Trzy spadki w pięciu ostatnich sezonach, ani jednego awansu do grupy mistrzowskiej, dwa kluby dziś poza dwiema najwyższymi klasami rozgrywkowymi. Mimo że po czterech kolejkach sezonu trudno ferować jakiekolwiek wyroki, to historia ostatnich kilku lat pokazuje, że w przypadku większości czerwonych latarni na tym etapie, trzeba było pod koniec sezonu ustawiać status związku z Ekstraklasą: „to skomplikowane”.
Żeby nie być gołosłownym – tak w pięciu ostatnich sezonach rozgrywki kończyły zespoły, które po czterech kolejkach rwały wodorosty z dna:
2015/16 – Górnik Zabrze (1 pkt) – 15. miejsce (spadek)
2014/15 – Ruch Chorzów (1 pkt) – 10. miejsce
2013/14 – Korona Kielce (1 pkt) – 13. miejsce
2012/13 – GKS Bełchatów (0 pkt) – 16. miejsce (spadek)
2011/12 – Łódzki KS (1 pkt) – 15. miejsce (spadek)
Nie jest to krajobraz szczególnie optymistyczny. I tak jak nie wierzymy w to, że Lech, który w chwili obecnej sześć stóp pod ziemią szuka sposobu wydostania się na powierzchnię, mógłby się w dalszej części sezonu nie podnieść, tak chyba każdy w Poznaniu czuje, że czas bić na alarm. Bo problem bynajmniej nie jest jednowymiarowy.
Jan Urban niedawno na konferencji prasowej twierdził, że mając Robaka i Nielsena, przy grze jednym zawodnikiem z przodu, nie do końca logicznym byłoby sprowadzanie kolejnego napastnika. Ba, że w sumie już samo wyzdrowienie Robaka jest jak transfer snajpera. Problem polega na tym, że póki co ani jeden, ani drugi kompletnie nie potrafi się w lidze na dobre wstrzelić. Nicki Bille oddał do tej pory 7 strzałów, z czego tylko 1 celny – w drugiej połowie meczu z Koroną, gdy będąc sam na sam trafił prosto w Peskovicia. Robak? Nieco lepiej – 10 strzałów, 3 celne, 1 gol, ale do Robaka znanego z najlepszego okresu w Widzewie, Koronie, Piaście czy Pogoni ma nadal bardzo daleko.
Jak radzić sobie w takiej sytuacji? Instruktaż mogłaby przeprowadzić choćby Wisła Płock. Trener Marcin Kaczmarek tak dopracował stałe fragmenty, że aż 4 z 5 goli „Nafciarzy” w pierwszych trzech seriach gier padło właśnie w ten sposób. 3 z nich zdobyli obrońcy, czwartego – defensywny pomocnik Furman. Jak to wygląda w Lechu? Ani jednej bramki zdobytej po zagraniu ze stojącej piłki. Nic, zero, null. Co gorsza – zaniedbanie tego elementu odbija się też w obronie, bo połowę wpuszczonych przez Buricia piłek, to właśnie konsekwencja stałych fragmentów.
Krótko mówiąc – z gry nie bardzo jest komu strzelać, z ustawionej w miejscu piłki też idzie jak po grudzie. Ani w jedną, ani w drugą stronę jak nie idzie, tak nie idzie.
Czyli co – znów cała nadzieja w powrocie do zdrowia tego pana?
fot. 400mm.pl/FotoPyK