Reklama

Jaka szkoda, że TAKA pierwsza połowa musiała się kiedyś skończyć!

redakcja

Autor:redakcja

09 września 2016, 19:27 • 3 min czytania 0 komentarzy

Matko z córką, co to było za 45 minut! Gdyby pierwsza część meczu była filmem akcji, musiałaby być rozpierduchą w stylu „Desperado”. Po tym, jak usposobione drużyny wybiegły dziś na boisko domyślaliśmy się co prawda, że może być ciekawie, ale serio – nie aż tak.

Jaka szkoda, że TAKA pierwsza połowa musiała się kiedyś skończyć!

Bez żadnego koloryzowania – to było jedno z najlepiej w tym sezonie spędzonych 45 minut z ekstraklasą. Piłka chodziła szybko, dołem, było dużo dynamicznych wymian, a gdy już wznosiła się ponad głowami zawodników, to zwykle w momencie, w którym na efektowny, kilkudziesięciometrowy przerzut decydował się na przykład Dąbrowski. Choć mogła przejść niezauważona, to dla nas znamienna wcale nie była żadna z sytuacji strzałowych, a ta, w której dośrodkowanie Flavio zbijał Sandomierski. Konkretnie – to co stało się chwilę potem. Niby Lechia naciska, ma kilku piłkarzy w polu karnym Cracovii, a jednak Deleu na spokoju podaje do partnera w szesnastce i zamiast pałować do przodu, „Pasy” budują akcję od tyłów.

Ale oczywiście tych dużo bardziej efektownych akcji, niż taka błahostka jak wspomniane wyprowadzenie, było bez liku. Raz – słupek Szczepaniaka. Dwa – idzie kontra, strzał Krasicia wyciąga Sandomierski. Trzy – główkę Kuświka nad bramką przerzuca „Sandomierz”. Cała ta zbitka na przestrzeni kilkudziesięciu sekund, między jedenastą a trzynastą minutą. A przecież były jeszcze strzały Dąbrowskiego i Budzińskiego z dystansu, było wybicie Wołąkiewicza w ostatniej chwili po wrzutce Flavio, gdy Lechia wyszła trzy na jeden. Była główka Covilo, która sprawiła masę problemów Milinkoviciowi-Saviciowi, zewnętrzniak Paixao z dwóch, może trzech metrów, zablokowany przez bramkarza „Pasów”… Odwijamy sobie w głowie kolejne obrazki, a tam setka, groźna próba, jakaś przyjemna dla oka klepka.

No i ten gol. O ile to, jak nogi poplątały się Flavio nadaje się do kompilacji „fail football”, o tyle łatwość, z jaką Wołąkiewicza rozbujał Wolski i później precyzyjna bomba Marco Paixao – palce lizać. Na to, co zrobił obrońcy Cracovii Wolski w koszykówce mówi się ankle breaker. Łamacz kostek. I koniec końców Wołąkiewicz zszedł z boiska z kontuzją zaledwie kilka minut później, choć to akurat było raczej pokłosie starcia z samego początku meczu.

Druga część już co prawda tak efektowna nie była i trochę jesteśmy za to źli na Lechię. Oczywiście jesteśmy przy tym trochę nieobiektywni, bo tak jak nam zależy na widowisku, tak Piotrowi Nowakowi oczywiście na tym, by z Kałuży wreszcie, po raz pierwszy od 1961 roku Lechia przywiozła komplet punktów, ale cofnięcie się i wolniejsze rozgrywanie gości sprawiło, że tego zawrotnego tempa zaczynało brakować. Akcje, które Lechia z pierwszej połowy grałaby z klepki i w dwóch-trzech podaniach próbowała kończyć otwierającym zagraniem w pole karne, tutaj pchała do boku, klepała blisko narożnika, bez wielkiej chęci zbliżenia się do bramki Sandomierskiego. A Cracovia? Ta nadal próbowała, ale nie mogła sobie pozwolić na więcej, niż tylko kilka prób z dystansu. Raz – ze względu na nastawienie Lechii, dwa – widocznie brakowało jej tego błysku, który pozwalał za kadencji Jacka Zielińskiego wygrywać mecze w naprawdę efektownym stylu i w nieoczekiwany sposób wkręcać się w szesnastkę rywali.

Reklama

Nie zrozumcie nas źle – druga część meczu i tak była jak na warunki naszej ligi dobra, ale porównywać ją do pierwszej, to trochę jak zestawiać pierogi ulepione przez babcię z tymi z biedry. Smakować smakują, na głodzie wchodzą aż miło, ale jednak to nie to samo.

lErRZFQ

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Anglia

Tottenham był dobry, ale to za mało. City o krok od mistrzostwa

Kamil Warzocha
9
Tottenham był dobry, ale to za mało. City o krok od mistrzostwa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...