Wydawać by się mogło, że od drużyn na pewnym poziomie trzeba wręcz wymagać pełnego profesjonalizmu. I nie mamy tu na myśli tylko tego, żeby piłkarze harowali na treningach jak woły, a trener miał zawsze przygotowane co najmniej pięć wariantów taktycznych i dziesięć rozwiązań stałych fragmentów gry. Nie, chodzi nam o proste sprawy – rękawice dla bramkarza, woda dla trenera, poprawnie wypisane papiery dla „kiero”. Aż tu nagle wyskakuje taki kwiatek jak Sassuolo i burzy nasze wyobrażenia – szósta drużyna ubiegłego sezonu, która awansowała również do fazy grupowej Ligi Europy przytuliła właśnie walkowera tylko i wyłącznie przez swoje gapiostwo.
Generalnie Sassuolo jest chyba jednym z najmądrzej poukładanych klubów na Półwyspie Apenińskim. Na próżno szukać tam kominów płacowych, skandali, jakichkolwiek niedoróbek – jest młody, zdolny trener, grupa fajnych zawodników i długofalowa wizja. Stąd też świetne wyniki ekipy z Mapei Stadium, bo przecież nie tak dawno o tym klubie słyszało jeszcze niewielu, a teraz kręci się on w pierwszej dziesiątce Serie A.
Start sezonu tym bardziej mógł napawać kibiców optymizmem. Wyjazdowe 1:0 z Palermo, potem 2:1 z Pescarą i tym samym drugie miejsce w tabeli, ex aequo między innymi z wielkim Juventusem. Do tego dwa wygrane dwumecze w europejskich pucharach i wywalczone tym samym miejsce w fazie grupowej LE. W klubie nie zdążyli jednak zbyt długo poświętować, bo okazało się, że punkty za ostatnie spotkanie zostaną im odebrane. W pizdu cały trud i 90 minut biegania za piłką – ktoś nie dopilnował by zgłosić jednego zawodnika do składu i komplet oczek tym samym wędruje do Pescary.
W 65. minucie feralnego spotkania na placu zameldował się Antonino Ragusa, który do zespołu trafił raptem dwa dni wcześniej. Gola nie strzelił, asysty nie zrobił, kartki też żadnej nie dostał – generalnie debiut bez fajerwerków. Po wszystkim jednak federacja zwróciła uwagę na to, że Ragusa nie został zarejestrowany przez klub i był zwyczajnie nieuprawniony do występów. Na dobrą sprawę w miejsce Włocha mógłby więc wejść każdy inny człowiek – koszulkę Sassuolo mógł w tamtym spotkaniu zarzucić Andrzej Juskowiak, Steven Seagal czy Marek Mostowiak. Ktokolwiek by to był – nie miał prawa przebywać wtedy nawet na ławce rezerwowych.
Rzadka, bardzo rzadka sytuacja, a już zwłaszcza na takim poziomie. Na mroźnym wschodzie w dzikich ligach zapomnianych przez Boga i świat takie rzeczy się zdarzały, ale we Włoszech, w Serie A, w drużynie sąsiadującej w tabeli z Juventusem?
Mogliby się uczyć uporządkowania chociażby od Legii. Jak widać – bywa.