Atletico – dwa remisy. Real – dwa zwycięstwa, w bramkach 5:1. Barcelona – dwa zwycięstwa, w bramkach 7:2. Las Palmas – dwa zwycięstwa, w bramkach 9:3 i… pozycja lidera. Co prawda właśnie swój mecz rozpoczyna Villarreal z Sevillą, ale na szczycie nic już się nie powinno zmienić. Barca natomiast wygrywa, choć robi to w bólach.
Nie był to dla zespołu Luisa Enrique tak przyjemny mecz, jak z Betisem, ani jak ostatnie starcie w lidze z Athletikiem (6:0 wiosną). Nie było wesołej strzelaniny, nie było problemu, że kiedy realizator puszcza powtórkę gola – piłka kolejny raz ląduje w siatce. Na podobną zabawę, co przed tygodniem, nie było szans ani przez moment. Co więcej, goście przez 90 minut oddali trzy celne strzały, do przerwy dwa, akurat jeden wpadł do siatki. Suarez uwolnił się spod krycia Bovedy, rozciągnął grę do Ardy Turana, a ten dośrodkował na głowę Rakiticia.
Barca w tym meczu sytuacji miała jednak więcej:
– Arda Turan raz trafił ze spalonego, a raz miał sytuację po świetnym podaniu Messiego
– Suarez raz po wrzutce Sergiego Roberto nieczysto uderzył w dogodnej sytuacji, a raz z dogodnej pozycji niecelnie uderzał zamiast podać do jeszcze lepiej ustawionego Ardy Turana
– Messi ani razu nie wcelował w światło bramki, i to nawet, jeśli miał dobrze wystawioną przez Suareza piłkę
I co? I nic. Albo pudło, albo dobra interwencja Iraizoza. Ewentualnie pozycja spalona. No i oczywiście wisienka na torcie w ostatniej minucie doliczonego czasu gry – szybki atak, wystawienie piki przez Messiego Suarezowi jak na tacy, strzał i… interwencja na linii bramkowej Bovedy.
Barcelona grała całkiem przyzwoicie, dość często znajdowała się z piłką przed polem karnym Athletiku, Messi notował niezłe pojedyncze zagrania, ale to nie było to. Po pierwsze, sytuacji nie było tak wiele, co zazwyczaj. Po drugie, w tych sytuacjach, nawet dogodnych, zawodziła skuteczność. Dlatego gospodarze nie mogli poczuć, że są dziś bez szans. Wręcz przeciwnie – ta skromna przewaga rywala przez 70 minut ciągle pozostawiała ich w grze, dawała nadzieję.
Podopieczni Ernesto Valverde od samego początku pokazywali, że nie zamierzają się chować, stać głęboko we własnej szesnastce. Podchodzili blisko Barcelony, grali agresywnie, zakładali pressing – to sprawiło, że Ter Stegen fatalnie podał pod nogi Benata, a ten dał mu odkupić swoje winy, uderzając prosto w niego. Raul Garcia strzelał kilkadziesiąt centymetrów obok słupka, Williams w sam środek bramki, Benat z rzutu wolnego minimalnie niecelnie. Z kolei Rakitić w samej końcówce dał sędziemu pretekst do odgwizdania jedenastki.
Oj, to nie był dla Barcelony spacerek. Mimo to, Luis Enrique wygrał z tym zespołem setny mecz i statystyki ma wyborne: współczynnik zwycięstw 79,36 proc. (126 meczów), w bramkach 360:91 oraz osiem trofeów.