Reklama

Michalski: Wojewódzki związek jest jak defensywny pomocnik

redakcja

Autor:redakcja

12 września 2016, 15:54 • 11 min czytania 0 komentarzy

– Mogę być dumny z siebie i moich współpracowników, te cztery lata były bardzo owocne, na przykład wcześniej chodziło się do banku z kartką i robiło przelew za 15 złotych, bo nie było bankowości elektronicznej. Zmiany musiały nadejść – mówi Radosław Michalski, prezes Pomorskiego Związku Piłki Nożnej w rozmowie z Weszło. 

Michalski: Wojewódzki związek jest jak defensywny pomocnik

Był stres przy wyborach na drugą kadencję, czy raczej luźno pan do tego podszedł?

Stres zawsze jest, bo nigdy nie zna się wyników z góry, demokracja ma to do siebie, że nie można być za pewnym, ale gdzieś spodziewałem się wygranej. Jednak niepewność była.

Spodziewał się pan tak dużej przewagi głosów? 80 wskazań na pana, 21 na drugiego Andrzeja Szczepańskiego.

Szczerze mówiąc, to właśnie dokładnie takiej różnicy się spodziewaliśmy, aż byliśmy w szoku, że tak dobrze to policzyliśmy.

Reklama

Kto pana namówił do startu za pierwszym razem?

Parę osób, między innymi Krzysiek Malinowski, Rzecznik Ochrony Prawa PZPN, ktoś pozbierał podpisy i poszło. Bo zna pan te przepisy, żeby wystartować trzeba zebrać 15 poparć, zanieśliśmy je i tak czekaliśmy, bo dopiero 10-14 dni przed wyborami zaczęliśmy kampanię. Wtedy wystarczyło powalczyć, pokazać nową twarz.

Natomiast ta kampania była dość długa, jeden z portali pisał dużo nieprawdy, nie pozwalał wpuszczać innych komentarzy. Ja tego nie czytałem, ale dużo moich współpracowników, którzy byli ze mną w zarządzie, nie czuła się komfortowo. To nie jest w porządku, kiedy cię opluwają.

Do tamtego portalu jeszcze wrócę, ale to chyba plus, że nie musiał pan iść po stanowisko prezesa dla etatu, ale miał już swoją działalność?

Na pewno dużo łatwiej jest być prezesem, który nie musi żyć tylko z tego zajęcia, ale wielu prezesów związków jest na etacie i też dobrze wykonuje swoją pracę. To chyba nie ma różnicy, jak kto jest zatrudniony, bardziej chodzi o wizję, chęć zaangażowania i pomysły.

Przed poprzednimi wyborami powiedział pan, że pomorski związek nie istnieje na mapie Polski. To się zmieniło?

Reklama

Taką wypowiedź można podzielić na dwie części. Na pewno jeśli chodzi o kluby, to pomorski związek istnieje bardzo dobrze, ale trzeba uczciwie przyznać, że jest to bardziej zasługa szczęścia, bo nasz wpływ na spółki akcyjne jest dużo mniejszy. Rola Pomorskiego Związku Piłki Nożnej skupia się na drużynach od trzeciej ligi w dół, a wyżej działają normalne przedsiębiorstwa. Za to jeśli chodzi o samych ludzi w centrali, to w obecnej kadencji pracuje 10 osób w różnych komisjach. To duża zmiana, wcześniej nie było prawie nikogo.

No tak, dostali się tam bo pomorski związek poparł Bońka.

To jest też polityka, prezes, który wygra wybory rozdaje karty i jeżeli jest się w jego grupie, dużo łatwiej coś ugrać niż jak jesteś po przeciwnej stronie.

A to poparcie było wynikiem tego, że podobała się panu wizja Bońka, czy po prostu czuł pan, że Boniek wygra?

Prawda jest taka, że ja jeszcze nie wiedziałem o starcie Bońka i na początku mieliśmy innego kandydata, Romka Koseckiego. Później, ze względu na różne koalicje, jakie zawiązywał Romek, odeszliśmy od tego frontu i spodobała mi się wizja obecnego prezesa.

Dlaczego ten beton związkowy pęka akurat teraz?

Wydaje się, że to przejęcie sterów przez Bońka miało duży wpływ i zatrudnienie takich ludzi jak Janusz Basałaj, który świetnie prowadzi PR. PZPN pokazuje co robi, do tego dochodzi też fart, czyli sukcesy reprezentacji, które nie zależą do końca od prezesa – oczywiście trzeba dobrać odpowiedniego trenera, ale potem to się samo toczy. Tak jak u mnie, ja mam Lechię i Arkę, a trudno mi przypisywać sobie zasługi za ich wynik. Wracając – zmiana jest w tym, że PZPN najbardziej pokazuje co robi. My jako pomorski związek mamy najlepszą stronę www, bo nowoczesną, to jednak rzadko wspomina się o tym, że co weekend robimy 500 meczów, a śląski to pewnie z 1000. To ogromna machina, trzeba wysłać sędziego, obserwatorów, delegatów. Nasza praca jest trochę jak defensywnego pomocnika, który nie do końca jest eksponowany, a wbrew pozorom wiele robi.

Jak w pańskim województwie wygląda finansowanie wspomnianych sędziów i obserwatorów?

Każdy ma swoje zasady, my od IV ligi w dół płacimy około 100 tysięcy złotych na rundę, bo po rozmowach z klubami, wzięliśmy opłacanie obserwatorów na siebie, gdyż on jedzie oglądać sędziego, a nie mecz. Stać nas na to. Za sędziów płacą kluby, nie mówię tu o wyższych ligach, to robi już PZPN, a jest też w planach, że i trzecią ligę pokryje centrala. Udało nam się też poskładać delegacje sędziowskie, nie ma takiej fikcji, że jedzie trzech sędziów jednym samochodem, a biorą trzy delegacje.

Związek wprowadził też zaliczki na pokrywanie opłat sędziowskich?

Zrobiliśmy to szczególnie pod kątem małych klubów, bo trzeba sobie zdawać sprawę, że te najmniejsze są mini przedsiębiorstwami, czasem jednoosobowymi. Jeden człowiek wiesza siatki, jest księgowym, wszystko naraz. W tym układzie wpłaca więc pieniądze do związku i nie musi na koniec roku, za każdego sędziego wystawiać ileś tych PIT-ów, tylko wpłaca do nas i my to rozliczamy. W sumie, to jest ponad sześć tysięcy dokumentów, więc kluby się cieszą. Podobnie z kartkami – można wpłacić przed sezonem i nie trzeba patrzeć, czy to już trzecia, siódma kartka i zaraz biegać w piątek i robić przelewy, tylko na koniec roku to podliczamy.

Zastanawiam się, czy w ogóle karanie finansowe za kartki w niższych ligach jest dobrym pomysłem.

My mamy taką nagrodę fair play, system wymyślony przez nas, gdzie na koniec roku, ten kto ma najmniej kartek, zbiera całą pulę. Rekordziści dostawali po trzy tysiące złotych, dla B, A- klasy to spora suma.

Bo rozumiem, że w tych wyższych ligach ma to odstraszyć od ostrej gry…

… w niższych ligach grają jeszcze ostrzej, jeszcze mniej się szanują.

No, ale to wynika z mniejszych umiejętności.

Myślę, że to jest kompromis – ci co dużo faulują to płacą, a ci którzy grają najczyściej dostają nagrodę. Często spotykaliśmy się z opinią, że sędziowie wyciągają chętniej kartki, by związek więcej zarobił. Żeby tak nie było, wymyśliliśmy ten system.

Przed wyborami powiedział pan: startuję po to, aby Pomorski Związek Piłki Nożnej przestał być urzędem, do którego klub przychodzi jako petent załatwić sprawę. Udało się?

Tak, mamy dobre opinie i głosy, że nasz urząd jest przyjazny i pracują tu normalni ludzie. Teraz kończyło się okienko transferowe i Gerson szedł koło północy do Łęcznej, to nasze dziewczyny siedziały z telefonami i się tym zajmowały. Czego nam brakuje to lepszej siedziby, trudno nam wyjść frontem do klienta, bo nie bardzo mamy go gdzie usadzić. Jednak z racji tego, że większość rzeczy dzieje się przez Extranet – wypisywanie terminarzy, rejestracja zawodników i tak dalej, nie mamy kolejek.

To pan wprowadził wydłużony czas związku w ostatni dzień okna, prawda?

Tak, ale przez to, że nauczyliśmy kluby wprowadzać rejestrację przez ten Extranet, gdzie wcześniej się opierali, to patrząc z perspektywy nie wyobrażają sobie innego systemu. Nie muszą jeździć, tylko przez komputer o każdej porze dnia i nocy mogą załatwić swoje sprawy.

Po co dziś trzeba jeszcze przyjechać do związku?

Pewnie tylko po to, by podbić licencję trenerską i kiedy wzywa komisja dyscypliny. Przy tym drugim myśleliśmy, żeby też to robić komputerowo, ale stwierdziliśmy, że lepiej kiedy świadek jednak przyjedzie. Ale to sporadyczne przypadki, że ktoś z daleka musi przyjechać.

Odnieśmy się teraz do zarzutów stawianych przez tamtą wspomnianą już stronę. Po pierwsze – w programie zapowiadał pan powołanie rzecznika prasowego, powołany nie został.

Stwierdziliśmy, że skoro ja tu jestem prawie codziennie, to nie potrzebujemy rzecznika związkowego. Nie mamy produktu jak drużyna klubowa czy reprezentacja Polski, którą żyliby wszyscy kibice. Więc właściwie co miałby ten rzecznik robić? Na początku myślałem, że mógłby się przydać, ale potem wyszło, że ja, wiceprezesi, pani dyrektor jesteśmy na miejscu. Mamy nowoczesną stronę internetową i tam pracuje jeden dziennikarz zawodowy i jeden półzawodowy, który prowadzi Facebooka i inne rzeczy. Wyszliśmy do mediów społecznościowych, bo taka jest teraz moda. A powoływanie rzecznika i zwoływanie konferencji? Nie byłoby zainteresowania.

Zarzucają też panu, że rektor AWFiS musiał na pana czekać na korytarzu trzy godziny.

Nie. Znamy się z panem Moską, nie pozwoliłbym, żeby stał parę godzin, czekał trzy minuty, bo byłem w innym pokoju. Mamy siedzibę jaką mamy, bez sekretariatu, więc mogłoby się wydawać, że stał na korytarzu, ale to wyssane palca.

Czy założono obiecany w programie newsletter dla klubów?

Jest. Założyliśmy wszystkim klubom własnego maila na naszej stronie internetowej i cokolwiek się dzieje, pani dyrektor wysyła informacje do wszystkich zespołów. Warunek jest jeden – trzeba odpalić komputer, a parę zespołów tego maila jeszcze nie uruchomiła.

Związek robi coś, by pokonać ten opór?

Co roku namawiam, kiedy mamy spotkania z klubami i są postępy. Kluby szukają sobie takiej osoby, która ogarnie internet i przekazują im te skrzynkę mailową, do której może mieć przecież dostęp wiele osób, nie musi tego robić tylko pan Franek czy Jurek.

Okej, a co z jawnością Bilansu oraz Rachunku Zysków i Strat?

Jest jawny. Robi to księgowy z zewnętrznej firmy, ale bilans co roku jest przedstawiany.

No właśnie, mi też ta strona nie pasowała, bo nawet jak przyznawała związkowi rację, to i tak było jakieś „ale”. Nie myślał pan, żeby się do tych zarzutów jakoś odnieść? Patrząc tylko na komentarze, to może być w miarę poczytna witryna.

Nie da się odnieść do tych komentarzy, bo dobrej opinii się nie doda – moderator pilnuje. Poza tym, stronę prowadzi Igor Rudziński, który jest w bardzo dobrej komitywie z panem Klockiem i Szczepańskim, chcieli stworzyć razem zarząd. Dalej – jak sprawdzić IP, to jest ileś wpisów o jednym czasie i potem długo, długo nic. Ludzie lubią czytać o czymś złym, a my jak robiliśmy podsumowanie, to aż się zdziwiliśmy, że prawie wszystko się udało. Mogę być dumny z siebie i moich współpracowników, te cztery lata były bardzo owocne, na przykład wcześniej chodziło się do banku z kartką i robiło przelew za 15 złotych, bo nie było bankowości elektronicznej. Te zmiany musiały nadejść.

Utrzymuje pan kontakt z byłym prezesem Szczepańskim?

Z panem Szczepańskim się prawie nie znałem, bo on był ze Słupska, był chwilę sędzią, ale nie jakimś bardziej znanym, później delegatem. Wyjechałem, wróciłem nad morze w 2007 roku, byłem dyrektorem Lechii, więc poznałem się z panem Klockiem. Wtedy nastąpiły jednak aresztowania, Klocka zamienił Szczepański, nie mieliśmy jednak kontaktu i spotkaliśmy się na wyborach.

Co nie udało się więc zrobić przez cztery lata, już patrząc pana okiem?

Mamy pieniądze w rezerwie, odkładamy na siedzibę, ale nie patrzymy, żeby zarabiać na związku, tylko dać ulgę klubom i to w końcu musiałoby się ze sobą kłócić. Jeśli wydalibyśmy na nową siedzibę, musielibyśmy obciążyć kluby, co byłoby nie fair. Mieliśmy propozycję wejścia na Energę Arena z dwa lata temu, to miało kosztować troszkę mniej niż 20 tysięcy złotych, a tutaj płacimy 3,5. W skali roku szkoda wydawać tyle pieniędzy i liczyć, że na przykład Lechia będzie robiła wielkie transfery.

Trochę szkoda dla związku, że ostatnio się opanowali.

(śmiech) Wcześniej pozwolili nam obniżyć trochę opłat.

To jest problem globalny w Polsce, że związki wojewódzkie mają problemy z siedzibami?

Nie do końca, ale np. wielkopolski związek płaci ogromne pieniądze na siedzibę, bo wcześniej miał Lecha, Amicę i Groclin, więc te pieniądze spływały większe, a teraz został z Lechem, który nie szaleje z transferami i okazuje się, że to się nie bilansuje.

A jaki pan ma pomysł na taką idealną siedzibę?

Cały czas toczymy rozmowy z marszałkiem i urzędem miasta, oni mają swoje pomysły, ja swoje. Może coś się uda zrobić, np. mniejszego, ale lepszego, choć to też do końca by nas nie satysfakcjonowało. Chcielibyśmy w siedzibie robić kursy, mieć jedno-dwa boiska, żeby to był fajny ośrodek, gdzie trenerzy mogliby się spotkać. Nie chcemy zamieniać 150 m2 na 250 m2, tylko więcej, żeby to miało jakość.

Jednak rozumiem, że te kursy dla trenerów – nawet bez siedziby – też się odbywają?

Średnio co dwa-trzy miesiące organizujemy darmowe kursy, gdzie prelegentami był np. Janas, Dorna, Michniewicz, Pawlak. Szukamy trenerów, którzy mieli sukcesy na wyższym rynku, wynajmujemy salę, mini katering i zajęcia się odbywają. A raz do roku robimy jeszcze duży kurs, już płatny, bo przyjeżdżał np. Avram Grant i ludzie z Ajaksu. Jednak to tylko sto złotych od osoby za spanie i jedzenie. Dalej – teraz będzie kurs myśli szkoleniowej portugalskiej, bo nasi młodzi trenerzy tam byli i przekażą wiedzę reszcie.

Innym pana pomysłem jest Komisja Grantowa, która finansuje turnieje młodzieżowe.

Mieliśmy dużo zapytań, żeby coś finansować i pomóc, ale to było wybiórcze, bo jednym się dało, a drugim nie. Wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić komisję, która będzie zbierać raporty – czy jakiś turniej się odbył, czy to było fajne i pomagamy za rok, a może lipa i odpuszczamy.

Szczególnie w małych miejscowościach drużyny mają problemy z zespołami młodzieżowymi, a wymogi są takie, że IV liga musi mieć dwie drużyny, potem to idzie w górę. W wielu przypadkach nie da się tego zrobić, bo nie ma dzieci. Wtedy klub może się wykupić i pieniądze idą na Komisję Grantową.

W wywiadzie dla Łączy nas Piłka wspomniał pan też o ułatwieniu procesu licencyjnego.

Szykujemy taki projekt, że licencje klubowe wypełniałoby się w internecie. Obrazowo – jeśli czegoś pan nie dopisze, to strona dalej nie puści, coś jak w banku, jak źle wpiszemy cyferkę. Mamy na to trochę czasu, bo dopiero za rok rusza nowy proces licencyjny. To będzie korzystne, bo dopiero gdy wszystko będzie okej, to system zamknie zapisy.

To jedno z wyzwań, a jakie czekają jeszcze związek w tej kadencji?

Rozpocząć budowę siedziby, ale jeśli to się nie uda przeżyjemy, przyzwyczailiśmy się po czterech latach. Nie chcemy robić wielkich rewolucji, tylko podtrzymać standard, choć oczywiście jeśli coś fajnego się pojawi, to też to ruszyć. Chciałbym też, by kluby czasem się bardziej zaangażowały w kolejne projekty, bo odnoszę wrażenie, że nie wszyscy wiedzą co się tu dzieje.

To może ten rzecznik by się przydał.

Nie no, bez przesady. Chyba, że pan kandyduje (śmiech)!

Rozmawiał PAWEŁ PACZUL

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...