Kibice żyją dzisiaj sukcesami żółto-czerwonych i z lekkim niepokojem spoglądają w przyszłość. Co będzie zimą? – Na pewno zechcą nas rozkraść. Są kluby, które generują piłkarzy do ligi i zarabiają na tym. My bogaczami nie jesteśmy. Na Podlasiu nie ma szejków naftowych – mówi w dzisiejszym Fakcie Michał Probierz.
FAKT
W Fakcie bardzo dużo tekstów pomeczowych (którymi nie będziemy was zanudzać). Z rzeczy ogólnych – tekst o Jadze, która idzie na mistrza.
Przez te bramki, brameczki strzelone oszalałem!”. Zenek Martyniuk, gwiazdor disco polo, wstrzelił się w punkt z nagraniem dżingla dla białostockiej Jagiellonii. Rozbrzmiewa on po golach liderującej Jagi, a tych u siebie piłkarze zdobyli już dziesięć – najwięcej w ekstraklasie. (…) Kibice żyją dzisiaj sukcesami żółto-czerwonych i z lekkim niepokojem spoglądają w przyszłość. Co będzie zimą? – Na pewno zechcą nas rozkraść. Są kluby, które generują piłkarzy do ligi i zarabiają na tym. My bogaczami nie jesteśmy. Na Podlasiu nie ma szejków naftowych – tłumaczył Faktowi trener Michał Probierz.
Dalej tabloid pisze, że Stępiński jest porównywany z Cavanim… Spokojnie, przez nieskuteczność.
Reprezentant Polski już po swoim drugim występie w barwach Nantes jest porównywany z gwiazdą PSG Edinsonem Cavanim (29 l.), jednak raczej nie może uznać tego za komplement. Były napastnik Ruchu Chorzów po raz drugi wyszedł w podstawowej jedenastce Kanarków i, po dobnie jak w pierwszym spotkaniu z Metz (0:3), pokazał, że umie łatwo dochodzić do sytuacji strzeleckich. Mecz z Nancy (1:1) potwierdził jednak duży problem 21-latka: brak skuteczności, co z kolei doprowadziło do porównań z seryjnie marnującym okazje bramkowe Urugwajczykiem.
GAZETA WYBORCZA
Rewolucja obyczajowa na Legii – pisze Rafał Stec.
“Z całego serca przepraszamy zarówno niemieckich, jak i polskich fanów Borussii Dortmund, którzy poczuli się dotknięci” – to dla mnie fraza roku, w naszym piłkarstwie absolutnie bezprecedensowa, gdybym miał skłonność do przesady, porównałbym ją do słynnego “Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” z listu biskupów polskich do niemieckich, w końcu Legia też ma mnóstwo do wybaczenia, okrutne 6:0 dortmundczyków na Łazienkowskiej było zachowaniem niezbyt eleganckim. Wprawdzie warszawianie przemycili w oświadczeniu także wyjaśnienie, że wymierzone w przeciwników wyzwisko brzmiało inaczej, niż wynikało z pierwszych doniesień, że kibice nie wrzeszczeli antysemicko, lecz jedynie wulgarnie, ale chwila zdaje mi się zbyt doniosła, by podejrzewać klub o cyniczny pragmatyzm, czyli desperacką próbę uniknięcia kary za antysemityzm, który UEFA traktuje szczególnie surowo. Nie, skoro mistrzowie Polski stanowią w nadwiślańskim futbolu awangardę pod wieloma względami – zwłaszcza marketingowym – to wypada wierzyć, że chcą również przełomu kulturalnego. Że nie wypsnął im się jednorazowy wybryk, że od tej pory będą oficjalnie przepraszać każdego rywala za chóralne “Strzelcie kurwom gola”, że przeprosin oczekują również od konkurentów, ilekroć Legia zostanie na obcym stadionie obrzucona inwektywami. A zdarza się to, jak wiadomo, niemal zawsze i wszędzie, aktualnych mistrzów Polski nienawidzą tym bardziej, im mistrzowie Polski stają się potężniejsi. Szefowie Legii musieli poczuć głęboką skruchę, ze wzruszeniem obserwowałem, jak jeden z jej współwłaścicieli oraz doradca zarządu ds. komunikacji rozrzucają po internecie nagranie wulgarnych wrzasków “żylety”, to akt samobiczowania się unikatowy w skali europejskiej. I wybitnie sugestywny, choć niepodany wprost apel o obyczajową rewolucję. Chyba jeszcze w żadnym klubie oficjalne czynniki z taką bezwzględnością nie obnażały wulgarności swoich trybun.
Milik królem strzelców Serie A. Realne?
2) Jeśli Milik utrzyma swój status, to prawdopodobnie będzie grał niemal bez przerwy. Trener Maurizio Sarri nie lubi gmerać w podstawowej jedenastce, nade wszystko zależy mu bowiem na polerowaniu wyćwiczonych na treningach schematów gry. By nadać im maksymalną szybkość, płynność, dokładność. Wprawdzie teraz zrewidował swoją strategię po starcie Ligi Mistrzów (w poprzednim sezonie miał Ligę Europy, zwłaszcza jesienią opędzał ją głębokimi rezerwami), ale tu neapolitańczykom dość sprzyja szczęśliwe losowanie, które przydzieliło ich do grupy z Dynamem Kijów, Benficą i Besiktasem. A Gabbiadini na środku ataku wyglądał dzisiaj wręcz bezradnie.
3) Gdyby nawet okazało się, że Sarri inwestuje w Champions League kosztem rozgrywek krajowych, to wiadomo, że w Juventusie każdy dylemat zostanie rozstrzygnięty na korzyść Champions League. Turyńczycy, usatysfakcjonowani czteroletniem panowaniem w Serie A, otwarcie deklarują, że za cel ponad wszystkie obrali sobie zdobycie najcenniejszego europejskiego trofeum. I wypada się spodziewać, że w LM będą wytracać energię dłużej, może do bardzo późnej wiosny. A to tam występuje Gonzalo Higuain, teoretycznie główny faworyt snajperskiego wyścigu, który tytułu króla strzelców broni.
SUPER EXPRESS
Arek Milik doczekał się już w Neapolu kanapek na swoją cześć.
– Milik? Ale zrobiliśmy transfer! Co za chłopak. Przecież on ma dopiero 22 lata. W wieku 26-27 lat będzie prawdziwym mistrzem! – Antonio, miejscowy taksówkarz, wręcz wykrzykiwał peany na cześć wychowanka Rozwoju Katowice. – Są cztery kategorie piłkarzy. Przeciętni, nieźli – jak Gabbiadini, rywal Polaka do gry w ataku Napoli, gwiazdy – i tu trzeba umieścić Milik, no i bogowie – tacy jak Platini czy Maradona – tłumaczył z zacięciem neapolitański taksówkarz.
Podobnie euforyczna jest włoska prasa, która po raz kolejny poświęciła Milikowi czołówki stron sportowych. Z mocnym aspektem kulinarnym. Jak podkreślają miejscowe media, niedaleko stadionu Napoli można już kupić. panino o nazwie “milik”. Popularne we Włoszech kanapki dostały również nazwy innych piłkarzy Napoli, ale – jak podkreśla dumny sprzedawca – panini “milik” są najbogatsze w różne składniki.
“SE” mocno zareagował na ruchy w Legii. “Wreszcie pogonili Hasiego!”
Besnik Hasi przez wiele lat związany był z Anderlechtem Bruksela. Najpierw jako piłkarz, potem jako asystent trenera, a w końcu jako pierwszy szkoleniowiec. Wszystko super, tylko w tej ostatniej funkcji się nie sprawdził. Rozwinąć miał się w Warszawie, gdzie nie dogadano się ze Stanisławem Czerczesowem, który dał klubowi dublet na stulecie. I wydawało się, że ten plan wypali.
Hasi nakupował znajomych z Belgii i miał to, czego brakowało jego poprzednikom w stolicy. Czyli szczęścia. W eliminacjach Ligi Mistrzów wylosował tak, że nie wypadało nie awansować. Tylko, że gołym okiem było widać, że coś nie gra. W LOTTO Ekstraklasie drużyna nie wygrała u siebie żadnego meczu, odpadła z Pucharu Polski. I na koniec skompromitowała się w LM dostając od Borussii sześć goli. Tego było już za dużo – od piątku było wiadomo, że Hasiego nie uratuje nic.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Startujemy tekstem o Hasim. A raczej o jego następcy. Brany pod uwagę jest/był nie tylko Jacek Magiera.
Bardzo poważnym kandydatem na trenera Legii był Adrian Gula. Słowak jest bardzo dobrze znany przy Łazienkowskiej. Z dwóch powodów. Po pierwsze, rozmawiano z nim po rozstaniu z Henningiem Bergiem i Stanisławem Czerczesowem, co publicznie przyznawał prezes Leśnodorski. Po drugie, jego praca jest bardzo ceniona, bo w Żylinie (a wcześniej w AS Trenczyn) wprowadził do zespołu wielu młodych zawodników, którzy za dobre pieniądze odchodzili do zagranicznych klubów (ostatnio Laszlo Benes, 19-letni ofensywny pomocnik, za którego Borussia Mönchengladbach zapłaciła 2 mln euro). Pasuje także do stylu gry preferowanego przez najważniejsze osoby w klubie przy Łazienkowskiej. Nie chce grać z kontry, ale dominować na boisku. Drużyna ma utrzymywać się przy piłce, nie zapominając o odpowiednim zabezpieczeniu tyłów. Jego kontrakt z Żyliną obowiązuje do 2018 roku (jak Hasiego z Legią). Niedawno go przedłużył. Podobno był kontakt z Olegiem Kononowem, który tydzień temu rozstał się z FK Krasnodar. Jednak to trener poza zasięgiem finansowym legionistów, a poza tym jest bliski podjęcia pracy w Izraelu, zdecydowanie lepiej płatnej. Szkoleniowców proponują także agenci. Tak było z Leszkiem Ojrzyńskim, mówi się także o Ukraińcu i niedoświadczonym trenerze z Niemiec.
Ciekawostka: we wczorajszym meczu z Lechem Sławomir Peszko grał z urazem.
Wystąpił pan pierwszy raz po kontuzji, wchodząc z ławki na pół godziny. Zagrał pan tyle ile mógł, czy jest już przygotowany na więcej?
Zagrałem nawet dłużej niż mogłem, trochę ponad stan… Kontuzja jeszcze daje mi się we znaki, tej dynamiki jeszcze trochę brakuje. Cieszę się jednak z tego, że pomogłem klubowi. Od początku tygodnia mówiłem, że chcę jak najszybciej wrócić, nieważne w jakiej dyspozycji fizycznej, ale ten mecz muszę zagrać. I fajnie, że udało się.
Właśnie, trener Piotr Nowak mówił w piątek, że Peszko jest gotowy zagrać nawet o kulach…
Od dawna mówiłem, że jeśli ten mecz z Lechem przegapię to już nie gram do końca sezonu. Poleciałem do Belgradu na zabiegi, dwa dni z drużyną przez to straciłem, ale zyskałem trochę na zdrowiu. Cieszę się, że dostałem szansę. Mam nadzieję, że razem z innymi kolegami trochę podnieśliśmy drużynę i ten decydujący okres spotkania należał do nas.
Antoni Łukasiewicz porównuje stare czasy i nowe czasy.
Co jeszcze się zmieniło?
Metody treningowe. W Polonii zahaczyłem jeszcze o obóz szkoleniowy w górach, dziś to nie do pomyślenia. Z drugiej strony można śmiać się z metod stosowanych, powiedzmy za czasów PRL, ale niektóre są potrzebne. Pamiętam treningi ogólnorozwojowe u trenera Nawałki w Górniku. Dwa-trzy razy w tygodniu mieliśmy podobne rozgrzewki – rozłożone materace, a na nich przewroty w przód, przewroty w tył, przejścia nad płotkiem, skoki nad nim, poza tym podciąganie czy wchodzenie po line. U tego trenera był też trwający 40 minut trening stabilizacyjny, korygowanie techniki biegu czy ruchu. Na początku zastanawiałem się, o co chodzi.
I o co chodziło?
To było pożyteczne, szybko zobaczyłem efekty. Miałem mniej urazów, byłem zwrotniejszy, silniejszy. Więc te dawne metody nie były złe. Nasi trenerzy mają lepszy dostęp do nowinek z zagranicy, ale okazuje się, że tam pracują podobnie. Słyszałem od Adasia Marciniaka historię, jak Remik Rzepka, trener przygotowania fizycznego w reprezentacji, a kiedyś w Górniku, poleciał na szkolenie do USA. Amerykańscy trenerzy dziwili się, po co do nich przyjechał. – Słuchaj, przecież te wszystkie wzorce czerpiemy z krajów bloku wschodniego. Wy robiliście to jako pierwsi, a my to po prostu udoskonalamy. Więc dlaczego przyjeżdżacie szkolić się u nas? – usłyszał. Coś w tym jest. Generalnie piłkarze stali się atletami, ci z najsilniejszych lig w Europie to już gladiatorzy. Ale i w ekstraklasie powoli się tacy pojawiają.
Na koniec tekst o polskich napastnikach, którzy masakrują swoich rywali.
Polski piłkarz robi we Włoszech furorę, teraz pora na bramki w reprezentacji. Jeden słabszy występ nie spowoduje, że selekcjoner straci do niego zaufanie. Milik to wychowanek Nawałki, który umie trafić do zawodnika – Mamy dobre relacje. Trener to pozytywna osoba i dobry człowiek. Często dzwoni i pyta o sytuację w klubie, ale rozmawiamy też o sprawach prywatnych i życiowych. Czy kiedykolwiek go zawiodłem? Jasne. Wiele razy. We wszystkich słabych meczach. Bywało, że nie wykorzystałem sytuacji albo miałem gorsze kilka minut i wtedy, następnego dnia, rozmawialiśmy o tym przynajmniej kwadrans. Trener kształtował mnie jako zawodnika. Na początku, szczególnie w Górniku, takich rozmów było dużo. Z czasem liczba się zmniejszała – opowiadał piłkarz w jednym z wywiadów. Przed meczami z Danią i Armenią obaj pewnie znowu porozmawiają, bo w Astanie zabrakło goli młodego snajpera, który w eliminacjach EURO 2016 był drugim strzelcem drużyny narodowej i najlepszym asystentem kwalifikacji. A podczas francuskiego turnieju wbił gola Irlandii Północnej i asystował w spotkaniu z Ukrainą, ale też nie wykorzystał doskonałych szans z Niemcami oraz Szwajcarią – nie trafiał do pustej bramki. Z Danią i Armenią, po wpadce w Astanie, skuteczność jednego z głównych kandydatów do korony króla strzelców Serie A będzie niezbędna. – Ten remis to ostrzeżenie i bolesny, zimny prysznic. Dalej zależymy od siebie, ale wszystko zależy też od nas – mówił w Kazachstanie Robert Lewandowski.
Fot. FotoPyK