Już nawet przez moment przeszło nam przez myśl, że chyba faktycznie kończy się serial o sprzedaży Korony Kielce, ale… no nie, wyszło jak zwykle. Do panteonu szalenie poważnych inwestorów wykładających się na ostatniej prostej dołączyli dziś Senegalczycy. Wszystko było dogadane, wystarczyło tylko przelać miastu milion złotych i już można było zasiadać za sterem kieleckiego klubu. Pierwszy termin – przelewu nie ma. Drugi, wygasający dziś – wciąż nie ma. Trzeciego – wszystko na to wskazuje – nie będzie. Po komentarz odnośnie całej tej sagi zadzwoniliśmy do Petera Kaluby, który reprezentował Senegalczyków podczas rozmów z kieleckim ratuszem.
Jak pan się czuje po tej całej historii? Dociera do pana, że Senegalczycy i pan jako ich reprezentant skompromitowaliście się? Że utraciliście wiarygodność?
Nie używałbym takich słów, ale oczywiście nie czuję się dobrze z tym, co się stało. Robiliśmy ten projekt po raz pierwszy, nie byliśmy świadomi rzeczy, z którymi musieliśmy się zderzyć. Jeśli ktoś chce kopać po tym Senegalczyków – proszę, żeby kopać mnie. W naszym kraju lepiej kopać białego niż czarnego, bo przynajmniej nie będzie się posądzonym o rasizm. Wola jest dobra, koncepcja jest dobra, ale cóż… Moją rolą było znać pewne sprawy. Ostatnio rozmawiałem z ambasadorem Senegalu i powiedział:
– Panie Kaluba, tak to już jest. W Europie jest presja, wszyscy chcą szybko, szybko. W Senegalu nikt nie jest nauczony tego, że trzeba się spieszyć.
Ostatnie trzy tygodnie spędziłem w Dakarze. Spotykałem się z ludźmi, byłem w wielu urzędach, rozmawialiśmy na temat różnych procedur, sytuacji…
Pan opowiada o tym, jakby chodziło o lot w kosmos. A to był tylko zwykły przelew.
Tu nie chodzi o jeden przelew, a o zgody i procedury wysyłania pieniędzy z Senegalu. Do każdego dużego przelewu potrzebna jest choćby zgoda ministra finansów. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo za chwilę znowu będziecie ze mnie szydzić, że bernardyn, który miał za zadanie przesłanie pieniędzy, padł w połowie drogi albo pytać, kto ma dzisiaj zmianę na Cargo i czy to jest Waldek. Wielokrotnie mówili mi:
– Kaluba, ty masz afrykańskie nazwisko, musisz lepiej nas zrozumieć. My tak działamy.
Jak się robi coś po raz pierwszy to nawet w kraju docelowym ludzie nie bardzo wiedzą, jak postępować.
Strzeliliście sobie w stopę. Wiele mówiliście o platformie biznesowej pomiędzy Polską a Senegalem, ale nikt nie będzie chciał współpracować z krajem, którego przerasta zrobienie przelewu.
Nieprawda. To takie myślenie pod tytułem „nie wiem jak to funkcjonuję, więc ocenię”. Bardzo wielu przedsiębiorców chce robić biznes z Afryką i jest świadomych ograniczeń, które Afryka posiada. Kto potrafi sobie z tym poradzić – wygrywa. Dlaczego jest tak mało polskich firm w Senegalu? Nie mają nikogo, kto zna realia. Jadą tam sami i nie bardzo wiedzą, jak sobie poradzić. Można powiedzieć, że sobie strzelamy w stopę – OK. Z drugiej strony nie uważam, że to zniechęci przedsiębiorców. Wręcz przeciwnie.
No nie, zachęcać to raczej nie będzie.
W Senegalu jest jeszcze czarny rynek walutowy. U nas już nie ma koników na ulicach – tam ciągle są. Z czasem ten kraj się rozwinie. Moje pokolenie doskonale pamięta czasy PRL, pamiętamy, jak szybko można pójść do przodu. Nie chcę rysować jakiegoś czarnego obrazu, ale – jakkolwiek banalnie to zabrzmi – Senegal to inny świat. Ambasador jest w Senegalu od czerwca i do tej pory nie ma zorganizowanej ambasady. Tam wszystko trwa, życie toczy się innym rytmem. Z naszej perspektywy może to się wydawać zabawne, podejrzane, ale oni tam tak po prostu żyją. Nie wchodząc w szczegóły, równolegle rozwijam też z Senegalem inny projekt biznesowy i doświadczyłem, że procedura uzyskania dokumentu trwa. Spotkałem się z jednym z dyrektorów ministerstwie i zapytałem, ile to jeszcze potrwa. On tylko się uśmiechnął:
– Kaluba… Potrwa to tyle, ile będzie musiało potrwać!
– To znaczy?
– Jak będzie to będzie!
Ja swój dokument, który potrzebowałem, dostałem po 1,5 miesiąca, a dostałem tylko dlatego, że ostatniego dnia siedziałem w gabinecie tego dyrektora i usłyszałem:
– Kaluba, jak już tak naciskasz do dostaniesz ten dokument. Tylko dlatego, że cię lubię!
To z Koroną nie dało się zrobić tak samo?
Nie wszystkie rzeczy, które dla nas są priorytetem, dla nich też muszą być. Poza tym ja nie chcę załatwiać tam tematów z Koroną, jakby to dobrze ująć…
Pod stołem? Po znajomościach?
Uczę się ich języka, staram się budować relacje z nimi długofalowo…
Patrząc na czas tego przelewu to nawet bardzo długofalowo!
(śmiech) W Senegalu tylko się uśmiechają i mówią, żebym przekazał w Polsce, że Senegal jest trochę inny.
Skoro w Senegalu jest jak jest, pytanie, czy ta współpraca w ogóle ma sens.
Cała zabawa polega na tym, że w biznesie jest coś takiego jak premia za pierwszeństwo. Łatwo jest pojechać drogą, która jest już wygodna i asfaltowa. Kto przejedzie nią jako pierwszy i odniesie sukces – wygrywa. Jeśli chcecie z nas szydzić – proszę się w ogóle nie wahać. Czuję się z tym niekomfortowo, ale to jest cena, którą mogę płacić za to, że robię coś po raz pierwszy. Jeśli Kielce wyrażą taką wolę, Senegalczycy wciąż będą zainteresowani przejęciem Korony.
Problem w tym, że Kielce już chyba nie są zainteresowane daniem trzeciej szansy.
Nie będę się na ten temat wypowiadał, bo to już ode mnie nie zależy. Koncepcję mieliśmy dobrą. To, że okoliczności są jakie są – trudno. W Senegalu lubią powtarzać: – Europejczycy mają zegarki. My mamy czas.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK