Był bardzo lojalnym zawodnikiem, raczej nie wychylającym się przed szereg poza boiskiem. Gdyby nie kontuzja, z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że zostałby jeszcze większym piłkarzem. O kim mowa? Oczywiście o Marco Van Bastenie.
Są zawodnicy o których mówi się: wycisnął karierę, jak sokowirówka pomarańczę – do ostatniej kropli. Ale i tacy, o których trzeba raczej powiedzieć: był wielki, ale mógł osiągnąć jeszcze więcej. Marco Van Basten zdecydowanie należał do tej drugiej grupy. Nie miniemy się z prawdą, jeśli powiemy, że ex-milanista był najlepszym napastnikiem, jakiego miała reprezentacja Holandii. Na to miejsce w historii składa się wiele czynników, ale gdybyśmy musieli wybrać jeden, szczególny, byłaby nim bramka z ZSRR, po której „Oranje” sięgnęli po puchar Euro. Kawał piłkarskiego geniuszu i niebywałej finezji.
Stajesz się czołowym napastnikiem, jednego z najlepszych klubów w Europie, w wieku 19 lat? Dla niektórych młodych zawodników to fikcja, ale dla „San Marco” rzeczywistość. Do Ajaxu trafił z Utrechtu, a już w debiucie zdobył gola dla zespołu z Amsterdamu. W sezonie 1983/84, zaczął swoją serię „Złotych Butów”; od tamtego sezonu, do ostatniego w Ajaksie – 1986/87, zdobył tą prestiżową nagrodę cztery razy z rzędu. Wtedy również zdecydował, że czas na przeprowadzkę. Stał się w Mediolanie czołową postacią ekip Ilario Castagnera, a następnie Nilsa Liedholma. Oddajmy głos jego kolegom:
– Jest najszybszym napastnikiem, jakiego widziałem w życiu! Był niesamowity. Był zwinny jak Ian Wright, z wyskokiem jak Joe Jordan i z umiejętnością przetrzymania piłki jak Alan Smith, ale lepszą. Mógł strzelić z woleja, głową – tak mówił Tony Adams.
– Prawdopodobnie najlepszy napastnik, jakiego widziałem. Nie był tylko strzelcem bramek: mógł przetrzymać piłkę i fenomenalną technikę, którą można było zobaczyć w jego trafieniach. Zawsze go zapamiętamy za cudowną bramkę z finału Euro z 1988 roku, ale w tamtym czasie był najlepszym zawodnikiem, w najlepszym klubie, Milanie – to z kolei Jamie Carragher.
Niestety, zdrowie nie poszło w parze z talentem, a kontuzja kostki z 1993 roku sprawiła, że musiał przedwcześnie zawiesić buty na kołku. Dziś można tylko się zastanawiać, co jeszcze mógłby osiągnąć Holender, gdyby nie tamten uraz.