Można się dzisiaj zastanawiać, dlaczego Jana Urbana Lech Poznań zwalnia właśnie teraz, gdy jego zespół wreszcie zaczął zdobywać punkty. Można się zastanawiać, czemu nie usunięto go podczas bardzo słabej końcówki ubiegłego sezonu, czy po pierwszych wtopach w obecnych rozgrywkach. Ale naszym zdaniem rozstanie i okoliczności tego rozstania to już tylko smutne konsekwencje pierwszej złej decyzji, jaką było zatrudnienie sympatycznego szkoleniowca.
I to właśnie nad logiką, a właściwie brakiem logiki w kolejnych decyzjach personalnych powinno się dziś rozmyślać, nie tylko w Poznaniu, ale i wielu miejscach, które dążyły do budowania klubu na wzór Lecha.
Zastanówmy się bowiem: według jakiego klucza Lech Poznań dobiera od jakiegoś czasu szkoleniowców? Po sukcesach – bo z dzisiejszej perspektywy tak trzeba określić trzy sezony z rzędu w walce o najwyższe lokaty w tabeli i dwa wicemistrzostwa z rzędu – Mariusza Rumaka wydawało się, że “Kolejorz” będzie kontynuować bardzo wyraźnie zakreślony po 2011 roku model. Klub to szeroka organizacja z szeregiem fachowców budujących jeden, zgrany, duży zespół. Tak wyglądało to z zewnątrz, gdy o Akademii Lecha zawsze wypowiadał się duet Chrobak-Śledź, a Mariusz Rumak był wyjątkowo zżyty nie tylko z asystentami, ale i trenerami drużyn młodzieżowych, ale i od środka – po opuszczeniu Lecha wszyscy jego byli pracownicy wychwalali atmosferę panującą w klubie.
Cała gromada ludzi jeździła po Europie szkoląc się od najlepszych, uczestnicząc w stażach, zaliczając kolejne kursy i szczeble. Dariusz Motała, ówczesny kierownik drużyny, wspominał w rozmowie z nami, że wykorzystywał każdą okazję do doskonalenia – a Lech stwarzał ich dziesiątki, od konferencji, przez turnieje po szkolenia. Wydawało się, że następca Rumaka będzie musiał wejść w ten organizm, nagiąć trochę swoją wizję do tego, co proponuje i wypisuje na swoich sztandarach klub.
Szybko okazało się, że takim naginającym się trenerem nie będzie Maciej Skorża. Zmianę modelu prowadzenia klubu pod niego była w jakiś sposób uzasadniona – model szwajcarskiego Basel, o którym dużo mówiło się wcześniej zastąpiła angielska wizja menedżera, który decyduje o wszystkim poprzez szereg zaufanych podwładnych. Efekt w postaci mistrzostwa mógł trochę oszołomić i sprawić, że stara, wicemistrzowska ścieżka przestała wyglądać atrakcyjnie. Zamiast zespołu z liderem – szef. Boss.
Szybko okazało się jednak, że Boss to nie Hugo Boss, żeby na szczycie pozostać na kilka dekad. I szefa pogoniono.
Trenerem został Jan Urban i w “Kolejorzu” zaczęło się robić naprawdę nieciekawie.
Czy bowiem Jan Urban pasował do wizji rozwoju zakładającej intensywne korzystanie z dorobku poznańskiej Akademii i bardzo ścisłą współpracę z całym szeregiem fachowców, którzy wytrzymali w klubie rewolucję Macieja Skorży? Nie wydaje nam się, odejścia pracowników z niższych szczebli nie ustały po zmianie trenera. No to może Urban pasował do wizji angielskiej, pasował na silnego menedżera odpowiedzialnego nie tylko za wyniki drużyny, ale i rozwój całego klubu? Cóż, zatrudnianie równolegle Rafała Ulatowskiego i dalsze mieszanie w strukturze zatrudnienia na mniej eksponowanych stanowiskach w Lechu zdaje się temu przeczyć.
Urban był trenerem nijakim, nie pasującym do żadnego z planów, nie pasującym do jakiejkolwiek wizji dalszej, niż “niech ktoś to, kurwa, posprząta”.
Posprzątał, ale pewnych rzeczy nie przeskoczy – dżokej, choćby i najlepszy, ujeżdżający najbardziej harde konie, nie sprawdzi się w wyścigach Formuły 1, ani tym bardziej w pilotowaniu samolotu pasażerskiego. A problemem w Lechu jest nie tylko to, kto będzie nowym trenerem, ale chyba i jaki zakres obowiązków tenże trener ma właściwie mieć.
Od zwolnienia Mariusza Rumaka do zwolnienia Jana Urbana minęły dwa lata. Mamy wrażenie, że w kwestii długofalowej wizji klubu “Kolejorz” zdążył w tym czasie zwiedzić dwa bieguny i wrócić na równik. W którą stronę teraz pojedzie teraz?
Mamy nadzieję, że w Poznaniu znają odpowiedź, a nie planują po raz kolejny “wsiąść do pociągu byle jakiego”.