Dzisiejsze starcie Barcelony ze Sportingiem Gijón na El Molinón było jednym z tych, które po raz kolejny udowodniły, że futbol jest okrutny. Że możesz się starać, możesz gryźć przeciwnika po piętach, nie odpuszczać, a koniec końców i tak zostaniesz ogolony nawet wówczas, gdy rywalowi pozbawionemu najlepszego zawodnika przez większość meczu nie klei się gra.
Po tym, co Asturyjczycy zaprezentowali przed tygodniem na Vicente Calderón, gdzie dostali piątkę od Atlético bez choćby próby podjęcia rękawicy, dziś ekipę Abelardo w potyczce z kolejnym wielkim oglądało się już zupełnie inaczej. Sporting wyszedł na boisko naprawdę nabuzowany i ani przez moment nie zamierzał oddać meczu bez walki. Gospodarze nie odpuszczali, wysoko naciskali na rywala i nie bali się grać do przodu. Jednym słowem nie cierpieli na przypadłość trapiącą wiele innych drużyn spoza wielkiej trójki i nie przegrali tego spotkania jeszcze w tunelu. Co ważne – było w tym widać momentami także najzwyczajniej w świecie piłkarską jakość.
Barcelona długimi momentami sprawiała wrażenie zaskoczonej tym, że trzeba będzie się jednak mocno napocić. Gra Katalończykom kompletnie się nie zazębiała, chwilami wręcz było widać, że się gubią – jak chociażby wtedy, gdy Ter Stegen wyszedł z piłką za pole karne, za co jednak nie otrzymał nawet żółtej kartki. Wierzcie lub nie, ale naprawdę szkoda zrobiło nam się Sportingu, gdy nagle zrobiło się 2:0 dla “Blaugrany”. Najpierw Pawełka z meczu z Bytovią odstawił Cuéllar, co z zimną krwią wykorzystał Luis Suárez, chwilę później zaś prowadzenie podwyższył szczupakiem Rafinha.
Mimo to Sporting nie zamierzał składać broni. Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało – oni chyba naprawdę wierzyli, że nawet mimo dwubramkowego prowadzenia Barcelony, tutaj można powalczyć jeszcze o korzystny wynik. I choć mistrz Hiszpanii w drugiej połowie pozwalał gospodarzom na wiele, koniec końców do cudu jednak nie doszło. Sprawy ostatecznie skomplikowały się, gdy za drugie żółtko na kilkanaście minut przed końcem wyleciał Lora. Dopiero grając w przewadze Barcelonie włączył się tryb znęcania – w ciągu ostatnich dziesięciu minut ekipa Luisa Enrique wsadziła trzy sztuki: dwa razy walnął Neymar, a raz Arda.
Nawet jeśli nie doszło dziś do niespodzianki, a Sporting w ramach pocieszenia możemy jedynie nazwać moralnym zwycięzcą, to jednak nie możemy oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak powinno wyglądać nastawienie słabszej drużyny w potyczce z gigantem. Choć na papierze 0:5 u siebie zawsze będzie wyglądać bardzo mizernie, to piłkarze Abelardo po tym spotkaniu mimo wszystko będą mogli spokojnie spojrzeć w lustro.