Półtora miesiąca temu zamienił Pogoń na Legię, co niejako wpisuje się w nieprawdopodobne tempo, w jakim w ostatnim czasie pędzi jego kariera. A dziś wraca na stare śmieci. Jak Jakub Czerwiński widzi dzisiejsze starcie w Szczecinie oraz swoje początki w nowym zespole?
Póki co grasz wszystko od dechy do dechy. Spodziewałeś się tego?
Nie, absolutnie, ale z marszu zostałem wrzucony na bardzo głęboką wodę. Być może trochę skorzystałem na słabszej dyspozycji Kuby Rzeźniczaka i na problemach zdrowotnych Michała Pazdana. Na początku na tym zyskałem, ale wcale nie jest powiedziane, że w dalszym ciągu tak będzie. Dziś jest nowy trener, a kandydatów do gry na środku obrony czterech. Nie zapominajmy też o młodym Mateuszu Wietesce, który także aspiruje do gry. Rywalizacja jest duża, ale z pewnością wyjdzie ona drużynie na korzyść.
Jak opisałbyś przeskok pomiędzy Legią i Pogonią?
Znaczący. To dla mnie w ostatnim czasie już drugi taki przeskok, chociaż już nie tak drastyczny, jaki przeżyłem zmieniając I-ligową Termalikę na ekstraklasową Pogoń. Tu przede wszystkim różnica polega na otoczce wokół całego klubu oraz na wymaganiach stawianych przed Legią. Poziom piłkarski również jest w Warszawie wyższy.
A jak zmieniła się twoja rola na boisku?
Zanim jeszcze przyszedłem do Warszawy, miałem świadomość, że drużyny grające z Legią chcą wygrać za wszelką cenę i w specjalny sposób motywują się na te mecze. Mocno to odczułem już podczas debiutu w Niecieczy, a także w kolejnych starciach z Zagłębiem i Wisłą Kraków. Tak rzeczywiście jest, rywale zupełnie inaczej podchodzą do meczów z nami, są znacznie bardziej zmotywowani. Po prostu Legia to Legia. Kolejna sprawa to taktyka – trener Hasi miał swój pomysł, ale dopiero trener Magiera odpowiednio nas poukładał na boisku.
Na pewno musisz grać teraz wyżej.
Tak i grając w Legii odczuwa się większą odpowiedzialność za pojedyncze błędy. Jestem świadomy, że to my będziemy prowadzić grę praktycznie w każdym meczu w lidze, więc będziemy grać wysoko. Nasi obrońcy praktycznie stoją na połowie i jeden błąd może zaważyć na wyniku meczu, to jest wliczone w taką grę. Ale są też wyjątki – na przykład Zagłębie wyszło na nas bardzo wysoko i mieliśmy z tym problem. Wtedy jednak byliśmy na zupełnie innym etapie niż teraz.
Pasuje ci taka gra?
To inna gra niż w Pogoni, zwłaszcza jeśli mowa o drużynie z tamtego sezonu. Za Czesława Michniewicza mieliśmy bardzo defensywny styl, trener z tego słynie. Wtedy cały czas byliśmy nastawieni na defensywę i tych interwencji w meczu było bardzo dużo. W Legii jesteśmy skazani na interwencje co jakiś czas, dlatego musimy zachować podwójną koncentrację. Czy mi to odpowiada? Dostosuję się do tego. Zdaję sobie sprawę, że przeciwnicy będą chcieli wykorzystać każdą moją pomyłkę, dlatego przygotowanie mentalne będzie najważniejsze. I to właśnie pod względem mentalnym wymagania wobec mojej osoby systematycznie rosną – najpierw w Szczecinie, potem w Warszawie.
A widzisz w Legii naturalnego następcę Fojuta, którego nazywałeś swoim nauczycielem?
Tak, Michała Pazdana. Grałem z nim w parze na przykład z Wisłą w Krakowie i usłyszałem od niego bardzo dużo podpowiedzi. Był liderem na boisku, korygował błędy już podczas meczu. To bardzo ważne, by reagować na wydarzenia w trakcie gry, a nie dopiero w szatni. Na boisku to Michał rządzi całą formacją. Jarek Fojut robił to samo w Pogoni.
W Pogoni miałeś problem z pojedynkami powietrznymi, ale tam wszystko czyścił Fojut. W Legii tych centymetrów na środku obrony może trochę brakować.
Michał, Kuba i ja może nie jesteśmy wybitnie wysokimi zawodnikami, jak na pozycję, na której występujemy. Potrafimy się jednak odpowiednio ustawić. Cały czas staram się korygować swoje ustawienie i niwelować w ten sposób mankament w postaci nie najwyższego wzrostu. Staram się też podejmować właściwe decyzje – czy z wyższym zawodnikiem pójść w pojedynek, czy lepiej go zostawić i niech skacze sam. Chociaż ten drugi wariant wchodzi w grę tylko w przypadku walki na środku boiska, na przykład po wybiciu z piątki. W polu karnym zawsze muszę pójść w kontakt.
Michał Pazdan może tu być dobrym przykładem.
W Pogoni Jarek nigdy nie kalkulował i szedł w kontakt z przeciwnikiem, wygrywał te głowy, naprawdę mnóstwo głów, co jest ogromnym atutem dla środkowego obrońcy. Michał natomiast, jeśli widzi silniejszego i większego zawodnika, z którym trzeba powalczyć o głowę, albo najpierw wchodzi z nim w kontakt, albo odskakuje do tyłu. Ryzyko zawsze jest tu duże, bo jeśli wyskoczy i przegra, to już w ogóle go nie ma. Kluczem jest mądrość i odpowiednie ustawienie. A czy nasz wzrost może być większym problemem? W drugiej linii mamy wysokich zawodników, którzy nam w tym elemencie pomagają.
Praca trenera Magiery przynosi efekty?
Tak. Mimo dobrego meczu z Lechią uważam, że przerwa na reprezentację bardzo nam pomoże. Mieliśmy okazję popracować i dograć parę niedociągnięć. Teraz wszyscy z niecierpliwością czekamy na mecze ligowe i na odskocznię, jaką jest Liga Mistrzów. W drużynie wreszcie jest wiara, jest też diametralna zmiana w podejściu do treningu i w przyjemności z jaką zawodnicy codziennie przychodzą do klubu.
Jakiego przyjęcia spodziewasz się w Szczecinie? Rok temu trochę ci się oberwało od kibiców za szczerość. [Czerwiński powiedział, że marzy o zagranicznym transferze oraz że przyjąłby ofertę z Legii lub Lecha – przyp. red.]
W ogóle nie obawiam się przyjęcia. Kibice, którzy mają pojęcie o piłce, będą potrafili docenić, że zawsze zostawiałem dużo zdrowia na boisku i dawałem z siebie sto procent dla Pogoni, co także przełożyło się na nasz niezły wynik z poprzedniego sezonu i momentami naprawdę dobrą grę. Tamten wywiad został trochę źle odebrany, musiałem nawet napisać sprostowanie. Kibice muszą sobie jednak zdawać sprawę, że zawodnik chce się rozwijać i iść dalej. To jest jak najbardziej normalne. Mam jednak świadomość, że niektórzy fani trochę inaczej patrzą na piłkę i to rozumiem. Wtedy powiedziałem prawdę, ale teraz – patrząc na to z perspektywy – być może zabrakło mi odrobinę dyplomacji. Zbyt bezpośrednio to powiedziałem.
Powiedziałeś m.in: “Marzę o transferze za granicę. Jeżeli pojawi się okazja w zimie, to bardzo poważnie się zastanowię.” Powtórzyłbyś takie słowa teraz, będąc w Legii?
W tę zimę? To zależy, jaka będzie moja sytuacja w Legii.
A masz klauzulę?
Nie chciałbym o tym mówić.
Zbliża się mecz z Realem Madryt.
To na pewno będzie wyjątkowe doświadczenie. Sama możliwość wystąpienia i sprawdzenia się na tle tak świetnych piłkarzy to bardzo duża sprawa. Pamiętajmy też, że przed meczem nikt jeszcze z nikim nie wygrał.
0:6 z Dortmundem też nazwiesz wyjątkowym doświadczeniem?
Nie, żeby można było mówić o fajnym doświadczeniu, trzeba coś od siebie dołożyć. Bardzo długo siedział we mnie ten wynik. Znajomi pisali mi SMS-y, gratulowali debiutu w Lidze Mistrzów, ale ja w ogóle nie odbierałem tego w ten sposób – to było dla mnie bardzo przykre. To że zaliczyłem występ w Lidze Mistrzów kompletnie zeszło na dalszy plan. Czasami zderzenie z rzeczywistością może okazać się bardzo bolesne, ale już mecz ze Sportingiem pokazał, że momentami potrafimy przeciwstawić się tak silnym zespołom. Po meczu w Lizbonie pojawiła się iskierka optymizmu.
Zagrałeś bardzo przyzwoity pierwszy sezon w Ekstraklasie. Było lepiej, niż się spodziewałeś?
Tak, szczerze mówiąc nie spodziewałem się aż tak dobrego sezonu w moim wykonaniu. Chciałem spokojnie wejść w Ekstraklasę i przede wszystkim grać prosto. Już po pół roku, kiedy wszystko grałem od dechy do dechy, złapałem pewność siebie i na wiosnę starałem się szukać nowych rozwiązań, podejmować trudniejsze wybory na boisku. Cała drużyna funkcjonowała bardzo dobrze i w pewnym momencie zaczęliśmy nawet myśleć o europejskich pucharach. Czuliśmy, że to jest realne, i że jesteśmy w stanie skończyć sezon w czołówce ligowej tabeli. Po podziale punktów nie wszystko jednak potoczyło się po naszej myśli i skończyliśmy na szóstym miejscu.
Powiedziałeś kiedyś, że spodziewałeś się, iż w Ekstraklasie będzie trudniej.
Tak, spodziewałem się, że będzie trudniej. Uważam, że dużo mi dało to, że zostałem wkomponowany w doświadczoną drużynę, która od pewnego czasu grała na wysokim poziomie. Pewnie inaczej by to wyglądało, gdybym debiutował w Ekstraklasie w zespole beniaminka.
Poprzedni sezon miał się dla ciebie skończyć kontuzją, ale niespodziewanie udało ci się szybko wrócić do gry.
W meczu z Cracovią zerwałem więzadło strzałkowo-skokowe w lewej nodze. Część doktorów wysyłała mnie do zabiegu, ale byłem też u osteopaty, który powiedział, że wyprowadzi mnie z tego manualnie, metodą zachowawczą. Zaufałem mu, zdecydowałem się na to i już po trzech tygodniach byłem w treningu. Z perspektywy czasu oceniam, że była to bardzo dobra decyzja. W przypadku operacji pauzowałbym grubo ponad miesiąc i sezon byłby dla mnie skończony. A tak udało się jeszcze trochę meczów rozegrać.
Między innymi w ostatniej kolejce z walczącą o mistrza Legią.
To nie miało znaczenia, o co walczyła Legia, podeszliśmy do tego meczu jak do każdego innego. Nie było w nas zawiści, by koniecznie odebrać rywalowi tytuł na stulecie istnienia, chcieliśmy po prostu wygrać, co nie udało się po niefortunnych rykoszetach. Ale oczywiście gdybyśmy tamtego dnia postawili się Legii, pewnie przeszlibyśmy do historii. Inna sprawa, że pozostałe wyniki tak się ułożyły, że tak czy siak Legia zostałaby mistrzem.
W tym meczu strzeliłeś swoją pierwszą bramkę dla Legii.
Tak, był rykoszet i bramka została zaliczona jako mój samobój, chociaż ciężko mi się z tym zgodzić, bo starałem się obronić strzał Tomka Jodłowca. Okazało się jednak, że ten nie szedł w światło bramki, dlatego tak należało tego gola zakwalifikować. Wszystkie bramki padły po rykoszetach, druga również ode mnie, ale na szczęście to już nie był samobój (śmiech). Trzecia odbiła się z kolei od Rico Nunesa. Legii dopisało szczęście, ale przez pryzmat całego sezonu zasłużyła na mistrzostwo.
Piętnaście miesięcy minęło pomiędzy twoim ostatnim meczem w I lidze i debiutem w Lidze Mistrzów.
Moja kariera nabrała dużego rozpędu, wszystko dzieje się bardzo szybko. Transfer do Legii i aklimatyzacja w Warszawie też, już wszystko sobie poukładałem i mogę się skupić tylko na piłce. Patrząc wstecz – gdyby ktoś powiedział mi jeszcze w Niecieczy, że za piętnaście miesięcy będę grał w Lidze Mistrzów, to chyba bym dziwnie popatrzył na takiego człowieka.
Kiedyś skarżyłeś się, że cztery lata w Niecieczy to był zdecydowanie zbyt długi okres. Teraz błyskawicznie pokonujesz kolejne przeszkody.
Dziś inaczej na to patrzę, że to wcale nie musiało być za długo, i że było mi to potrzebne. Z Niecieczy chciałem odejść już w styczniu, ale władze Termaliki mi na to nie pozwoliły. Zostałem i wywalczyłem awans, przez co łatwiej było mi przeskoczyć do Ekstraklasy, zaaklimatyzować się w niej, przede wszystkim pod względem mentalnym. Wiedziałem już, że na tę Ekstraklasę zasługuję. Z perspektywy czasu to wszystko nabiera większego sensu.
Transfery pozwoliły ci się rozwinąć, ale gdybyś w ogóle nie odszedł z Niecieczy, dziś byłbyś liderem.
(śmiech) Tak, ale były bardzo małe szanse, żeby tak się stało, a ja potrzebowałem zmiany.
Powrót do Niecieczy w barwach Legii ci jednak nie wyszedł. Powrót do Szczecina będzie przyjemniejszy?
Na pewno będzie lepszy. Wygramy ten mecz.
Rozmawiał MS
Fot. FotoPyK