Ktoś miał nosa obsadzając to spotkanie w takim terminie – bowiem obie drużyny, Korona i Śląsk, wyglądały w ostatnich kolejkach jak pracownik biura w poniedziałek. Zmęczone, apatyczne, bez życia i nadziei na lepsze jutro. No, ale skoro dziś swój spotkał swego, to każdy z zespołów mógł wierzyć, że po ewentualnej wygranej poczuje się choć trochę lepiej. Jeszcze nie tak swobodnie jak w piątek wieczorem, ale już z większym optymizmem na przyszłość. Ostatecznie udało się to przyjezdnym, choć przez prawie 70 minut można było myśleć, że – pozostając w tej kalendarzowej nomenklaturze – widzowie poczują się po tym meczu jak w niedzielę na kacu. Z bólem głowy.
Pierwsza połowa była absolutnie żenująca. Obie drużyny wyglądały jakby przepraszały, że żyją i w ogóle mają prawo grać w piłkę – żadna nie chciała osiągnąć przewagi, więc robiły to na zmianę, ale skrajnie nieśmiało. Bramkarze może ze dwa razy musieli pobrudzić strój, a tak to wystarczyło wyłapać jakieś dośrodkowania i tyle. Brakowało dokładności, pomysłu, jednym słowem: jakości.
Rumak często narzekał w ostatnim czasie, że nie bardzo ma kiedy zebrać swoich ludzi do kupy – wrocławianie przeprowadzali transfery na ostatnią chwilę i teraz nie rozumieją się na boisku. – Prowadzenie tej drużyny od kilkunastu tygodni przypomina operację na otwartym sercu – stwierdził ostatnio trener dla Przeglądu Sportowego. Dlatego przerwa na reprezentację miała mu pomóc w końcu ogarnąć ten bajzel i zacząć zdobywać punkty.
I kiedy myśleliśmy, że w drugiej połowie też zobaczymy takie nie wiadomo co, Śląsk jakby przypomniał sobie o pracy wykonanej w ostatnim czasie i faktycznie przejął ten mecz, gospodarze nie mogli wyjść z własnej połowy, dlatego też usłyszeli gwizdy. Bramka jednak nie chciała wpaść, cały czas brakowało okazji i chyba nikt nie postawiłby pieniędzy, że trafi akurat Dankowski z wolnego, gość przecież wcześniej nie miał żadnego gola w Ekstraklasie. A jednak – przymierzył całkiem nieźle, choć pewnie poważniejszy bramkarz z takim uderzeniem by sobie poradził.
Druga bramka dla Śląska też padła i to jeszcze większe zaskoczenie – podopieczni Rumaka są bowiem skuteczni jak podryw na “upadek z nieba” i dwa trafienia w meczu to dla nich często sci-fi. A jednak się udało, kolejną średnią interwencję Gostomskiego rozliczył Kokoszka mocnym i precyzyjnym strzałem po ziemi.
I jak się okazało była to bramka decydująca, Śląsk bowiem wykazał się wcześniej frajerstwem i pozwolił Koronie doprowadzić do remisu – świetnie piłkę rozprowadził Grzelak (do tej pory grający słabiutko), wrzucił Kallaste i wykończył Abalo. Była przy tym wszystkim chwila zastanowienia, czy piłka przekroczyła linię bramkową, ale tak – sędzia podjął dobrą decyzję.
Jeśli Rumak grał dzisiaj o posadę, to choć na chwilę się uratował. Czy gra Śląską wyglądała choć nieco lepiej? Tak. Czy taki rywal to miarodajny sprawdzian? Nie. Więcej będziemy wiedzieć za tydzień, kiedy do Wrocławia przyjedzie Cracovia.
Fot. FotoPyk