Reklama

Galaktyczny mecz za siedemset baniek. I Bravo dla Manchesteru City

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2016, 15:14 • 3 min czytania 0 komentarzy

Są takie mecze, których wypatruje się na horyzoncie już z daleka. Mecze – murowane szlagiery. Gdzie na boisko wybiegają dwadzieścia dwie gwiazdy, z których każda nogami umie nie tylko wiązać krawaty, ale również szydełkować, wyplatać koszyki i rozbrajać bomby. Ale często zdarza się, że takie Ferrari wśród meczów zamiast hitem okazuje się parującą kupą – nawet nie piłkarskimi szachami, ale piłkarskimi bierkami, w dodatku granymi pod wodą. Derby Manchesteru jednak wytrzymały presję. To był ten hollywoodzki moment, kiedy dwóch bokserów spotyka się na wielkiej scenie, na oczach milionów, a potem leje się po pyskach bez opamiętania.

Galaktyczny mecz za siedemset baniek. I Bravo dla Manchesteru City

Zaczęło się od demonstracji siły Manchesteru City. Siły? No dobra – będąc dokładniejszym, raczej demonstracji mądrości. Szybko The Citizens nabrali charakteru, jaki mają zwyczajowo drużyny Pepa. Trudny teren, największy rywal, a oni kontrolują grę. Przeważają, stwarzają sytuacje, trzymają United w szachu, szukając mata. Wreszcie stało się to, co musiało się stać: gospodarze nie wytrzymali naporu, Blind zrobił błąd, za jaki burę zebrałby nawet w dożynkowym meczu strażacy kontra koło gospodyń wiejskich, a De Bruyne 15396. raz udowodnił, że należy do światowego topu. Nawet to finalne dziubnięcie przy sam na sam – czysta finezja. Wkrótce Belg awansował do roli terminatora, bo bramka na 2:0 to tak w osiemdziesięciu procentach jego zasługa – Iheanacho po prostu stał tam gdzie powinien, a także nie trafił w De Geę.

Do tamtej chwili był to mecz, który przypominał nam kreskówkę o Strusiu Pędziwiatrze i kojocie. Kojot bardzo chce, zastawia nawet zmyślne pułapki, próbuje ile może, wkłada całe serce, ale przeciwnik jest po prostu nieuchwytny i koniec tematu. Niestety dla City, nieuchwytna była też dziś dla Claudio Bravo piłka. Golkiper, który wysłał Harta na przymusowe wczasy do Torino, zagrał koncertowego Fabika. Gdyby Manchester City prowadził Janusz Wójcik, w szatni doszłoby do rękoczynów. Owszem, Man Utd w końcówce pierwszej połowy wrzuciło – powiedzmy – czwarty bieg, ale bez siatkarskiego zagrania Bravo gol by nie padł. Stones też dołożył tutaj swoją cegiełkę, jednak to golkiper powinien zadbać o komunikację. Bravo zbił piłkę prosto pod nogi Zlatana, a jakkolwiek wciąż taka sytuacja przerosłaby niejednego napastnika – bo na właściwą decyzję i celny strzał był ułamek sekundy – tak była wymarzoną dla Ibry i zrobiło się 1:2.

Mou w przerwie zmienił snujących się po murawie Mchitaryana i Lingaarda, a wprowadzony Rashford już po kilkudziesięciu sekundach stworzył Zlatanowi dobrą okazję. Man Utd później jednak niby napierało, niby częściej zjawiało się pod bramką Bravo, ale jak się dobrze przyjrzeć, to dysponowany jak Przyroś w szczytowym okresie bramkarz nie miał wcale tak wiele pracy. Walczył o remis dla Czerwonych Diabłów do ostatnich sekund, ale najwięcej roboty stwarzał sobie sam. Choćby wtedy, gdy zamotał się w dryblingu ze sobą i ryzykownym wślizgiem ratował sytuację. Czerwona kartka? Jedenastka? Z jednej strony atak w piłkę, ale tę sytuację w Anglii będą brać pod lupę przez co najmniej tydzień.

Reklama

Tygodnia nie potrzeba, aby przeanalizować czerwoną kartkę Rooneya – czerwoną, której nie dostał. Faul bez piłki na Bravo, czyli zagranie rodem z FIFA 99, gdy już nie chce ci się grać. Jak Clattenburg wytłumaczy brak czerwa? Chyba tylko zasługami Roo, względnie jakąś wspólną imprezą, na której wyjątkowo dobrze im się wspólnie piło.

Kontrowersje sędziowskie są, po obu stronach. Ale nie ma cienia kontrowersji w powiedzeniu, że wygrał lepszy. City też miało dogodne okazje w drugiej połowie, taką miał de Bruyne po podaniu Sane, potężną bombą popisał się Fernandinho… Szanujemy Zlatana za to, że wystarczy zostawić mu pół milimetra miejsca, a jest w stanie oddać z tego kąśliwy strzał, jednak goniące rezultat United powinno pokazać więcej.

Co nie znaczy, że pokazało mało. Nie – to był świetny mecz, oscarowych ról mnóstwo. Może Czerwone Diabły przegrały i jest dziś ból po czerwonej stronie Manchesteru, ale zarazem trzeba byłoby być ślepcem, by nie dostrzec, że mają wreszcie naprawdę mocny zespół, który może – powinien? – spełnić wygórowane oczekiwania Old Trafford.

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...