Reklama

Może gdyby medycyna była kiedyś lepsza, moja kariera potoczyłaby się inaczej

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2016, 17:24 • 17 min czytania 0 komentarzy

– Ja miałem z trenerem Białasem już do czynienia w 1998 roku i wtedy też miał dziwne zachowania. Na przykład na obozie w Polanicy kazał wszystkim klucze wyjąć na zewnątrz i w zamkach zostawić. Siedzę z Rosłoniem w pokoju i o 22:30 Białas przekręca i nas zamyka. Potem, wtedy na wiosnę w Legii, zabraniał grać na konsolach w dniu meczu, próbował rozmawiać z zawodnikami i kazał się koncentrować. A każdy piłkarz ma na to inny sposób, jeden lubi pograć, drugi poczytać książkę, trzeci obejrzeć telewizję, czwarty co innego – mówi Tomasz Jarzębowski dla Weszło. W rozmowie wspominamy sporą część kariery byłego piłkarza Legii, Bełchatowa, Arki i Miedzi, a teraz zawodnika Wigier Suwałki, z którymi ma szansę zagrać w finale Pucharu Polski. Zapraszamy!

Może gdyby medycyna była kiedyś lepsza, moja kariera potoczyłaby się inaczej

Trener Nowak prosił, żeby cię spytać czy zagrasz na Narodowym w finale.

Jest duża szansa zagrać w półfinale, ale żeby wystąpić na Narodowym, trzeba by jeszcze najpierw awansować do finału. Druga sprawa – nie wiem też, czy ja będę jeszcze wtedy grał w piłkę.

Co jest bardziej prawdopodobne?

(śmiech) To takie trochę gdybanie. Wiadomo, w grze pozostało też kilka drużyn ekstraklasowych, ale wszystko jest możliwe. A czy będę grał w piłkę? Myślę, że szanse są pół na pół, tak samo zresztą oceniałbym możliwość awansu do półfinału.

Reklama

Tego pucharu jednak brakuje ci w kolekcji.

No tak, trzy razy grałem w półfinale – raz z Legią i dwa razy z Arką – i za każdym razem odpadałem. Tak więc wyszło, że tego pucharu rzeczywiście nie miałem okazji zdobyć.

A czy twoim zdaniem te masowe odpadnięcia ekstraklasowych drużyn mogą być wynikiem lekceważenia?

Na pewno w głowach trochę inaczej do tego podchodzą. Inaczej do meczu z pierwszoligową drużyną, a inaczej do potyczki z czołowym zespołem Ekstraklasy. Przykładowo Śląsk Wrocław zawsze będzie wychodził bardziej zmobilizowany na Legię. Miałem okazję przekonać się, jak wyglądała różnica w podejściu rywala, gdy grałem w Bełchatowie i w Legii. To było zauważalne z perspektywy murawy. Myślę, że to samo dzieje się w tym przypadku. Nieciecza przyjechała na Wigry, ich trener wystawił kilku rezerwowych graczy, a drużyny z niższych lig zawsze bardziej mobilizują się na te zespoły ekstraklasowe niż odwrotnie.

To może odwróćmy trochę pytanie – jak wyglądało podejście drużyny do takich meczów, gdy byłeś w Legii?

Nie będę oszukiwał, w głowie nie zmobilizujesz się, jak wtedy – choć ja akurat w tamtym spotkaniu nie wystąpiłem – gdy Legia odpadła ze Stalą Sanok. Grałem jednak w dwumeczu z nimi w 2009 roku i mogę powiedzieć, że na pewno nie zmotywujesz się na starcie z zespołem z III czy IV ligi w takim samym stopniu jak na potyczkę u siebie z – dajmy na to – Lechem. Myślę, że Cristiano Ronaldo czy Messi też na pewno bardziej mobilizują się na mecze między sobą niż na spotkania z Alavés. Jest coś w psychice piłkarzy, że jednak koniec końców ta głowa odgrywa bardzo dużą rolę. Już nawet nie tyle w piłce, co w sporcie w ogólnym rozumieniu.

Reklama

Oni jednak mogą sobie na to pozwolić, bo wiadomo, jak wysokie mają umiejętności. Czy polski piłkarz nie powinien mimo wszystko unikać podobnego myślenia?

Nie mówię też, że to funkcjonuje w identyczny sposób u wszystkich. Jeden podchodzi do sprawy tak, drugi inaczej. Ale nie oszukujmy się – takie mecze, jak Lechii z II-ligową Puszczą czy Górnika Łęczna z III-ligowym Jastrzębiem, nie ujmując niczego tym teoretycznie słabszym drużynom, powinny zakończyć się spokojnym awansem faworytów i tak naprawdę żadnego usprawiedliwienia tutaj nie widzę.

Skąd w ogóle pomysł przenosin do Wigier na koniec kariery?

Skończył mi się kontrakt w Arce Gdynia i nie miałem jakichś szczególnie atrakcyjnych ofert. Myślałem też już gdzieś o zakończeniu grania w piłkę. Zadzwonił jednak do mnie Jacek Zieliński i pytał się o młodych chłopaków w Arce. Odpowiedziałem mu, że już w Arce nie gram, ale że może ja przyjdę do Wigier. I tak się zaczęło. Przekonał trenera i prezesa, że dam radę, choć miałem wówczas już 36 lat. Myślę, że przez te dwa lata pomogłem drużynie się utrzymać. Teraz gram już coraz mniej, przytrafiało się trochę lekkich kontuzji i gdzieś w głowie tliło się, że to może być już końcówka, ale przedłużyłem jeszcze umowę o rok i zobaczymy. Kontrakt mam do czerwca, ale grudniu się jeszcze zastanowię, co dalej.

To trochę ciekawe, że nigdy nie udało ci się wyjechać za granicę. Nawet na jakiś Cypr czy w podobne miejsce.

Gdzieś tam jakaś propozycja może kiedyś była, ale wcześniej na pewno przeszkodziły mi w tym kontuzje. Nie oszukujmy się – w Legii łapałem ich sporo. Gdyby nie to, być może udałoby mi się wyjechać czy zaliczyć więcej występów w kadrze. Myślę, że przez to zasiedziałem się w Polsce.

A skąd ta oferta zagraniczna była?

Bardziej chodziło o jakieś spekulacje, później dopiero pseudomenadżer szukał mi klubu w Grecji, ale konkretnych propozycji nie było. Później też zadzwonił do mnie ktoś z Cypru. Już miałem nawet paszport zeskanowany, a potem cisza. To było przed moimi przenosinami do Arki.

No właśnie, wylądowałeś w Gdyni, byłeś tam nawet przez jakiś czas kapitanem, ale rozstanie – szczególnie z kibicami – raczej nie wyglądało tak, jak byś sobie tego życzył…

No nie. To była mimo wszystko garstka osób, nie wiem zresztą, czy można ich tak naprawdę nazwać kibicami. Weszli do szatni, uderzyli do mnie…

ZABKI 18.04.2012 MECZ 26. KOLEJKA I LIGA SEZON 2011/12 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: DOLCAN ZABKI - ARKA GDYNIA DAMIAN SWIERBLEWSKI TOMASZ JARZEBOWSKI FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Tylko do ciebie?

Głównie do mnie. Też nie siedziałem cicho, bo nie pozwolę sobie, żeby ktoś na mnie bluzgał. Pierwszy raz się z taką sytuacją spotkałem. Oddałem opaskę, powiedziałem, że nie będę kapitanem. Miałem już w tej drużynie nie wystąpić, ale ktoś dostał czerwoną kartkę i końcówkę musiałem jeszcze dograć. Garstka wymyśliła na mnie jakąś piosenkę, a trybuny za tym poszły. Wiadomo, jak to jest. Gniazdowy coś krzyknie, a reszta podłapuje. Z poważnymi kibicami nie mam jednak problemu, mam z nimi dobry kontakt i jest okej.

W tamtej Arce ogólnie chyba nie było zbyt różowo. Mówiło się o słabej atmosferze – szczególnie za kadencji trenera Nemeca – i o problemach finansowych.

Problemy finansowe były. Klubowi odbiły się czkawką wysokie kontrakty podpisywane przed spadkiem z Ekstraklasy. Przyszedłem akurat w momencie, gdy część byłych zawodników Arki sądownie zaczęła odzyskiwać należne im pieniądze. Zdarzało się nie dostać wypłaty przez dwa-trzy miesiące. Było nieciekawie, jednak na szczęście później stery objął prezes Pertkiewicz, który zaczął wyprowadzać klub na prostą i nie podpisywał z piłkarzami dużych kontraktów. Wróciła płynność finansowa, spłacono długi i udało się awansować do Ekstraklasy.

A jak wyglądały relacje z trenerem Nemecem? Wspomniałeś kiedyś, że były trudne.

Rzeczywiście były trudne. Miał naprawdę dziwne metody treningowe, jak na przykład skakanie na jednej nodze na Stadionie Narodowym Rugby. Gdybym wtedy skakał, dziś nie miałbym już kolan. Dlatego też dogadałem się z nim, żebym nie musiał takich rzeczy robić (śmiech). Dla mnie to było chore. Na obozie we Władysławowie przy minus piętnastu stopniach biegaliśmy na barana pod górkę, skakanki, piłki lekarskie… Zdarzały się po czymś takim kontuzje. Petr Benat po skakaniu na jednej nodze rozwalił sobie kolano i już nie wrócił do formy. Tak się nie trenuje.

Jeśli już jesteśmy przy kontuzjach, były one powodem twojego pierwszego odejścia z Legii.

Tak. To było w grudniu 2005 roku. Cały rok się leczyłem, pojechałem na rehabilitację do Szczecina i po miesiącu treningów trener Wdowczyk zakomunikował mi, że nie widzi mnie na wiosnę w pierwszym zespole i żebym poszukał sobie klubu, w którym będę mógł się odbudować. Nie było w tym jednak nic dziwnego, bo przez cały rok nie grałem.

Czyli rozstanie w pokojowej atmosferze.

Oczywiście. Szanuję trenera Wdowczyka. Choć nie miałem z nim częstego kontaktu, ponieważ się leczyłem, doceniam to, że mnie zawołał i powiedział szczerze, jak jest, a nie wygonił mnie w styczniu po pierwszym treningu do rezerw – no bo pójdź do rezerw i znajdź sobie nagle nowy klub. A tak przez grudzień miałem szansę gdzieś się załapać. Radek Osuch załatwił mi transfer do Bełchatowa. Porozmawiałem z trenerem Lenczykiem i zostałem (śmiech).

No właśnie, a współpraca z Lenczykiem? Jego treningi rzeczywiście był takie ciężkie?

Ciężkie nie, właśnie zdrowo zbalansowane. Dużo zajęć przeprowadzał też świętej pamięci trener Wielkoszyński, z którym Lenczyk od wielu lat współpracował. Na początku jego metody rzeczywiście wydawały się dziwne. Podobne odczucia ma chyba każdy, kto po raz pierwszy zetknął się z trenerem Lenczykiem.

Skakania po schodach jednak nie było?

Nie, nie. Tak jak wspomniałem, wszystko było robione z głową. Ale przy pierwszym kontakcie wydawało się to dziwne – kręcenie ciężarkami, bieganie po hali, noszenie krzeseł czy rozbieranie płotów z belek w Spale i zbieganie potem z tymi belkami. Takie trener Lenczyk miał metody, każdy się gdzieś tam pukał w czoło, ale potem byliśmy bardzo dobrze przygotowani pod względem motorycznym i fizycznym. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że pod okiem trenerów Lenczyka i Wielkoszyńskiego odbudowałem się. Pojechałem na pierwszy obóz i przy ćwiczeniach ze sztangami nabawiłem się kontuzji pleców. Nie trenowałem przez ponad tydzień. Pamiętam, że przed startem rundy mieliśmy jeszcze sparing z Wisłą, a potem mecz ligowy z Legią. Trener Lenczyk w lutym wziął mnie na bok. Mówię mu: “Pierwszy mecz z Legią…”. A on odpowiada mi prosto w oczy: “Nie biorę cię na na to spotkanie, dopiero w kwietniu wpuszczę cię na boisko”. Byłem załamany. Ale wyszło mi to na dobre, faktycznie zacząłem grać w kwietniu. Po takiej przerwie zagrałem jeden mecz, drugi, złapałem dołek, a potem do końca rundy raz było dobrze, raz nieco gorzej. Później już przyszedł ten nasz najlepszy sezon w Bełchatowie. Wtedy naprawdę fajnie się czułem. Trener też w każdym meczu oprócz ostatniego zawsze mnie zmieniał. Irytowało mnie to, ponieważ czułem się dobrze, grałem dobrze i ciągle byłem ściągany w przerwie czy w 65. minucie. Lenczyk nigdy nie powiedział mi, dlaczego to robił, ale z perspektywy czasu myślę, że po prostu dbał o moje zdrowie. Gdybym grał więcej, być może znowu przyszłyby jakieś problemy fizyczne czy urazy, a tak czułem się cały czas bardzo dobrze. Przez trzy lata w Bełchatowie praktycznie nie miałem kontuzji.

Chyba doceniasz ten wynik, bo niektórzy ze Śląsku wciąż mimo mistrzostwa nazywają go panem od WF-u.

Ma te trochę WF-owe metody treningowe, ale to wszystko dodaje siły. Być może później było już tego trochę za dużo, bo w końcu też złapaliśmy w którymś momencie dołek, gdy po pięciu porażkach z rzędu na wiosnę trenera Lenczyka zwolniono. Mało było tych zajęć stricte piłkarskich, ale przygotował nas fizycznie. Ja mogę powiedzieć, że gdybym trafił na innego szkoleniowca, który kazałby mi robić okrążenia dookoła boiska, to na pewno bym do siebie nie doszedł i nie miałbym takiego sezonu, jak wtedy. Dzięki temu też potem udało mi się wrócić do Legii.

A jaki był trener Lenczyk w obyciu?

Jest to na pewno inteligenty facet, ale łatwo się z nim nie rozmawia. Jeśli chodzi o skład, też nigdy nie wiadomo, co ostatecznie wymyśli. Możesz zagrać dobrze czy źle, ale i tak nigdy nie wiesz, czy wystąpisz następnym razem. Tomek Kiełbowicz zaliczył kiedyś w Widzewie dwa fajne spotkania czy jedno, w którym strzelił dwa gole, teraz już nie pamiętam, ale Lenczyk nie wystawił go w następnej kolejce. Uargumentował to tym, że drugiego tak dobrego meczu już nie zagra (śmiech). Ale, tak jak mówię, Lenczyk to bardzo inteligentny gość i widać to w jego metodach treningowych.

Słyszałem, że Marcin Komorowski miał z nim nie po drodze.

To prawda, trener za nim nie przepadał. Nie wiem, dlaczego, ale potem “Komor” mówił mi, że Lenczyk mu gratulował, pisał do niego, gdy dostawał powołania do kadry czy kiedy dobrze radził sobie w Legii. Może chciał go w ten sposób zmotywować, chociaż Marcin też pewnie nie znosił tego zbyt dobrze, gdy trener cały czas na nim siedział. W takiej sytuacji albo bronisz się piłkarsko, albo – jak stało się w przypadku “Komora” – zmieniasz klub. Jemu to jednak wyszło na dobre.

A Matusiak rzeczywiście miał papiery na większe granie?

Zanim odszedł do Palermo trenowałem z nim przez rok. Było widać, że ma predyspozycje. Był silny, miał odejście. Później może zderzył się z innym rytmem treningowym we Włoszech, ale piłkarsko był bardzo dobry.

Na pewno musiało być wam bardzo szkoda tego, że ostatecznie nie udało wam się wówczas sięgnąć po mistrzostwo.

Szkoda, szkoda, żałowaliśmy bardzo. Prowadziliśmy, prowadziliśmy i zawaliliśmy końcówkę. Przegraliśmy z Koroną i Wisłą, to gdzieś tam zadecydowało. Mieliśmy jeszcze szansę, gdyby Legia nie przegrała… Być może szkoleniowiec też za bardzo rotował składem, miał czasami różne wymysły. Nieraz sami łapaliśmy się za głowy. W końcówce moim zdaniem trener Lenczyk trochę w tym aspekcie przedobrzył.

Potem wróciłeś do Legii. Jaka była różnica między szatnią przed twoim pierwszym odejściem i po ponownym zameldowaniu się w stolicy?

Przy moim pierwszym zetknięciu z Legią to była bardzo fajna ekipa. Był Vuko, był Stanko Svitlica, ale zespół był jednak budowany głównie w oparciu o Polaków. Potrafiliśmy spotkać się po meczu w słynnym Kaiserze i na pewno budowało to fajną atmosferę. Gdy już wróciłem, też mieliśmy fajnych zawodników. Było już trochę więcej obcokrajowców, ale ta atmosfera też była okej. Rzadziej dochodziło jednak do takich spotkań poza klubem. Wynikało to może również z tego, że media mogły już w dużo większym stopniu śledzić każdy nasz ruch. Raz nas złapali, porobili nam zdjęcia i potem przez tydzień się ciągnęło. Kiedyś tego aż tak nie było. Co za tym idzie, potem siedziało nam gdzieś w głowach to, że lepiej się nie pokazywać. Myślę jednak, że w dzisiejszych czasach czy to w Legii czy na zachodzie zawodnicy też już raczej nie wychodzą tak często razem na miasto.

Może za tym drugim razem zabrakło atmosfery do tytułu?

Nie wiem, trudno mi w sumie powiedzieć czego zabrakło. Jak trenera Urbana zwolniono, to trener Białas przyszedł i drużyna była rozłożona, do pucharów nawet nie awansowaliśmy po meczu z Bełchatowem. Pamiętam, że wszystko było rozlazłe, trener nie potrafił tego złożyć do kupy, jeszcze zimą przygotowania za Urbana były fajne, ale potem po Polonii Bytom wszystko się posypało.

Radović powiedział kiedyś, że Białas to najgorszy trener z jakim pracował.

(śmiech) No, Rado to szczerze fatalnie wtedy wyglądał. Odbudował się dopiero za Skorży.

Białas był rzeczywiście taki słaby?

Ja miałem z trenerem Białasem już do czynienia w 1998 roku i wtedy też miał dziwne zachowania. Na przykład na obozie w Polanicy kazał wszystkim klucze wyjąć na zewnątrz i w zamkach zostawić. Siedzę z Rosłoniem w pokoju i o 22:30 Białas przekręca i nas zamyka. Potem, wtedy na wiosnę w Legii, zabraniał grać na konsolach w dniu meczu, próbował rozmawiać z zawodnikami i kazał się koncentrować. A każdy piłkarz ma na to inny sposób, jeden lubi pograć, drugi poczytać książkę, trzeci obejrzeć telewizję, czwarty co innego. Nie można piłkarzowi narzucić, co ma robić.

Brakowało chyba indywidualnego podejścia?

Może tak, na pewno nie podołał. Słabo graliśmy.

Drugie odejście z Legii było chyba trudniejsze niż to pierwsze?

Było trochę dziwne. Miałem zapis rozegrania 900 minut do przedłużenia kontraktu, co się nie udało jesienią przez kontuzję. Wiosną już grałem, ale Marek Jóźwiak – dyrektor sportowy podpisał aneks do umowy rozwiązujący ten zapis.

Wszystko za plecami?

Tak mi to przedstawił, miał plan na zaciąg, który przyszedł latem.

Zaciąg między innymi z Vrdoljakiem. Był wart tego miliona euro?

Myślę, że nie. W destrukcji był bardzo dobry, ale pozycja defensywnego pomocnika wymaga dziś umiejętności rozgrywania piłki, prostopadłego podania i moim zdaniem Vrdoljak tego nie miał, przynajmniej na meczach. Jak go oglądałem, to brakowało mu tego. Milion euro… niekoniecznie.

A powinien być kapitanem?

Za szybko dostał opaskę, nie wiem, czym się trener Skorża kierował. Obcokrajowiec wchodzi do klubu, jest w nim miesiąc – dwa i dostaje taką funkcję. Nie byłem w środku drużyny, nie wiem, czy on faktycznie miał taki szacunek czy po prostu trener Skorża go wybrał. Moje zdanie jest takie, że byli inni, bardziej nadający się do tej roli – Kiełbowicz, Choto, Radović…

Jesteś kibicem Legii, więc pierwsze wejście do szatni musiało być podwójnym przeżyciem?

Pamiętam, że po mistrzostwie Polski w 1993 roku, później zabranym, wpadłem na płytę boiska i zbierałem autografy od Jóźwiaka, Zielińskiego i tak dalej. A potem w 1998 roku wchodzę do szatni i oni tam siedzą, nie wiedziałem, czy mówić na pan czy jak… Teraz to młody chodzi i mówi „siema Jarza”, a ja – panie Jacku, panie Marku. Zresztą do tej pory trudno mi powiedzieć do Jacka Zielińskiego „Zielu”, tylko po imieniu się zwracam. Miałem szacunek do starszych i samo to, że siedziałem z nimi w szatni było przeżyciem. Potem w szkole opowiadałem z kim trenuje, z reprezentantami Polski. Moim marzeniem było, by trenować w Legii, chociaż jeden mecz zagrać. Raz przecisnąłem się wieczorem przez kraty z kolegą na płytę boiska przy Łazienkowskiej i powiedzieliśmy sobie, że fajnie byłoby tu kiedyś zagrać. To się spełniło, nawet bramki strzelałem.

Jeszcze choćby z Kowalczykiem też się spotkałeś?

Bardzo dobre z nim miałem relacja, ja warszawiak, on warszawiak. Pamiętam, że z Pogonią ja strzeliłem dwie bramki, on jedną i się śmialiśmy, że warszawiacy pokonali Pogoń. Kowal to pełen luz, bezstresowy człowiek, tylko pozytywne wspomnienia.

Mistrzostwo z Legią to najpiękniejsze wspomnienie?

Jeżeli chodzi o wynik to tak, ale miałem wtedy problemy z chrząstką i doktor Machowski powiedział mi, żebym dał sobie spokój z piłką – na wiosnę nie zagrałem żadnego meczu. Była radość, feta, ale z tyłu głowy pytanie, czy będę dalej grał w piłkę… Samo osiągnięcie na pewno wspaniałe, lecz otoczki nie będę miło wspominał.

Masz porównanie dwóch legijnych szatni. To lepiej czy gorzej, że młodzież podchodzi teraz luźniej do starszych?

Trzeba mieć szacunek i być bezstresowym, wypośrodkować to. W jedną stronę możesz być aż zbyt przejęty i nigdy się nie przebijesz, w drugą – zbyt bezczelny i drużyna cię nie zaakceptuje. Ja miałem szacunek, ale też na treningach twardo rywalizowałem, nie odstawiałem nogi, zapieprzałem i walczyłem. Myślę, że w Legii też mnie za to szanowali, nie pajacowałem i nie cwaniakowałem, lecz robiłem swoje. Teraz na treningu zabraknie wody i pachołków, bo młodzi zapomną. Wtedy to był priorytet, zapakować sprzęt, ale to są inne czasy.

Jesteś teraz kumplem dla tych młodych?

Staram się być kumplem, ale na treningu jak ktoś przesadza, to potrafię go ostrzej – za przeproszeniem – zjebać, coś powiedzieć. Czasami jak trener nie zareaguje, to ja to zrobię. Bywa, że potrafi się niektórym pomieszać w głowie i wydaje im się, że są wielkimi piłkarzami. Natomiast w szatni staram się młodszym pomagać, podpowiadać, uczyć.

Czujesz się jakby przedłużeniem ręki trenera?

O tym nie rozmawiałem z trenerem, bo rzadko dyskutujemy, więc trudno mi powiedzieć. To trener musiałby wyjść z taką inicjatywą, że ja mam być jego przedłużeniem, ale takiej prośby nie było. Trener za dużo nie rozmawia z zawodnikami.

To źle?

Nie wiem. Słyszałem, że inni też nie rozmawiają, więc trudno stwierdzić, czy to źle. Jako zawodnik mogę jednak powiedzieć, że wolę jak ktoś parę słów konkretnych ze mną zamieni, ale bez bajerowania, tylko czarne jest czarne. Wiadomo, to też może być metoda – nie tłumaczyć się. Może też kiedy przejdę na drugą stronę, to spojrzę inaczej, wielu kolegów mówi, że po zmianie ról spojrzenie na piłkę nożną się zmienia.

Udało ci się też zagrać w reprezentacji.

Fajna przygoda, każdy grając od ligi okręgowej po ekstraklasę marzy, żeby wysłuchać hymnu i wystąpić z orzełkiem na piersi. Z Belgią zagrałem pięć minut, potem na zgrupowaniu ligowym z USA cały mecz. Występ z kadrą to niesamowite przeżycie, nie każdemu będzie dane zagrać nawet pięciu minut.

Gdyby nie kontuzje jeździłbyś na kadrę częściej?

Myślę, że tak – mogłem osiągnąć więcej, gdyby nie te urazy, ale czasu nie cofnę. Tak najwidoczniej musiało być, może gdyby stało się inaczej, nie poznałbym pewnych osób, innego środowiska, jak Gdynia i Suwałki? Jednak było minęło.

jarza123

Jakie masz plany po karierze?

Jakieś tam kroki podejmuję i zobaczymy, co z tego będzie. Na pewno chciałbym zostać przy piłce a w jakiej roli to przyszłość pokaże.

A tak ogólnie, czujesz się spełniony piłkarsko?

Patrząc na przebieg mojej kartoteki zdrowotnej, to tak. Miałem siedem operacji na kolanach.

Po entej kontuzji nie zastanawiałeś się, czy to wszystko ma sens?

Ostatnią operację miałem w Legii, w wieku 31 lat, więc ten sens był. Teraz te kolana dają mi wciąż jednak o sobie znać, zmieniłem pozycję, bo poruszanie się w środku pola jest zupełnie inne niż w środku obrony. Pora pomyśleć o zakończeniu kariery, bo nie chcę zostać jakimś kaleką. Nie no, śmieje się, kolana jeszcze trochę wytrzymają!

Może do twoich problemów ze zdrowiem przyczyniały się też błędy lekarzy?

Taka była wtedy medycyna, inne treningi, mniej takich stabilizacyjnych, brak słynnych beretów i gum. Może gdyby wtedy byłyby takie możliwości jak teraz, ta kariera potoczyłaby się inaczej.

Rozmawiali Paweł Paczul i Janusz Banasiński

Fot. FotoPyk, 400mm.pl, youtube

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...