W Gliwicach odbył się podobno mecz Ekstraklasy. Podobno, bo jeśli okazałoby się, że to jednak była okręgówka, retransmisja rundy wstępnej Pucharu Ligi 2001/2002 albo zawody o złotą bronę sołtysa Odrzywołu, to nie zdziwilibyśmy się. Więcej – wszystko zaczęłoby mieć sens. Niestety istnieje wielka szansa na to, że trafiła nam się ligowa mizeria w sensie ścisłym, choć to określenie w zasadzie obraża mizerię.
Gdyby ProZone czy inna analityczna firma chciałaby być wielce dokładna, to w meczu Piast – Zagłębie jakieś 25% posiadania piłki przyznałaby bandom reklamowym, które zarazem wykonały najwięcej dokładnych podań. Prawdopodobnie jednak raport nie miałby szans powstać, bo liczba niecelnych zagrań, dośrodkowań na parking, przypadkowych strat (zwanych fachowo stratami z dupy) i błędów technicznych powiesiłaby program. Mecz medalistów zeszłego sezonu, proszę państwa. Doprawdy święto Ekstraklasy.
Wyróżnić możemy raptem kilku graczy. Swoje zrobili Polacek i Szmatuła, którzy przy strzałach rozpaczy, a także dwóch, trzech naprawdę groźnych sytuacjach, zachowali się bez zarzutu. Obaj byli ostojami swoich ekip, patrzyło się na ich grę i widać było jakość, a to była dzisiaj naprawdę rzadkość. Trudno mieć też wielkie zarzuty do defensorów, przecież to również ich solidna dyspozycja w konsekwencji dała tak brzydki mecz (nie od dziś wiadomo, że nic tak nie podleje emocjami meczu jak beznadziejni obrońcy). A z przodu? Jeśli udało się wymienić trzy podania, już należy uznać to za sukces. Oberwało się nawet Starzyńskiemu, który – jeśli dobrze słyszeliśmy – otrzymał wiązankę “Figo kurwa z jajem, dawaj!”.
Mecz do zapomnienia? W Lubinie i Gliwicach bardzo by chcieli, ale prawda jest taka, że to spotkanie obnaża obie drużyny. Zagłębie pozostaje na szczycie, ale wyraźnie widać, że gdy trafi im się słabszy dzień, gra zupełnie się nie klei. Aspiracje są tam chyba większe. Piast natomiast to wciąż drużyna-plac budowy szukająca swojego charakteru.