To miał być mecz z gatunku: zajechać, zwyciężyć, zapomnieć. Niestety, ale nie możemy napisać o naszej reprezentacji, że dojechała, a już na pewno nie na drugą połowę. Zwycięstwo? Sami wiecie. W zasadzie tylko trzeci element udało się spełnić. Każdy z naszych kadrowiczów marzy o tym, by jak najszybciej wyrzucić to coś z pamięci. Ale zanim to nastąpi, trzeba każdego z ich indywidualnie rozliczyć. Oto jak oceniliśmy naszych kadrowiczów zawodnik po zawodniku.
ŁUKASZ FABIAŃSKI – 5
Lecąc do Astany mógł myśleć w kategoriach “heh, tyle kilometrów tylko po to, by powybijać parę piłek z piątki i kilka razy pomóc w dostarczeniu futbolówki od Glika do Salamona”. I to wcale nie byłaby żadna bufonada – każdy zdrowo myślący człowiek mógł zakładać, że Fabian będzie mieć dziś tyle pracy, co woźny w wakacje. No, ale fakt faktem, że kilka razy trzeba było ratować tyłek, fakt faktem, że dwukrotnie piłka znalazła się w sieci. Przy pierwszej bramce Łukasz był raczej bez winy. Przy drugiej – zaliczył dość niefortunną interwencję. To nie oczywisty wielbłąd, ale można było zrobić to lepiej. W pierwszej połowie dobrze spisał się przy obronie główki Chiżniczenki (gość mógł mieć hat-tricka!), więc uznajemy, że piątka będzie OK.
Mamy nadzieję, że ta nota podziała też mobilizująco, bo strata dwóch goli w oficjalnym meczu po strzałach Chiżniczenki… Ehh, nawet Mariusz Pawełek czy Krzysztof Pilarz nie mogą tego o sobie powiedzieć.
ŁUKASZ PISZCZEK – 4
Spośród obrońców wyglądał najsolidniej. Popełniał błędy, jak wtedy, gdy jeden z Kazachów ograł go samym przyjęciem długiej piłki i Piszczu musiał ratować się faulem. Albo wtedy, gdy chyba zlekceważył gościa, ten wszedł sobie w pole karne jak do siebie i tylko asekuracja Salamona uratowała sytuację. Miał udział przy pierwszej bramce Polaków (bardzo niewielki, ale jednak), próbował pomagać z przodu. Ale tak generalnie – raczej nie będzie opowiadał o tym meczu wnukom przy kominku.
BARTOSZ SALAMON – 3
Zwykle z urzędu można było go chwalić za wyprowadzanie piłki. Dziś – ten element może nie tyle u niego kulał, co prawie go nie było (za rozegranie brał się głównie Glik albo podchodzący pod obrońców Krychowiak). Jakim jednym słowem można określić jego występ? Niepewny. A to źle przyjął, a to mu odskoczyła piłka, a to w prostej sytuacji zamiast uspokoić wybił na róg, a to rywal przełożył go z ogromną łatwością. Przy drugiej bramce też mógł asekurować nieco zacieklej.
KAMIL GLIK – 3
Jego strzał z dystansu w końcówce meczu był symbolem naszej bezradności. Spóźnił się przy drugiej bramce i nie przeciął podania do Chiżniczenki. Do tego poniosły go emocje, gdy popieścił nogą zwijającego się z bólu rywala, przez co złapał głupią żółtą kartkę. Najprawdopodobniej skończy się to absencją w jakimś kolejnym meczu. Skała dziś trochę się nadkruszyła.
MACIEJ RYBUS – 2
Z przodu – przyzwoicie. Z tyłu – katastrofa. A że obrońca powinien być w pierwszej kolejności rozliczany z tego, co w obronie – sorry, nie możemy dać wyższej noty. To on nieudolnie krył Chiżniczenkę przy pierwszej bramce. Był źle ustawiony, wyskoczył do piłki, ale zamiast interwencji, widzieliśmy mijankę. Druga bramka? No a jak – także krycie Rybusa, także na radar. W efekcie kazachski skrzydłowy bez większych problemów zagrał piłeczkę tak jak chciał (a co było potem doskonale wiecie). Aha, Rybus zawalił w sumie jeszcze krycie przy trzeciej setce, ale tyłek po główce Chiżniczenki uratował nam Fabian.
Z przodu? OK, duży udział przy pierwszej setce Milika (wtedy, gdy trafił w poprzeczkę), kilka fajnych prób szarż, dobry dorzut z wolnego. Dlatego daliśmy 2 a nie 1.
GRZEGORZ KRYCHOWIAK – 2
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że to jednak był Grzegorz Krychowiak, ale my dalej będziemy się upierać, że ktoś się za niego przebrał. To miał być ten lider, który przykłada swój stempel przy każdej akcji? To miał być facet, który jest w stanie podać piłkę co do centymetra na pięćdziesiąt metrów? Gość, którego tłumy nazywały profesorem?
Sorry, dziś zamiast profesury tanie mądrości, a zamiast piłek na nos – kiksy i błędne decyzje. Obrazem nędzy i rozpaczy była sytuacja, gdy Islamkhan wszedł przed niego jak przed dziecko w kolejce. Krycha nie zrobił nic, by tej piłki nie stracić, nie bardzo był też w stanie, by jakoś rywalowi przeszkodzić. Największe rozczarowanie. Wychodzi brak gry w PSG. Albo wychodzi, czemu w PSG nie gra.
PIOTR ZIELIŃSKI – 3
Tak, po raz kolejny przypominał nam studenta, który lubi zaliczać wszystko po linii najmniejszego oporu. Na trójkę wystarczy referat? Napiszę referat (i to na podstawie Wikipedii). Zaliczenie od 60%? Nauczę się tak, by dostać właśnie tyle. Dziś było to samo – nie brał na siebie gry, nie wjeżdżał z piłką w rywali, nie podejmował ryzyka. Walczył? OK. Proste zagrania wykonywał bezbłędnie? Jasne. Wyglądał lepiej niż Krycha? Zgoda.
No ale pamiętamy tylko jedno jego skuteczne zagranie, które nie było podaniem do najbliższego. Środek pola istniał dziś tylko pozornie.
JAKUB BŁASZCZYKOWSKI – 5
Zrobił dużą robotę przy bramce. Dwa razy wysoko odebrał piłkę, ale summa summarum nic z tego nie wyszło (zagrywał nie w tempo). Z biegiem czasu gasł. W drugiej połowie huknął w słupek, gdy dobrą okazję stworzył mu Lewy. Przyzwoity występ, ale też nie powiemy, by wziął na swoje barki drużynę.
BARTOSZ KAPUSTKA – 5
Podobna sytuacja, co w przypadku Kuby – swoje zrobił, trudno mieć do niego pretensje, że ten mecz potoczył się tak jak się potoczył. Nieźle wyglądała jego współpraca z Rybusem z przodu, zagrał kilka ciekawych piłek za linię obrony, trochę powalczył, trochę poszarpał. No i skończył mecz z golem.
ARKADIUSZ MILIK – 1
Zanim przejdziemy do oceny tego meczu, musimy ustalić jedno. TAK, uważamy Milika za przekozaka (tak generalnie). NIE, nikomu z nas nie przychodzi do głowy to, by odstawiać go od składu, by kręcić z niego beczkę, uważać za największe gówno i wysyłać do Górnika Łęczna (zastrzegając przy tym, że tam rywalizacja też jest spora).
Nie. Arek – jak na swój wiek – osiągnął niewyobrażalnie wiele. Przynajmniej jak na polskie warunki.
Ale dziś nie można wystawić mu nic innego jak bańkę. Miał na nogach trzy setki – wszystkie trzy spartolił. Za trudne dla niego okazało się
a) strzelenie na pustą bramkę (poszło w poprzeczkę)
b) wystawienie piłki do pustaka dwóm czy trzem lepiej ustawionym kumplom (próbował kończyć sam, walnął w słupek)
c) wykorzystanie przy 2-2 idealnej sytuacji na woleja z lewej nogi, którą wypracował mu Lewy (o lepszej okazji na odkupienie win można pomarzyć)
Ehh, Arku, znów byłeś beznadziejny. Obudź się wreszcie.
ROBERT LEWANDOWSKI – 6
Jedyny, którego możemy po tym meczu naprawdę pochwalić. Jedyny, na którego spoglądaliśmy z myślą “on może jeszcze odmienić losy tego meczu”. Pomógł przy pierwszej bramce, podchodząc pod Kubę i rozgrywając z nim piłkę. Zapoczątkował dwójkową akcję z Milikiem, po której znalazł się w polu karnym, wymanewrował potem obrońcę i dał się sfaulować, a potem wykorzystał karnego. Wykorzystał nie byle jak – świetnie wyczekał bramkarza, a potem posłał strzał w wolny róg. I tu też pokazał profesurę, bo walnął przy samym słupku.
Koniec? A skąd. To on wypuścił Milika, gdy ten walnął w słupek. To on zgrał mu piłkę, gdy spartolił woleja. To on wykreował akcję Kubie, który uderzył także po słupku. Oczywiście, w meczu z Kazachstanem chciałoby się więcej (szczególnie, że wynik jest jaki jest), ale i tak źle nie było. W zasadzie mamy tylko jedno “ale” – zupełnie niepotrzebnie zaczął się w pierwszej połowie naparzać z Kazachami i wprowadzać nerwową atmosferę. Komu jak komu, ale akurat jemu powinno zależeć na spokojnym meczu.
Fot. FotoPyK