK w polu karnym, albo poniedziałkowa ekstraklasa. Kevin-Prince z kolei nie pali się do bycia zakuwanym w taktyczne dyby. Quique jednak nie ma nic wspólnego z żadną z tych dwóch opcji, choć oczywiście zauważa cechy wspólne szachów i piłki nożnej. – W obu przypadkach chodzi o to, żeby zdominować środek. Kontrolowanie go pozwala stworzyć więcej szans na wygraną – opowiadał. – Na szachownicy formacje powinny ze sobą współpracować w obronie oraz ataku. Zawsze trzeba też przewidywać ruchy przeciwnika. To kolejne kwestie, które mają perfekcyjne odzwierciedlenie również na boisku – opisywał Setién.
Trener Las Palmas miał i ma to szczęście, że w obu dyscyplinach mógł rywalizować z największymi. Ma, bo przecież jego drużyna mierzy się w tym sezonie z Barceloną, Realem Madryt, Atlético czy Sevillą. Miał, bo w swojej alternatywnej karierze sportowej rozgrywał partie szachów z tuzami pokroju Karpowa, Kasparowa czy Karjakina, mistrza świa do lat… dwunastu! Oprócz tego Setién ma w swoim CV także kilka artykułów o szachach napisanych dla dziennika El Mundo, posiada też kartę socio w klubie Torresblancas z jego rodzinnego miasta Santander. Nie raz zdarzało mu się nawet zarywać nocki, bo szukał jakiegoś rozwiązania dla konkretnej sytuacji na szachowej planszy. Swoją drogą – podejrzewać możemy, że tyle samo ślęczy nad analizą meczów.
Fanem futbolu pozostaje bez wątpienia. Najbardziej docenia kunszt zawodników, których cechuje boiskowa inteligencja – odpowiedni przegląd pola, umiejętność podejmowania właściwych decyzji, ustawiania się. Dlatego też Quique, jak sam twierdzi, płakał z zachwytu oglądając w akcji Juana Carlosa Valeróna. Dlatego po meczu z Realem Madryt czekał aż będzie spokojnie mógł porozmawiać z Luką Modriciem, by wyznać Chorwatowi, jak bardzo uwielbia patrzeć na jego grę. Dlatego zwrócił się do Leo Messiego, prosząc go, by Argentyńczyk nie kończył kariery, dopóki Setién nie umrze.
Za tego typu tekstu Setiéna kochają dwie grupy ludzi. Po pierwsze kibice, bo widzą, że to trener z pomysłem i charyzmą. Umiałby powiedzieć komuś „spierdalaj” tak, że ten jeszcze cieszyłby się na nadchodzącą wycieczkę. No i co ważne, identyfikuje się z nimi – zawsze stawia „my” ponad „ja”, kiedy mówi o klubie, w którym pracuje. Druga grupa uwielbiająca El Maestro to dziennikarze. W internecie znajdziecie więcej wywiadów z Quique, niż artykułów o nim, takich jak ten. Swoimi wypowiedziami daje im sporo materiałów na ciekawe „jedynki”, choć dawniej dość mocno zraził się do osób pracujących w tym zawodzie. – Juan Antonio Sandoval napisał kiedyś w „La Hoja del Lunes”, że nigdy nie rozegrałem złego meczu. Od tego czasu wolałem was trzymać na dystans – opowiadał w El Publico.
– Nie jest tak łatwo znaleźć swoje miejsce na ziemi. Miejsce, w którym każdy będzie Cię rozumiał – mówi o Las Palmas. Na Kanarach „football is more finesse than fitness”, jak celnie zauważył Sid Lowe. Widać, że El Maestro dobrze wpasował się w tamtejszy sposób postrzegania piłki nożnej. W aklimatyzacji na pewno pomógł Setiénowi też fakt, iż jego asystentem w ekipie Los Amarillos został Eder Sarabia, syn jego bliskiego znajomego, Manu, legendy Athletiku. W ogóle można powiedzieć, że Quique to praktycznie członek ich rodziny – jego agent to Oihane Sarabia, siostra Edera i córka Manu. Cóż, praca w gronie przyjaciół zawsze jest łatwiejsza, a tak właśnie traktują Setiéna w familii Sarabiów oraz w Las Palmas. Jak swojego.
MARIUSZ BIELSKI