Trzy i pół miesiąca wystarczyło mu, by spalić praktycznie wszystkie łączące go z lądem mosty i stać się samotną, dryfującą w bliżej nieokreślonym kierunku wyspą. Pięć wygranych w siedemnastu meczach, za to sześć kompromitujących porażek, rozpoczynając od superpucharowego 1:4 z Lechem, a na 0:6 z Dortmundem kończąc. Besnik Hasi to trener, który konsekwentnie rozwiewał każdą krążącą wokół jego osoby wątpliwość. Praktycznie wszystkie – na swoją niekorzyść. To człowiek, który nie ma już nic do stracenia tylko dlatego, że do tej pory praktycznie wszystko, co miał, zdążył puścić z dymem. Czyli co?
1. Jakikolwiek margines błędu
Na jego życzenie po kilkaset tysięcy euro wydano na Langila i Moulina, bo nikt nie ma wątpliwości, że gdyby przy Łazienkowskiej nie było Hasiego, to tych dwóch również o Legii pewnie nawet by nie usłyszało. On stwierdził, że Odjidję-Ofoe warto zrobić najlepiej zarabiającym piłkarzem ligi. Gruby hajs wpakowany w takie właśnie wzmocnienia, wraz z każdym euro idącym światłowodem między polskimi a belgijskimi kontami bankowymi, odbierał Hasiemu jakąkolwiek możliwość narzekania na to, że musiał pracować z nie do końca wyselekcjonowanym przez siebie materiałem ludzkim. Krótko – do drugiej linii, a więc formacji która najczęściej odpowiada za tempo i styl gry zespołu dostał trzech swoich ludzi, których doskonale znał i których ocenił jako wartościowe nabytki.
Tempo. Styl. Wartościowe.
Odjidja-Ofoe. Langil. Moulin.
Czujecie pewien dysonans?
2. Szacunek własnych kibiców
Trudno powiedzieć, by Hasi w ogóle kiedykolwiek na niego zapracował, pamiętając też jakim posłuchem i autorytetem przy Łazienkowskiej cieszył się jego poprzednik. Ale jeżeli jakaś iskierka sympatii i szacunku jeszcze w niektórych sercach się tliła, to po meczu u siebie z Arką Gdynia Albańczyk znienacka wyskoczył z gaśnicą.
– Forma miała być w sierpniu i w Dublinie widzieliśmy chyba dobry mecz Legii.
Ostatnio tak dobrze, jak kibice Legii oglądając mecz wyjazdowy z Dundalk, bawiliśmy się obserwując jak pleśnieje chleb. Wtedy właśnie trener odarł wszystkich, którzy wierzyli, że jeszcze zobaczą Legię grającą świetne 90 minut na wysokich obrotach, z ostatnich złudzeń. Twierdząc po 1:3 z Arką, że poprzedni mecz w Dublinie był dobry. Deklarując zadowolenie z gry przeciwko Dundalk, zasugerował między wierszami, że właśnie o taką Legię walczył dzielnie przez cały okres przygotowawczy.
3. Szatnię
Tuż przed historycznym awansem, przypieczętowanym w gównianym stylu na własnym stadionie, po wymęczonym 1:1 z Dundalk, autorytet Hasiego wśród piłkarzy osiągnął poziom zbliżony do Thomasa van Heesena, gdy ten wyładowywał frustrację na podopiecznych z Lechii.
– Nasza drużyna nie walczyła w pełni. (…) Nie będę krytykował zawodników personalnie. Piłkarze są na tyle inteligentni, że domyślą się o kogo chodzi.” – dostało się wszystkim tak naprawdę. (…) Dlaczego gramy tak słabo? Problem leży w głowach zawodników. Tylko i wyłącznie tam. Głowa i mentalność – to dwa powody złych wyników. Fizycznie wszystko jest dobrze.
Jak by to powiedział Jacek Cieloch: jeb, jeb, jeb.
Jeb w zespół raz, zarzucając mu, że nie walczył w pełni.
Jeb w zespół dwa, bo choć już na wstępie Hasi zaznaczył, że ma pretensje do kilku konkretnych, później zasłonił się hasłem, że „są na tyle inteligentni, że się domyślą” więc mimochodem zebrało się też tym niewinnym.
I na końcu raz jeszcze jeb. Znów w podopiecznych, bo on wszystko zrobił dobrze, fizycznie przygotował ich tip top, a problem siedzi w ich psychice i mentalności.
A potem ci piłkarze mają za nim jak gdyby nigdy nic skakać w ogień, tak?
4. Sympatię Nemanji Nikolicia
Zastanówmy się głośno. Komu Besnik Hasi zawdzięcza w największej mierze awans do Ligi Mistrzów?
Aleksandarowi Prijoviciowi?
Waleremu Kazaiszwilemu?
Steevenowi Langilowi?
Nie. Arkadiuszowi Malarzowi i Nemanji Nikoliciowi. Pierwszy wyciągał w eliminacjach niemal wszystko, drugi – ładował bramkę za bramką. W lidze nie potrafił, choć wcześniej przecież był głównym architektem mistrzostwa i piłkarzem sezonu, ale za to w pucharach był nie do zatrzymania. Ani dla obrońców Zrinjskiego, ani Trenczyna, ani też Dundalk. Gość, który praktycznie przez całą karierę gra w lidze węgierskiej, a Ligę Mistrzów może tylko polizać jak dziecko lizaka na wystawie sklepowej, przez szybkę, nagle kilkoma bramkami sprowadza ją do Polski po dwóch dekadach posuchy. I słyszy od trenera, że zagra od pierwszej minuty, owszem, ale w meczu ligowym z Zagłębiem Lubin.
Można mówić, że Prijović lepiej pasował do taktyki (do czego?) na mecz z Borussią, ale przecież sam Hasi powiedział przecież wczoraj, że nie spodziewał się wiele ugrać w grupie. Skoro tak, to może wypadałoby nagrodzić jednego z architektów sukcesu możliwością odsłuchania wyczekiwanego przy Łazienkowskiej od 21 lat hymnu Ligi Mistrzów z murawy, co?
5. Otoczkę trenera z lepszego piłkarskiego świata
W zasadzie ciężko nam powiedzieć, kto ostatecznie zdarł ją z Albańczyka. Czy opinię trenera, który jak kot wspinał się po szczebelkach w Anderlechcie zabrał Górnik Łęczna, klepiący Legię do dziś na filmikach krążących po Twitterze, czy może łatkę obiecującego szkoleniowca z nowoczesnym podejściem do taktyki zerwał Bruk-Bet golami z karnych Jovanovicia i Kędziory. A może to Górnik Zabrze zerwał większość szwów?
Jedno jest pewne – po meczu z Borussią o żadnych estetycznych łatkach, ani jakiejkolwiek profesjonalnej otoczce nie ma już śladu.
Hasi jest nagi.
fot. FotoPyK