Zbigniew Boniek oficjalnie ogłosił to, co w sumie było jasne od dawna – będzie ubiegał się o drugą kadencję w roli prezesa PZPN. Przyszedł do związku w czasach, w których aktualny był mniej więcej taki żart…
– Jasiu, gdzie pracuje twój tata?
– Jest męską prostytutką.
– Co? To niemożliwe!
– No dobra, wstydziłem się przyznać, że jest działaczem PZPN.
…a obecnie sponsorzy pchają się drzwiami i oknami, z kolei sam Boniek cieszy się najwyższym poparcie społecznym według CBOS. Ujmijmy to tak: cztery lata temu byliśmy pełni nadziei w związku z przejęciem sterów akurat przez tego człowieka, ale rzeczywistość zaskoczyła nas samych. Z groteski przeszliśmy do normalności. Jest tak normalnie, tak zajebiście normalnie, że aż nudno. Doszło do tego, że znowu bohaterami mediów są piłkarze, a nie działacze.
Niestety, będzie to – jeśli ZB wygra – już ostatnia kadencja Zbigniewa Bońka, ponieważ tak jest skonstruowany statut PZPN. Kto będzie chciał mu zagrozić w wyborach?
Na dziś kampanię powoli rozpoczyna Cezary Kucharski, który kilka dni temu szukał poparcia w Białymstoku, gdzie spotkał się z prezesem Jagiellonii Białystok Cezarym Kuleszą. Kucharskiemu stara się pomóc Janusz Jesionek – lat 71, były ambasador w Moskwie i w Caracas, który pracę w PZPN zaczął jeszcze w lat 70. poprzedniego wieku. Osiem lat temu Jesionek sam próbował zostać prezesem związku, ale łagodnie mówiąc – nie wyszło. Wtedy mówił tak: – Jak oceniam swoje szanse? Mam zamiar być czarnym koniem. Jestem dobrym kandydatem. Mówiąc krótko, otarłem się o świat wielkiej polityki i dużego biznesu, bo w naszych ambasadach robiłem kontrakty handlowe. Ze mną rozmawia się inaczej niż ze znanym piłkarzem czy trenerem, to dużo wyższa sfera kontaktów, poważniejsza. Dlatego startuję bez żadnych obaw.
Cóż, czarnym koniem nie został. Teraz być może miałby nim zostać Kucharski, ale naszym zdaniem nie wystarczy mieć dużo siana, by przeobrazić się w konia wyścigowego.