Trzeci Superpuchar z rzędu, trzeci przegrany. Bilans Sevilli w meczach z triumfatorami Ligi Mistrzów właśnie stał się jeszcze gorszy i to w dniu, gdy zwycięstwo było o krok. Na wyciągnięcie ręki. Ale gdy zamiast pomóc szczęściu i chwycić puchar za uszy, postanawia się w ostatnich sekundach spotkania zostawić Sergio Ramosa niepilnowanego pod własną bramką – cóż, równie dobrze można wpuścić lisa do kurnika i później biadolić, że nie ma komu znosić jaj.
Wyjaśnijmy to zawczasu. To nie było widowisko aż tak spektakularne, jak to sprzed roku, papierek lakmusowego atrakcyjności finałów. Gołym, nieuzbrojonym okiem można było ocenić, że za parę tygodni piłkarze jednych i drugich jeszcze dołożą do pieca, dużo odważniej zaczną jeździć na tyłkach, wykonają znacznie wyższe liczby sprintów w meczu. Mimo tego, nie było na co narzekać. A już na pewno nie na dramaturgię.
To znaczy – może do bramki Asensio można było trochę pokręcić nosem, ale w tej 21. minucie, gdy podjął decyzję o strzale, bylibyśmy gotowi puścić w niepamięć nie tylko nieco ponad kwadrans gry bez fajerwerków. Wybaczylibyśmy nawet 120 minut męczenia buły w stylu Portugalia – Chorwacja z Euro.
To by było jednak na tyle, jeśli chodzi o strzelanie zawodników ofensywnych Realu. Kompletnie niewidoczny był Alvaro Morata, z którego powrotem wiązano spore nadzieje, a który dziś – trzeba to powiedzieć otwarcie – zawiódł. W zasadzie najbardziej aktywny z pierwszego składu poza Asensio był chyba Isco, ale raz głową uderzył dokładnie tam, gdzie stał Rico, raz z dystansu minimalnie spudłował. Koniec końców – nic wymiernego dla Realu nie ugrał. W przeciwieństwie do niezawodnego w takich meczach Sergio Ramosa, który podobnie jak choćby w finale Ligi Mistrzów sprzed dwóch lat, tutaj znów w dramatycznych okolicznościach dał „Królewskim” wyrównanie.
A musiał to zrobić, bo po golu Asensio za strzelanie zabrała się Sevilla. Gole Vazqueza i Konoplanki może i urodą nie dorastały trafieniu wychowanka Mallorki do stóp, ale aż do 93. minuty mogły dać „Sevillistas” puchar, który inne hiszpańskie zespoły od dwóch lat sprzątały im sprzed nosa.
Zamiast tego zaczął się dla nich mały koszmar. Dogrywka szybko zmieniła się w nieznośne wyczekiwanie na rzuty karne z zegarkiem w jednej i różańcem w drugiej dłoni. Chwilę po gwizdku na boisko jak rażony piorunem padł Konoplanka i już wydawało się, że zaraz Real będzie mieć przewagę jednego gracza. Ukrainiec co prawda wstał, ale za moment czarny scenariusz i tak został zrealizowany, bo z czerwoną kartką z boiska schodził Kolodziejczak. Dominacja Realu trwała. Gol na 2:2 musiał „Królewskich” podbudować, a gra w przewadze – tylko umocnić ich w przekonaniu, że nie warto czekać do karnych. Najpierw Ramos strzelił nieuznanego gola na 3:2, później po wizjonerskim zagraniu Benzemy w Rico piłkę wpakował James Rodriguez, by w końcu ten sam Rico zatrzymał w sytuacji jeden na jeden Vazqueza, a parę minut później – strzał z woleja Jamesa. Wydawało się, że wszystko na nic, że nawałnicę udało się przetrwać, a za chwilę znów oba zespoły będą startować z równej pozycji do serii jedenastek.
I wtedy Dani Carvajal wjechał w defensywę Sevilli jak w masło. Czy oglądał Community Shield i pozazdrościł Lingardowi, czy może wymyślił tę akcję od początku do końca sam – to w tym momencie kompletnie nieistotne.
Jeśli ktoś miał tutaj odebrać od losu to, co ten ostatnio brutalnie zagrabił, to musiał być prawy obrońca Realu. Może i Superpuchar to nie ta ranga, co finał Ligi Mistrzów czy mistrzostwa Europy, które Carvajal stracił przez kontuzję w meczu z Atletico. Ale też nie powiecie nam, że dziś z wzniesienia w górę pucharu nie będzie mieć znacznie więcej frajdy, niż z odebrania złotego medalu na San Siro.
Madryt triumfuje. Bez Ronaldo, bez Bale’a, bez Kroosa czy Pepe, za to z niezwykle aktywnym Asensio i niezłym Isco, który wciąż szuka sobie na Bernabeu miejsca. Sevila? Dziś przegrywa, ale w stolicy Andaluzji nie powinni się szczególnie martwić. Po pierwsze – przejście z Emery’ego na Sampaoliego wydaje się przebiegać sprawnie i dość gładko. A po drugie? Przecież oni za rok i tak znowu wygrają Ligę Europy i zagrają o to trofeum czwarty raz z rzędu…