Najmniej groźny jest ten, kto najgłośniej szczeka. Znacie to powiedzenie, prawda? Jak ulał pasuje ono do kibiców Lecha Poznań, którzy trzy lata temu grali w ura-bura-co-to-nie-my, a ostatecznie zostali brutalnie skarceni przez litewskich piłkarzy. „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem” – taki napis zawisł podczas drugiego meczu z Żalgirisem Wilno, a „litewski cham” nie dość, że nie klęknął, to jeszcze kopnął „polskiego pana” w dupę.
Po jednej stronie Lech naszpikowany solidnymi piłkarzami (przynajmniej na papierze), po drugiej Żalgiris, którego wszyscy piłkarze razem wzięci zarabiali tyle, co sam Manuel Arboleda. Oczywiście, można się spierać, czy Drewniak lub Ubiparip to goście, z którymi da się podbić Europę, ale fakty są takie, że obaj mieliby wówczas dożywotnie miejsce w drużynie Żalgirisu. Litwinów trzeba było w tym dwumeczu ZMASAKROWAĆ. W Wilnie doszło do lekkiej kompromitacji – lechici przegrali tam 0:1 – ale sprawa nie była wcale jeszcze stracona, u siebie można było przecież zabawić się w egzekucję.
Skończyło się 2:1. Cudem. To rzecz jasna nie wystarczyło, by awansować.
W całym dwumeczu najgorsze jest to, że Żalgiris był drużyną o klasę lepszą. To on stwarzał groźne okazje, to on zabawiał się w berka z obrońcami, to on wyglądał na drużynę bardziej wybieganą, lepiej przygotowaną. Mariusz Rumak po meczu wygadywał takie głupoty, że aż zaczęliśmy sugerować wezwanie lekarza. Na przykład, że gdyby Lech wykorzystywał co czwartą sytuację, na pewno by awansował (tyle że Lech prawie w ogóle sytuacji nie stwarzał). Potem zaatakował wymówką o tym, że miał przed meczem za mało jednostek treningowych (to nie mógł rozplanować to tak, by było ich więcej?). Dodał też ku pokrzepieniu serc, że należy teraz patrzeć do przodu, gdzie czekają trudne rozgrywki w lidze i Pucharze Polski.
Wstyd. Eurowpierdol od Żalgirisu zajął wysokie miejsce w galerii żenady polskich klubów.