Ponad pół roku musiało upłynąć, by Adam Gyurcso – którego w styczniu określiliśmy kandydatem na Pana Skrzydłowego – zaczął grać na miarę oczekiwań. Jeszcze przed momentem tradycyjnie irytował wszystkich wokół postawą na boisku, aż nagle: trzy mecze, trzy asysty i kluczowe podanie. Czas zacząć spłacać duży kredyt zaufania.
Duże nadzieje związane z tym chłopakiem mieliśmy od początku. Po pierwsze, bo bacznie obserwowały go Legia z Lechem, a ofertę Kolejorza ostatecznie przebiła Pogoń. Po drugie, bo z dobrej strony pokazał się w eliminacjach Ligi Mistrzów – jedyne dwa gole z The New Saints, które dały awans, i asysta przy jedynej bramce z BATE. Po trzecie, miał świetne statystyki w lidze węgierskiej: 148 spotkań, 36 bramek i 50 asyst. Po czwarte, znamy gościa, który przyjechał również z węgierskiego Videotonu do naszej ligi i wciągnął ją nosem. Nazywa się Nemanja Nikolić.
Wiosną Gyurcso niczego jednak nie wciągnął. Niby zaliczył dwie bramki, asystę i trzy kluczowe podania, ale generalnie – rozczarowywał. Trzy razy lądował w naszym zestawieniu badziewiaków, Czesław Michniewicz zaczął go też sadzać na ławce.
Latem w Szczecinie zmienił się trener, zmieniła się też koncepcja gry: Pogoń ma prezentować piłkę ofensywną, odważną, ładną dla oka. W pierwszych spotkaniach, jak pamiętacie, wychodziło to naprawdę kiepsko, ale w końcu przyszły i mocno upragnione wyniki dla Kazimierza Moskala.
1:1 w Lubinie i asysta Gyurcso
5:0 z Bruk-Betem i asysta Gyurcso
2:0 w Gliwicach i asysta oraz kluczowe podanie Gyurcso
Widać, że w tej układance Moskala istotną rolę odgrywa Węgier. Zresztą, Kurier Szczeciński podał ciekawą statystykę: skrzydłowy Pogoni w sześciu spotkaniach tego sezonu zagrywał celnie w pole karne prawie tyle samo razy (17), co przez całą wiosnę (18).
Coraz bardziej widoczne jest wytłumaczenie, dlaczego Pogoń tak o tego gościa zabiegała.
Fot. FotoPyk
