O tym, jak powstaje plotka transferowa, mieliście okazję zobaczyć wczoraj na Twitterze – internetowy grafik, Michał Walczak napisał, że do Legii może trafić Dimitar Berbatov. Lawina ruszyła: zaczęły pisać o tym polskie media, powołując się na źródła z Bułgarii i Grecji, informacje zaczęły puszczać również zagraniczne serwisy, aż kropkę nad „i” postawiła Interia, wrzucając newsa na sportową czołówkę. I niewykluczone, że coś bardzo podobnego wydarzyło się… sześć lat temu.
Piotr Leciejewski na celowniku Chelsea.
Myślisz Leciejewski, mówisz – Chelsea. I na odwrót. Ilekroć słyszymy wspomnienie tego newsa, z jednakową siłą pukamy się w czoło. Leciejewski w Chelsea… No, naprawdę, nie mamy pojęcia, jakiej ilości dopalaczy potrzeba, by wprowadzić się w aż taki odlot.
Ale w 2010 r. polskie media tę informację podawały sobie dalej. Skoro nie wymyślił tego żaden brukowiec z naszego podwórka, tylko angielski portal „Sky Sports” – tym łatwiej taką wiadomością było grać. Pal licho, że:
– Naprawdę wiele było potrzeba, by Chelsea zwróciła uwagę na polskiego piłkarza,
– tym, który przykuł ich uwagę, miał być akurat Leciejewski,
– bramkarz z ligi norweskiej,
– to znaczy, z drugiej ligi norweskiej,
– który nigdy nie wystąpił w reprezentacji Polski.
Pisaliśmy przy tamtej okazji: Leciejewski w Chelsea? Ale od razu za Cecha czy na razie na zmiennika? Kupią go czy najpierw wypożyczą? A może kupią, a dopiero potem umieszczą w jakiś innym klubie, żeby się ograł? Ciekawe scenariusze pisze życie, nie wiadomo, który wybrać.
Przypomina nam to, jak do Chelsea miał iść Maciej Korzym.
– On naprawdę idzie do Chelsea? – pytamy wtedy osoby, która mogłaby coś wiedzieć.
– Jak ma iść, to niech lepiej już wyjdzie z domu.
Pamiętacie informację włoskiego dziennika, że Jakub Wawrzyniak jest wyceniany na osiem milionów euro i – ciesząc się również zainteresowaniem Bayernu Monachium – ma ofertę z Juventusu? Ten sam klub przewijał się również w kontekście Szymkowiaka, Żurawskiego czy Jelenia. W tym przypadku trafiło jednak na Chelsea i Polaka z drugiej ligi norweskiej, o którym w ojczyźnie mało kto słyszał.
Ale i sam Leciejewski chyba zdał sobie sprawę, że z tym transferem do Anglii nie było zbyt poważnie. Kilka miesięcy po tym, jak ta informacja ujrzała światło dzienne, polski bramkarz podpisał umowę z Brann Bergen, innym klubem w Norwegii. I gra tam do dziś.