Nieczęsto zdarza się, że równolegle rozgrywany mecz pierwszej ligi stanowi mocną konkurencję dla meczu Ekstraklasy, a tak stało się dziś. Kto zamiast ekstraklasowych zmagań wybrał starcie GKS-u Katowice z Górnikiem Zabrze, raczej nie będzie przeklinał boisk zaplecza elity, a sceny, które oglądał, nie powinny śnić mu się po nocach. Zderzenie z pierwszoligową okazało się wyjątkowo bezbolesne, ale żebyśmy też nie przesadzili w drugą stronę: to nie były jakieś fajerwerki, raczej solidne granie w niezłym tempie.
Co rzucało się w oczy na samym początku – walka, jej na pewno nie brakowało. Akcje, gdy ktoś odpuszcza zawodnika? Nie uświadczono. Luki w obronie, bo ktoś zaspał z powrotem? Podobnie, może były, ale raczej nie pod tym adresem. Generalnie czuć było w powietrzu, jak bardzo ten mecz grzeje kibiców z regionu (komplet na trybunach, dwie efektowne oprawy gospodarzy). A to przełożyło się na piłkarzy.
W pierwszej połowie bramką generalnie bardziej zainteresowani byli katowiczanie, to oni przeważali, to oni budowali ataki pozycyjne (momentami dość mozolne). Być może było to świadome oddanie pola przez piłkarzy z Zabrza – bramka, którą strzelili w ósmej minucie w jakiś sposób zdefiniowała tę część gry. Swoją drogą, wyszła ręka trenera Brosza do stałych fragmentów – wszystko w tym rogu było przemyślane, zarówno wrzutka na Angelo, jego przedłużenie na długi słupek, jak i znalezienie się w idealnym miejscu o idealnym czasie Ledecky’ego. GKS po tym golu męczył, bardziej jego ataki przypominały bliskie spotkanie muchy z szybą kasku motocyklisty niż faktyczne zagrożenie, ale w końcu wymęczył. Lebedyński wycofał do Foszmańczyka, było 1:1.
Mniej więcej w tamtym momencie pomyśleliśmy “o, będzie meczycho!”, ale niestety – jednych i drugich bardziej interesowała dyscyplina taktyczna niż popuszczanie lejców. Jasne, było kilka piłek meczowych, jak na przykład minimalnie przestrzelony wolny Czerwińskiego, bark Urynowicza, który gdyby był główką, zapewne miałby swój finisz w siatce czy – najlepsza okazja – uderzenie Foszmańczyka, który z pięciu metrów trafił prosto w bramkarza. Druga połowa generalnie pod kątem tempa i intensywności przypominała pierwszą. Różnica była jedna – większą inicjatywę w niej mieli goście. Trochę można mieć do piłkarzy pretensje, że szybko zadowolili się remisem, ale co tam: gdyby każdy mecz na zapleczu tak wyglądał, nikt nie powinien przesadnie narzekać.
Aha, należy wam się jeszcze mała errata. Napisaliśmy, że większych fajerwerków nie uświadczyliśmy, ale nie do końca była to prawda. Kibice GKS-u zaprezentowali bowiem… dość niecodzienną oprawę.
Spori strzałów, ale na boisku ciagle 1:1 #ŚlaskiKlasykpic.twitter.com/FztEAK3SWR
— Rafał Kędzior (@rkedzior) 23 października 2016
,