W stereotypach piłkarskich utarło się, że środkowy obrońca powinien imponować wzrostem. Rosły, silny chłop, który wyskoczy do głowy, odepchnie przeciwnika, sponiewiera pierwszego, lepszego kurdupla, który spróbuje nim zakręcić. Historia pamięta jednak kilku stoperów, którzy mimo tego, że wchodząc do szatni wcale nie zahaczali czołem o futrynę, na boisku radzili sobie wyśmienicie. Takim zawodnikiem był między innymi Matthias Sammer, który dziś obchodzi swoje 49. urodziny.
Sammer ze swoimi 181 centymetrami do kompletnych mikrusów nie należał, ale i tak wszystkie braki fizyczne kapitalnie rekompensował umiejętnościami. Dzięki świetnej technice użytkowej i temu, że przy każdej akcji ciągnęło go pod bramkę przeciwnika, w swojej karierze zdobył naprawdę dużo goli. Jego kariera rozwijała się bardzo sprawnie – zaczynał w Dynamie Drezno, potem trafił do VfB Stuttgart, aż w końcu, zahaczając na rok o Mediolan, wylądował w Borussii Dortmund z którą to święcił największe sukcesy.
Z Dortmundem Sammerowi mogą kojarzyć się wszystkie najpiękniejsze chwile kariery – zgarnięcie Złotej Piłki, mistrzostwo Niemiec czy w końcu – po finale z Juventusem – zwycięstwo w prestiżowej Lidze Mistrzów. Jednocześnie to Borussia była świadkiem najbardziej przykrego etapu jego przygody z futbolem – w październiku 1997 roku 30-letni wówczas piłkarz doznał kontuzji kolana, która najpierw wyeliminowała go z udziału w Mundialu w 1998 roku, a ostatecznie sprawiła, że Sammer został zmuszony do zawieszenia butów na kołku.
Matthias, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, szybko jednak poukładał sobie tzw. życie po życiu. Najpierw, z sukcesami, wcielił się w rolę trenera, a potem przebranżowił się na dyrektora sportowego. Jeszcze na początku lipca tego roku pełnił tę funkcję w Bayernie Monachium, ale na skutek choroby postanowił trochę wyhamować i przeszedł na bezrobocie.