Są w Ekstraklasie takie mecze, które przypominają nam, dlaczego tę dyscyplinę sportu – piłkę kopaną w wykonaniu polskich ligowców – uwielbiamy. Zdarzają się albo piękne gole, albo tzw. gole z dupy, które stanowią urocze urozmaicenie. Czasem trafi się emocjonalny rollercoaster, fajna asysta, dość zabawny kiks czy zagranie, które na moment podnosi ciśnienie. Ale dzisiejszy mecz Śląska Wrocław z Wisłą Płock nie miał z tych wymienionych elementów nic. Kompletnie nic.
Wojciech Błoński, dyrektor sportowy klubu gospodarzy, w przerwie spotkania mówił: – Każdy rywal, który jedzie do Wrocławia, wie, że przyjeżdża do wielkiego Śląska Wrocław.
Ale na czym wielkość obecnej drużyny miałaby polegać, to już nie rozwinął. Po pierwsze, na trybunach we Wrocławiu oglądaliśmy pustki – niespełna siedem tysięcy widzów, czyli dwukrotnie mniej niż przed tygodniem z Lechią. Po drugie, na boisku we Wrocławiu oglądaliśmy coś, co nawet odrobinę nie przypominało meczu piłki nożnej. Śląsk w pierwszej połowie oddał jedno celne uderzenie z dystansu, a po przerwie tylko trochę się poprawił. Do Bence Mervo piłka rzadko kiedy w ogóle docierała, Ryota Morioka potwierdził, że jest bez formy, zaś Alvarinho w dalszym ciągu znacznie bliżej do formy z Jagiellonii niż z Zawiszy. Jedyny pozytyw to Peter Grajciar, ale nie przesadzajmy – pozytyw nieznaczny.
Najlepszą sytuację Śląsk stworzył sobie, a jakże, po stałym fragmencie gry, kiedy dobrze prezentujący się dziś Dwali trafił w słupek. I aż zaczynamy się zastanawiać: czy podopieczni trenera Rumaka ćwiczą coś z elementów ofensywnych poza wykonywaniem rzutów rożnych, rzutów wolnych i rzutów z autu? 540 minut, dziewięć godzin gry w Ekstraklasie i dwie zdobyte bramki – obie po wstrzeleniu stojącej piłki.
Jak frekwencja we Wrocławiu ma się poprawiać, skoro Śląsk we wszystkich trzech meczach na własnym stadionie dostarczył jednakowej fury emocji, za każdym razem 0:0?
Kibicom Wisły Płock też nie powinno być do śmiechu, bo ich ulubieńcy lepsi wcale dziś nie byli. Niby oddali jedenaście strzałów, ale – tak jak i gospodarze – tylko trzy celne. Za pierwszym razem z dystansu niegroźnie uderzył Kriwiec, za drugim z dystansu uderzył Furman, za trzecim – niepilnowany w świetnej sytuacji Reca długo składał się do strzału i dał się zatrzymać Pawełkowi.
Nie no, to było tragiczne spotkanie. Mnóstwo strat, porażająca niedokładność, zero ciekawych i składnych akcji, jedna-góra dwie sytuacje podbramkowe. Ręce opadły nam do samej ziemi, zdążyliśmy nabawić się myśli samobójczych i ogólnie: z każdą minutą brzydła nam ta Ekstraklasa. A za puentę niech zrobi fragment komentarza Tomasza Lacha i Macieja Terleckiego.
MT: – Stefańczyk nigdzie na dłużej nie zakotwiczył.
TL: – No tak, w Kotwicy Kołobrzeg nie grał…
Jaki mecz, takie żarty komentatorów.