Reklama

Motała: Przy ocenie transferów czasem ważne jest nie tylko boisko

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2016, 06:10 • 13 min czytania 0 komentarzy

– Dzisiaj jesteśmy po ósmym meczu, mamy 25 zawodników w kadrze, 18 będzie w zespole, siedmiu obejdzie się smakiem. Sezon jest wyjątkowo długi. Ten zawodnik numer 25 czy 24 – możliwe, że zagra w dwóch spotkaniach, może nawet w jednym, ale cały czas, przez cały sezon odpowiada za to, jak prezentuje się drużyna. Poziom rywalizacji na treningu, poziom wewnętrznych gier, atmosfera, współpraca – czasem te czynniki są ważniejsze, niż umiejętności gracza, który według tej skali ma numer osiem czy trzynaście – przekonuje w rozmowie z nami menedżer GKS-u Katowice i były kierownik Lecha Poznań, Dariusz Motała.

Motała: Przy ocenie transferów czasem ważne jest nie tylko boisko

Z klubu, który słynął ze stabilizacji i ciągłości działania, czyli Lecha Poznań, trafił pan do takiego, który był przez wiele sezonów symbolem tymczasowości. W GKS-ie trenerzy, dyrektorzy i piłkarze zmieniali się częściej niż pory roku.
– Jestem w klubie od ponad jedenastu miesięcy i od pierwszego przyjazdu do Katowic i od pierwszego spotkania z prezesem moja wizja klubu piłkarskiego pokrywa się z tym, co chciałby prezentować GKS. Nie trafiliśmy z trenerem Brzęczkiem na spaloną ziemię, a jednocześnie otrzymaliśmy narzędzia i przede wszystkim zaufanie, by realizować swoje pomysły. Pod tym względem bardzo pomocna jest aktywna współpraca i z prezesem Cyganem, i z wiceprezesem Janickim. Natomiast wiadomo, że pod względem możliwości odbywania staży, edukacji, rozwijania się z przyczyn czysto finansowych najwięcej dał mi Lech. Okres w Poznaniu chciałem wycisnąć do maksimum.

Lech bardzo dużą wagę przykładał do szkolenia swoich pracowników.
– Dlatego starałem się uczestniczyć we wszystkich pracach w klubie, we wszystkich szkoleniach, we wszystkich konferencjach. Zresztą, gdy patrzę na GKS to też widzę właśnie takie działanie, skupione na tym, by cały klub bezustannie się rozwijał. Przez jedenaście miesięcy zaszły tutaj spore zmiany, a gdy spojrzy się jeszcze dalej, na Katowice sprzed dwóch czy trzech lat to ta różnica jest kolosalna. Strategia marketingowa, strategia współpracy z miastem, atmosfera. Pozostaje tylko, a właściwie aż dołożyć do tego wynik sportowy.

Takie słowa zresztą słyszy się w Katowicach z roku na rok.
– Ale też jednocześnie co roku poprzeczka przesuwa się wyżej, tak to powinno działać. Wiadomo, że najbardziej wyraźny miernik rozwoju klubu to wynik sportowy, ale ja zawsze patrzę szerzej, na ruchy, które dla kibiców spoza Katowic mogą być nawet niedostrzegalne. Takie rzeczy jak szkolenie w klubie, jak zaplecze, które w GKS-ie już teraz jest dobre, a w planach jest już nowy obiekt. Pod tym względem GKS nie stoi w miejscu, stwarza coraz większe możliwości, by ten wynik sportowy i upragniony awans wreszcie wywalczyć. Moim zdaniem to, co dzieje się wokół klubu i to jak on się rozwija to nieuchronny kurs na Ekstraklasę.

Często ten awans wróżono GKS-owi trochę na kredyt, nawet jeśli nie miał sportowych argumentów. Po prostu tyle lat już w tej lidze tkwi, że wreszcie by wypadało wejść wyżej.
– Na pewno miejsce takiego klubu jest w Ekstraklasie, ale też nikt nie musi nam tego codziennie przypominać. Doskonale zdajemy sobie z trenerem Brzęczkiem sprawę z tego, gdzie jesteśmy, z historii tego klubu, z wciąż żywych wspomnień o meczach z Bordeaux chociażby. Wracając zaś jeszcze do tej tymczasowości – w pozostałych pionach mamy dużą stabilizację, zarówno jeśli chodzi o dział marketingu czy choćby szkolenie młodzieży. Nie da się stworzyć dobrego marketingu w rok, nie da się stworzyć dobrej akademii w rok i dzięki ciągłości pracy widać u nas efekty. W mojej opinii również budowa drużyny to zazwyczaj cykl dwuletni, czasem nawet trzyletni, co właśnie dzieje się z naszym udziałem. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że dostaliśmy wszystkie narzędzia do pracy, w ograniczonych budżetem realiach, ale jednak – to są bardzo dobre warunki jak na klub I ligi.

Reklama

Narzędzia narzędziami, grunt to chyba więcej cierpliwości.
– Pamiętajmy, że w ubiegłym sezonie zajęliśmy najwyższe miejsce w tych dziewięciu sezonach, odkąd GKS powrócił do I ligi. Nawet w sezonach, gdzie był wymieniany w roli faworyta nie udawało się skończyć tak wysoko. To dobra pozycja wyjściowa, by teraz wywalczyć wejście do Ekstraklasy. Zresztą co równie ważne obaj się z trenerem Brzęczkiem pod tym projektem z pewnością podpiszemy, realizujemy taką koncepcję, jaką sobie założyliśmy, nie jest w żaden sposób zakłócana, nie ma żadnych tarć czy nacisków.

Jak wygląda podział obowiązków na co dzień, przede wszystkim na linii menedżer-trener?
– Trener odpowiada w stu procentach za cały proces szkoleniowy, ja z kolei wraz z nim buduję strategię pozyskiwania piłkarzy oraz ich transferów z klubu i do klubu. Trener ma działać przy całej sportowej pracy, z selekcją i treningami, ja z kolei zajmuję się organizacją. Przy czym podejmujemy decyzje wspólnie, nie ma możliwości, żebym ja dla zaspokojenia swojego ego zrobił jakikolwiek transfer, to mnie nie interesuje. Jeśli trener nie chce piłkarza, do którego ja jestem przekonany – taki transfer nie ma sensu. I na odwrót. Były już propozycje trenera, które nie do końca mnie odpowiadały, jak i moi kandydaci, którzy nie spotkali się z akceptacją trenera. Ale były również sytuacje, w których zaczynaliśmy z diametralnie różnymi zdaniami na temat zawodnika i wypracowywaliśmy kompromis. Wychodzę zresztą z założenia, że przy tak złożonych procesach jak budowanie drużyny każde świeże spojrzenie może być pomocne, dlatego poza konsultacjami w naszym gronie zapraszaliśmy również pozostałych członków sztabu.

Przy realizowaniu tej polityki transferowej macie większy komfort finansowy i organizacyjny, niż w czasach, gdy GKS każdego dnia walczył o byt, choćby za czasów Ireneusza Króla.
– Zapewne tak. Choć pamiętam jednocześnie, że i dwa, czy trzy lata temu w GKS-ie nie brakowało uznanych nazwisk. Na pewno stabilizacja finansowa jest bardzo ważna, piłkarze nie zastanawiają się nad tym, czy w Katowicach będą dostawać na czas pensję, ale jednocześnie nie jest też tak, że my teraz wykupujemy pół ligi. Dbamy o to, by ta stabilizacja finansowa nie została przez nas przejedzona. Nie zmienię jednak zdania – najważniejsze jest zaplecze do pracy, do codziennego podnoszenia swoich umiejętności. My zaś mamy dwie bardzo dobre płyty tylko do dyspozycji pierwszego zespołu zaraz za stadionem, dobrą nawierzchnię, na której rozgrywamy mecze i do tego jeszcze kibiców tworzących atmosferę na “Blaszoku”. To jest klucz. Nie musimy jeździć, szukać boisk, zmieniać ośrodków. To jest punkt wyjścia do stabilizacji. Miejsce, w którym dzień w dzień rozwija się każdy z zawodników.

Rozmawialiśmy trochę o obowiązkach – czym różni się właściwie funkcja menedżera od dyrektora sportowego?
– Przede wszystkim mam wrażenie, że w Polsce stanowisko dyrektora sportowego jest jeszcze nie do końca doceniane, nie do końca eksponuje się pracę, jaką wykonuje ten człowiek w klubie…

Poza Lubinem, Piotr Burlikowski wygląda na człowieka, który wypracował sobie już własną markę i dołożył bardzo dużo od siebie przy budowie Zagłębia.
– Dodałbym jeszcze Michała Żewłakowa. Zagłębie idzie świetną drogą, gdzieś po tej fali gigantycznych kontraktów i wielkich rotacji, ciągłych zmian, okazało się nagle, że tam jest fantastyczna młodzież, kapitalna baza, stadion. Nastąpiła stabilizacja, dzięki której piłkarze jak Kubicki, Woźniak, Piątek, Jach czy pozyskany przez nas Sobków mają szansę pokazać się w dużej piłce. Jeśli gdzieś miałbym brać wzorce, to Zagłębie z pewnością jest takim miejscem.

W pewnym momencie nie wiadomo było, czy ważniejsze było ściągnięcie Starzyńskiego, czy przedłużenie kontraktów z duetem Stokowiec-Burlikowski.
– To też pokazuje jak istotna jest stabilizacja. Świetną robotę wykonuje trener Stokowiec, ale pamiętajmy, że Zagłębie ubiegły sezon zaczęło od remisu z Podbeskidziem, potem były porażki z Koroną Kielce i Niecieczą, to nie wystrzeliło od razu. Kluczowe są też te momenty wytrzymania ciśnienia, na każdym z poziomów – i trenera z dyrektorem, którzy nie zaczynają rewolucji, i władz klubu, które ufają w możliwość odbudowy zespołu przez sztab. Tego w polskich klubach brakuje. Pamiętajmy też, że ta praca dyrektora nie wszędzie wygląda tak samo. W Zagłębiu ważne będzie odpowiednie wykorzystanie talentów z tamtejszej akademii, ich promocja i wprowadzanie do dorosłej piłki, zupełnie inaczej będzie wyglądało to w Legii, gdzie dyrektor Żewłakow musi co roku robić transfery, a sama Legia musi dominować od pierwszej do ostatniej kolejki. Inna skala pracy, inne zadania, inne priorytety. Choć w teorii te same stanowiska.

Reklama

Gdzie w tym wszystkim umieścić zespół Lecha, który jednocześnie miał promować talenty i dominować w lidze?
– Inny model, ale równie efektywny, jeśli spojrzymy jakich piłkarzy Lech ściągał, jakich wychował i których sprzedawał po zakończeniu ich gry w Poznaniu.

Nawiązuję do Lecha z uwagi na tę ciągłość pracy. W “Kolejorzu” sporo mówiło się o nawiązaniach do FC Basel, gdzie nawet trener musi się nagiąć do długofalowej wizji rozwoju klubu.
– Przede wszystkim realizować to mogą tylko kluby, które już mają jasno sprecyzowaną i wprowadzoną w życie wizję rozwoju. U nas dopiero wykuwa się tego typu strategie, a tego nie da się zrobić ani w ciągu roku, ani nawet dwóch lat. To zresztą nie może być rewolucja, tylko mozolna praca u podstaw. Bardzo się cieszę, że to Zagłębie w taki sposób wystrzeliło, bo pokazuje też jak długą drogę trzeba przebyć, czasem nawet spadając z ligi, by odbudować się jako beniaminek. Zobaczmy sam proces – spadek, awans, dobry sezon jako beniaminek – już uciekają trzy lata! Ten wypracowany model to efekt pracy kontynuowanej od lat. W Bazylei też tego nie zrobiono z poniedziałku na wtorek. Rokrocznie przesuwano granicę, podnoszono poprzeczkę, aż znaleźli się w takim momencie, gdy to trenera dobiera się do wizji klubu, a nie klub zmienia wizję pod wpływem trenera. I zgodzę się, że w takich właśnie klubach można dojść do momentu, że pracownicy klubu, niektórzy skauci czy dyrektorzy są może i ważniejsi, niż transfery w danym okienku. Ale oni na to zapracowali swoimi osiągnięciami z poprzednich lat i własnoręcznym rozwijaniem klubu.

GKS zaczyna w ten sposób działać?
– Na pewno dużą zaletą GKS-u w tej kwestii jest stałe zainteresowanie obu prezesów wszystkim, co dzieje się w klubie. Oczywiście mamy z trenerem Brzęczkiem pełną swobodę realizowania swojej wizji, ale każdą decyzję i każdy ruch analizują również prezesi. To jest istotne, ponieważ właśnie od nadzoru i interesowania się każdym szczegółem rozpoczyna się wprowadzanie i akceptacja dla jakiejś ciągłej wizji. Władze klubu śledząc te najmniejsze ruchy widzą szeroko cały proces rozwoju klubu i mogą go odpowiednio wspomagać czy pilotować.

Wróćmy do transferów. W poprzednich rozmowach z panem bardzo mocno zaznaczany był ten charakter, czy ogółem wszystko to, co piłkarz prezentuje również poza boiskiem. Przy wzmocnieniach GKS-u też braliście to pod uwagę?
– Oczywiście, ale trzeba tu od razu zaznaczyć, że nawet niepokorna dusza, która ma statystyki może się obronić. Jeśli jednak nie ma ani liczb, ani podejścia do zawodu, a wyłącznie przekonanie o własnej wspaniałości to nie ma czego szukać w GieKSie. Tego typu wypośrodkowanie między wyłącznie umiejętnościami boiskowymi, a tym co piłkarz prezentuje sobą podczas całego wypełniania kontraktu, czyli także w szatni czy w ogóle poza klubem – osiągamy właśnie poprzez wszechstronne spojrzenie trenera, moje czy prezesów. Pamiętajmy – szatnia to 25 różnych charakterów. Nie można mieć ani 25 grzecznych, ani 25 bandytów.

W poprzednim wywiadzie z panem na Weszło padł gdzieś cytat z Arkensena: “jak jest dupkiem, to go nie bierzemy”.
– Dzisiaj jesteśmy po ósmym meczu, mamy 25 zawodników w kadrze, 18 będzie w zespole, siedmiu obejdzie się smakiem. Sezon jest wyjątkowo długi. Ten zawodnik numer 25 czy 24 – możliwe, że zagra w dwóch spotkaniach, może nawet w jednym, ale cały czas, przez cały sezon odpowiada za to, jak prezentuje się drużyna. Poziom rywalizacji na treningu, poziom wewnętrznych gier, atmosfera, współpraca – czasem te czynniki są ważniejsze, niż umiejętności gracza, który według tej skali ma numer osiem czy trzynaście. Czasem trzeba usunąć z szatni zawodnika, który po prostu do niej nie pasuje. Karim Benzema we Francji. Samir Nasri. Szereg innych, nawet w tych największych zespołach.

Euro w ogóle dało nam wszystkim mnóstwo materiału do analizy w kontekście budowy szatni, budowy całej drużyny. Spójrzmy na to jak się zachowywali i jak grali Islandczycy. Jak funkcjonował jako team zespół Portugalii! Przecież ten kraj miał już wcześniej wielkie drużyny naszpikowane gwiazdami, choćby tę z Luisem Figo, Pauletą, Rui Costą, Deco i młodym Ronaldo. A ta obecna? Z całym szacunkiem dla ich indywidualnych umiejętności i osiągnięć, ale kogo tam można wymienić ze ścisłego topu poza Cristiano Ronaldo?

Nani już nie, Quaresma już dawno nie.
– Wielkie nazwiska, ale to nie są gracze zespołów z europejskiego top pięć-sześć. A to oni, a nie drużyna z Figo i Rui Costą sięgnęli po puchar.

Złote pokolenie Portugalczyków wywalczyło srebro, pokolenie z Ederem na szpicy złoto. W tym okienku zresztą wy również wzmacnialiście nie tylko boisko, ale i szatnię.
– Szukaliśmy ludzi, którzy będą gwarantować jakość zarówno na boisku, jak i poza nim. Sebastian Nowak chociażby, gwiazda ubiegłego sezonu, w końcu strzelec bramki, który wniósł nie tylko doświadczenie, ale i mnóstwo pozytywnej energii do szatni. Tak samo jest z Foszmańczykiem. Kalinkowski, Mandrysz czy Zejdler to z kolei zawodnicy z ogromnym potencjałem. Bardzo ważne jest też dla nas, że aż sześciu piłkarzy zaczęło przygotowania w GKS-ie. Na obóz pojechali właściwie wszyscy. Oczywiście, nie każdy od razu wystrzeli, transfery można oceniać po pół roku, czasem nawet później.

Jak choćby Kadara, początkowo zasłużenie krytykowanego.
– To jest naprawdę bardzo złożony proces. Choć oczywiście nie mam zamiaru się usprawiedliwiać na zapas i mówić, że ocenimy nasze wzmocnienia za rok. To, co możemy powiedzieć już teraz – jeśli trener szukał szybkiego skrzydłowego, to dostał szybkiego skrzydłowego. Zawodnika o danych parametrach na pozycję numer 9 – przyjechał dokładnie taki, jakiego poszukiwaliśmy. Wszystko było przemyślane i uzasadnione, pracę nad transferami zaczęliśmy zresztą jeszcze zanim skończył się ubiegły sezon, choćby w przypadku Abramowicza. Właściwie otworzyliśmy okienko Abramowiczem i umownie zamknęliśmy Abramowiczem. Obiecali, że przyciągną wuja.

Na pewno do każdego z nowych zawodników jesteśmy przekonani, na pewno przy każdej transakcji postępowaliśmy w naszym mniemaniu logicznie i słusznie. Ale niestety, to nie jest gwarancja, że wszystko wypali. Jeśli z dziesięciu zawodników dziesięciu zawiedzie… Co innego jakieś pojedyncze przypadki, choćby Hamalainen w Legii, który do tej pory nie pokazał jakości z czasów Lecha. Inny przykład: Michał Masłowski. Jeszcze w czasach Zawiszy mówiłem trenerowi Rumakowi – idealny do Lecha! Legia kupiła go za gigantyczne pieniądze i wydawało się to słuszne, a skończyło się, że ani jeden, ani drugi w Warszawie na razie nie spełniają oczekiwań. Nikt nie powie, że to słabi piłkarze, ale czy to były dobre transfery? Choć jednocześnie tu znów pojawia się złożoność, bo może zawodnik, który pozornie nie dał drużynie tyle jakości, ile się oczekiwało, zwiększył konkurencję w zespole i był tym bodźcem, na który czekał jego rywal do składu?

Widać to szczególnie na pozycji bramkarza, gdzie bardzo często mówi się o zwiększeniu konkurencji.
– Ale też choćby wśród zawodników o statusie młodzieżowca, których każdy klub musi mieć. To wszystko zaś składa się na to, by między tym liderem zespołu, wymieńmy tutaj Grzegorza Goncerza, a tymi, którzy na razie dopiero zaczynają treningi z drużyną różnica była jak najmniejsza. Cała grupa musi iść w górę. Im wyższa średnia zespołu, tym lepiej. Drużyny z dwiema-trzema gwiazdami, czy nawet 12-13 zawodnikami mogą nie osiągać takich wyników, jak te, gdzie siłą mogą być piłkarze z numerem 16 czy 17 w hierarchii.

To nie jest wymyślanie prochu. Dlaczego Płock awansował? Na skrzydle zaczynał Jakub Bąk, ale potem grał Dąbrowski, który może w momencie przyjścia miał uchodzić za rezerwowego. Wystrzelił Reca, czyli młodzieżowiec. Najlepszy moment w karierze zanotował Lebedyński. Arka z kolei kapitalnie zagrała ściągając Szwocha i Formellę. I tu warto zauważyć – przychodził przecież jednocześnie Sangoy, który miał być tym najważniejszym zawodnikiem, miał fantastyczny życiorys. Dzisiaj nikt o tym nie mówi, nikt tego w żaden sposób nie rozlicza, bo w kapitalnej formie byli inni piłkarze. Co zaś jeszcze prawidłowości się tyczy – spójrzmy na to, kogo w bramce mieli zwycięzcy pierwszej ligi w ostatnich latach. To byli zawsze doświadczeni bramkarze, najbardziej działający na wyobraźnię – GKS Bełchatów z Arkadiuszem Malarzem. A przecież on wracając z zagranicy nie przebierał w ofertach z Ekstraklasy. Teraz zaś będzie bronić w Lidze Mistrzów.

Rozmawiał JO
Fot.400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...