Najpierw była to jedynie ciekawostka, później niepokojąca prawidłowość, a dziś mamy do czynienia już z prawdziwym fatum. Naprawdę nie znajdujemy innego słowa, by oddać tegoroczny bilans ligowych występów Macieja Wilusza. Z tygodnia na tydzień seria środkowego obrońcy Lecha staje się coraz bardziej nieprawdopodobna. Bez niego Lech świetnie punktuje, a z nim w składzie systematycznie wtapia i robi to na tyle regularnie, że sprawą powinni zająć się eksperci ze Strefy 11.
O co dokładnie chodzi? Tegoroczne liczby Lecha w lidze prezentują się następująco:
– Z Wiluszem grającym dłużej niż 5 minut: 0 zwycięstw, 1 remis, 9 porażek.
– Z Wiluszem grającym krócej niż 5 minut lub wcale: 9 zwycięstw, 3 remisy, 3 porażki.
Pierwszy wynik to oczywiście średnia gwarantująca jeden z najbardziej spektakularnych spadków w historii Ekstraklasy. Natomiast drugi bilans oznacza średnią dwóch punktów na mecz, co w zeszłym sezonie dałoby mistrzostwo Polski. A nie jest przecież tak, że Wilusz bierze udział wyłącznie w meczach ze ścisłą czołówką, a ze słabeuszami odpoczywa. Rzecz jasna dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że za wszystko co złe w Poznaniu odpowiada jeden człowiek, ale powyższa statystyka z pewnością ukazuje część prawdy o tym piłkarzu. Nawet wczoraj, kiedy Wilusz przecież nie zagrał źle, ostatecznie sam wpakował piłkę do siatki, czym wydatnie wspomógł swoją fatalną passę.
Staramy się to jakoś przełożyć na inne warunki. Czy gdyby grał zamiast Sokratisa czy Bartry w meczu z Legią, Borussia Dortmund znalazłaby sposób, żeby przegrać w Warszawie? Albo gdyby Wilusz był Niemcem i wystąpił w półfinale mundialu z Brazylią, czy ówcześni gospodarze odbiliby na 8:7? Nie wspominamy już o ewentualnych powołaniach dla Wilusza – gdyby Adam Nawałka powołał lechitę na niedawne mecze z Gibraltarem, moglibyśmy mieć dwie sensacje na skalę światową. Mamy nadzieję tylko, że klątwa nie działa w innych dziedzinach życia, choć gdy patrzymy na to z tej perspektywy, ani wieczne rozkopane centrum Poznania, ani kolejne medalowe wtopy na Igrzyskach w Rio nie wydają się dziwne – po prostu rzucanie czajnikiem przez Pawła Fajdka czujnie obserwował kibic w kapciach z haftem MW#26.
Poznaniakom radzimy więc natychmiastowe wysłanie Wilusza do egzorcysty, względnie zakup kontenera czterolistnych koniczyn i dwóch ton medalików z Lichenia. A jeżeli to nie pomoże, zwyczajnie będzie trzeba odstawić go od składu, bo szkoda zarówno samego piłkarza, jak i drużyny. Byle nie na trybuny, bo jeszcze się zawalą.