W taktyce, którą obecnie preferuje Piotr Nowak, największa odpowiedzialność spoczywa na obrońcach. Dziesięciu zawodników z pola – przynajmniej w teorii – dzieli się na sześciu ofensywnych, jednego pracującego i z przodu, i z tyłu oraz trzech broniących. A skoro jest ich tak niewielu, siłą rzeczy muszą być bardzo odpowiedzialni, ich ewentualne błędy mogą mieć opłakany skutek. O ile w przypadku stoperów Lechii na razie ich liczba nie wygląda najgorzej, o tyle coraz częściej popełnia je stojący między słupkami Vanja Milinković-Savić.
O Serbie sporo mówiło się na samym początku rozgrywek. W Płocku, gdzie Lechia prowadziła z Wisłą, nie najlepiej zachował się przy dośrodkowaniu Furmana, po którym Szymiński zdobył wyrównującego gola. W Łęcznej z kolei zaliczył fatalną gafę, kiedy praktycznie sam wrzucił sobie piłkę do siatki.
Zmiana bramkarza? Był taki temat, przynajmniej w mediach. Dziennikarze sugerowali Nowakowi, że być może warto byłoby postawić na Damiana Podleśnego. Ale po pierwsze, wejście Polaka niczego nie gwarantuje, bo doświadczenie ma podobne (rocznik 1995) i debiut w Ekstraklasie dopiero przed nim. Po drugie, trener Lechii zauważa, że Milinković-Savić zapracował sobie na miejsce w bramce poprzednimi miesiącami, wygrywając m.in. wiosną rywalizację z Marko Mariciem i Łukaszem Budziłkiem.
Do błędów, w tym jednego kategorii ciężkiej, Serb szybko dorzucił kolejny – w meczu ze Śląskiem wypuścił na linii bramkowej piłkę z rąk i w ostatniej chwili zdążył ją jeszcze chwycić przed nadbiegającym Mervo. Natomiast dziś… Długo wydawało się, że zwycięstwo Lechii jest niezagrożone, gospodarze prowadzili 2:0, ale:
– bramkarz Lechii źle wybił piłkę, Chrapek musiał ratować się faulem przed polem karnym, Mateusz Możdżeń uderzył z rzutu wolnego nad murem, lecz nie było to uderzenie nadzwyczajne. Milinković-Savić, gdyby nieco szybciej zareagował i dynamiczniej ruszył do piłki, zaliczyłby skuteczną interwencję,
– przy golu Diawa po rzucie rożnym największą winę ponosi Janicki, który przegrał walkę w powietrzu, ale Milinković-Savić znów miał problem z zachowaniem przy stałym fragmencie i powinien interweniować lepiej.
Czyli z sześciu straconych przez Lechię goli w tym sezonie przy co najmniej połowie maczał swoje palce bramkarz. A – mając w pamięci, że upiekło mu się we Wrocławiu – można by stwierdzić, że to i tak dobry wynik. Co jednak jeszcze mocniej u tego chłopaka razi, to ta elektryczność i rzucanie się na piłkę jak po maratonie na kanapę.
W poprzednim sezonie też zdarzały mu się pomyłki, ale znacznie mniejszego kalibru. No i przede wszystkim bronił się interwencjami, które miały pozytywny wpływ na wynik. A z pięciu kolejek obecnych rozgrywek, i to tuż po obejrzeniu wszystkich skrótów, nie potrafimy wskazać jednej, w której uratował tyłki kolegom. Wiemy za to, że kilkukrotnie przysporzył im problemów.
Średnia not od Weszło po tych meczach: 3,40.
Milinković-Savić rzucił przed starciem z Koroną pół żartem, pół serio: – Ja zawsze jestem numerem jeden. Nie chcemy być dla niego złymi prorokami, ale… już raczej niedługo.
Fot. FotoPyk