Polska piłka absurdami stoi i wiemy to nie od dziś. A to zdarzy się jakiś egzotyczny eurowpierdol z pasterzami spod macedońskiej wioski, a to klub zostanie kupiony przez gościa ze sfałszowaną maturą, a to… drużyna przegra, bo jeden z zawodników źle dobierze sprzęt. Tak, to nie jest żart. Dziś Cracovia przez kilka chwil grała w dziesięciu, bo trafił się ananas, który musiał pognać do szatni się przebrać. Efekt? W czasie, gdy przeszukiwał szatnię, drużyna straciła gola. Jedynego gola w tym meczu.
Do przerwy było 0:0, gra gospodarzy wyglądała bardzo przeciętnie, więc Jacek Zieliński przytomnie postanowił zareagować zmianami. Niewidocznego Mateusza Wdowiaka zastąpił zatem Bułgarem Antonem Karaczanakowem. Początek drugiej połowy, gwizdek sędziego, szybkie pach, pach, pach i gol Świderskiego. I wtedy konsternacja. Zawodników Jagiellonii, na boisku, zgodnie ze wszystkimi normami – jedenastu. Cracovii zaś… dziesięciu.
Po chwili okazało się, że wspomniany Karaczanakow… albo źle dobrał obuwie, albo getry. Tym samym musiał pognać do szatni i wymienić na odpowiedni komplet, a w międzyczasie jego koledzy dostali bramkę. Jacek Zieliński wybuchł przy linii i nie chcielibyśmy być w skórze Antona po tym meczu. Oj, musiało się dziać w szatni, musiało. MMA, panowie, MMA, jak mawiał klasyk.
Naprawdę – takie jaja to chyba tylko nad Wisłą. Umówmy się, piłkarzowi generalnie nie zwalają się na głowę obowiązki. By być w gotowości do gry powinien zadbać o to, by na nogach mieć właściwą parę korków, na stopy naciągnięte odpowiednie getry, a trochę wyżej spodenki i koszulkę. Raczej nie trudno zapamiętać ten szablon i wykonać proste zadania. Jak się okazuje – dla niektórych zdecydowanie za trudno.
Ok, a jak wyglądało samo spotkanie? W pierwszej połowie zdecydowanie lepsza była Jaga, które nie wychylała się za często, ale gdy już złapała piłkę i ruszyła z kontrą, to pod bramką gospodarzy był niezły smród. Sporą robotę wykonał dziś rezerwowy zazwyczaj golkiper Krystian Stępniowski, który wyciągnął parę trudnych piłek. Gol jednak wisiał w powietrzu i trafienie Świderskiego – pomijając szereg absurdalnych okoliczności – był zupełnie zasłużony. Z czasem Pasy łapały jednak inicjatywę, a ciężar gry wziął na swoje barki zwłaszcza Budziński, który raz potężnie huknął w poprzeczkę, a poza tym nadawał rytm akcjom ofensywnym Cracovii. Im bliżej bramki byli jednak gospodarze, tym większe problemy mieli z precyzją, więc piłka zazwyczaj lądowała na bandach reklamowych.
– Coś nie idzie tej Cracovii w pucharach – speuntował pod koniec meczu Mateusz Borek. No nie idzie, nie idzie. Jak nie kompromitacja w dwumeczu ze Szkendiją Tetowo, to teraz porażka z Jagiellonią przez to, że Karaczanakow bujał w obłokach, gdy kierownik drużyny wypisywał zmianę. Dziwny, dziwny to sezon przy ulicy Kałuży.
***
Wszystkie rezultaty wtorkowych spotkań w Pucharze Polski:
fot. 400mm.pl