Wziąłem portfel, telefon, szczoteczkę do zębów i udałem się do Madrytu. Wielki świat, a w nim polski pierwiastek. A nawet nie pierwiastek, tylko duża część, przecież Legię trzeba doceniać – tak, jak Zidane, ale o tym za chwilę. Już jutro historyczny mecz, legioniści zagrają mecz, który będą pamiętać do końca życia. Ja tę wycieczkę także.
Na początek chcę dotrzeć do ośrodku treningowego Realu. O 11 zaczyna się trening, dwie godziny później konferencja. Wysiadam na właściwej stacji metra, pytam stojącego w pobliżu Hiszpana o drogę do Valdebebas. Nie mówił po angielsku, ale wskazał, że należy iść prosto, a na rondzie skręcić w prawo. Doszedłem do ronda, chcąc się upewnić podchodzę do Hiszpanek, które też z językami obcymi są na bakier. Tłumaczą, że mam iść na wprost. Mamy dwie wersje, co tworzy problem. Na szczęście na horyzoncie pojawia się starszy facet w ortalionie Realu.
– Do you speak english?
– No.
– Ok. Valdebebas?
– Futbol?
– Si.
Komunikacja z nimi wszystkimi nie należała do najłatwiejszych, ale w końcu za coś pani od plastyki w podstawówce tę trójkę postawiła, zdolności manualne jako takie są. Tak więc na migi dałem radę się dogadać. Na szczęście facet w dresie wiedział, jak tam iść. Jakże by inaczej – w lewo.
Idę wskazaną drogą, próbuję ratować się marnym GPSem w komórce, przechodząc przez pasy zapatrzyłem się w telefon. Trąbi na mnie samochód. Patrzę – za kierownicą Dani Carvajal. Jeśli by nie zahamował, zderzenie z wielkim światem mogłoby się okazać naprawdę bolesne.
Turbulencje były, ale dotarłem na odpowiednie miejsce. Przed wjazdem do ośrodka Realu poznałem Rubena, hiszpańskiego dziennikarza. Rozmawiamy chwilę, pyta o Pazdana i chuliganów z Polski. Real zorganizował aż 2100 ludzi do ochrony. To jakieś dwa razy więcej, niż normalnie. Tylko to ich interesuje, a o Legii wiele nie wiedzą. Nie znają nawet odpowiedniej wymowy, bo każdy napotkany Hiszpan mówi „Lechia”. Nie, nie, amigo. Lechia to grała przedwczoraj w Lubinie. Jednak przetłumaczenie im, że „Legia” wymiawia się „Legia” to jest niczym syzyfowa praca. Niech im będzie.
Przed wjazdem czeka ochroniarz z listą dziennikarzy z Polski. Bardzo pomocny. Właściwie każdy się tu uśmiecha, pomaga, upewnia, czy wszystko jest okej. Dotarłem pierwszy, więc na wejście trzeba było poczekać parę minut. W międzyczasie wjechali Casilla, Varane, Bale, Morata, Danilo, no i przede wszystkim Cristiano. Z tym, że Lambo, Ferrari, Porsche i resztę wypasionych aut zostawił w garażu, a przyjechał Mercedesem.
Cristiano wjeżdża w Mercedesie
Trochę biednie, jak na niego oczywiście. Bez gwiazdorzenia. To samo zresztą na treningu. Każdy zawodnik jeździł na tyłku, nawet podczas gry w „dziadka”. Ronaldo uśmiech nie schodził przy tym z twarzy. Zwłaszcza, gdy żartował z Marcelo, bo ten wykonał zdecydowany wślizg, ale zaliczył pusty przelot. Największe wrażenie robił chyba… Pepe. Drewniany bynajmniej nie jest. „Królewscy” trochę pokopali, czas dla dziennikarzy się skończył.
Przereklamowany trochę ten „dziadek” Realu Madryt, nie sądzicie? pic.twitter.com/Bnz9gijra8
— Weszło! (@WeszloCom) October 17, 2016
Po treningu przyszedł czas na konferencję. Francuska parka – Zinedine Zidane i Raphael Varane. Organizacja na bardzo wysokim poziomie. Absolutny top. Rzecznik prasowy podchodzi do nas z tłumaczem mówiącym po polsku i pyta, czy chcemy zadawać pytania. On, panie od sprzętu, tutejsi dziennikarze – wszyscy są niezwykle pomocni.
Spytałem Varane’a, czy będzie miał więcej okazji na bramkę po rożnych, niż interwencji z tyłu. Niestety, w Madrycie rządzi kurtuazja przez duże K. Stoper odpowiedział, że będzie chciał strzelić, ale najważniejsza jest dla niego defensywa. A Zidane poleciał grubo. Jego zdaniem Legia jest na poziomie Realu i szanse ocenia 50 na 50. No tak, mistrz świata w piłce nożnej z 1998 roku jest też mistrzem świata kurtuazji z 2016 roku.
Czy miejscowych interesuje mecz z Legią? Hmm, Hiszpanie pytali o:
– seksaferę z Benzemą
– gola syna Zidane’a
(…)
– psa Zidane’a
– kota Zidane’a
– plandekę na żuku Zidane’a
O Legię nie. Czy Zidane lub Varane wymienili choć jedno nazwisko legionisty? Nie. Albo nie znają, albo… No właśnie, nie znają.
Jutro na pewno je poznają, rywale będą je mieli wypisane na koszulkach. O ile oczywiście zawodnicy Realu będą biegać za legionistami, a średnio to sobie wyobrażam, bo pewnie będą mieli przed sobą jedynie umęczonego Arkadiusza Malarza. Jednak nie ma co przesądzać, w końcu los to figlarz.
Z Madrytu SAMUEL SZCZYGIELSKI