Drugi odcinek najnowszego sezonu serialu pod tytułem “Ekstraklasa albo śmierć” po raz kolejny nie miał prawa zebrać wśród krytyków ociekających zachwytem i przepełnionych ochami i achami recenzji. Trzeba jednak przyznać, że było już i tak o niebo lepiej niż przed tygodniem. Tym razem mimo braku fajerwerków, piłkarskiej maestrii i tiki taki GKS-owi Katowice udało się bowiem wykonać plan minimum.
Zawodnicy obu drużyn wyszli na murawę, trochę się pokopali po nogach, pobiegali, powalczyli, od czasu do czasu starali się coś z marnym efektem wskórać z przodu, jednak więcej w tym wszystkim było przeciągania liny niż czystego futbolu. Jednym słowem: średniej klasy wyższej – bo należy sobie powiedzieć, ze długimi momentami toczona mimo wszystko w naprawdę żwawym tempie i na sporej intensywności – ale jednak pierwszoligowa rąbanka. Taka, która przejdzie jeszcze jako starcie czwartej z szóstą drużyną zeszłego sezonu, ale na pewno nie taka, która przystoi ekipie podkreślającej na każdym kroku swoje ekstraklasowe ambicje.
Jeśli chcecie bowiem wiedzieć, ile Ekstraklasy dało się uświadczyć dziś w grze GKS-u Katowice, będziemy z wami szczerzy – niewiele. Składnych akcji jak na lekarstwo (jedyną kontrę w sytuacji sam na sam koncertowo spieprzył Goncerz), momentami niepewna – szczególnie przed przerwą – gra w defensywie, ogólne wrażenie jakiegoś takiego zagubienia, impotencji i braku konkretnego pomysłu na ugryzienie rywala. Nic, co jakoś bardzo mocno by nas zaskakiwało.
O wyniku zadecydowały dziś więc koniec końców owiane legendą detale. Konkretniej: mieszanka szczęścia i piłkarskiego Monty Pythona. Pod koniec pierwszej połowy w zamieszaniu po rogu ładnym strzałem pod poprzeczkę Janickiego pokonał Abramowicz, po przerwie zaś bramkarz Chrobrego postanowił wybrać się na wycieczkę krajoznawczą za pole karne, posłał idealnie mierzone podanie wprost pod nogi Zejdlera, a ten musiał tylko i aż odpowiednio długo przytrzymać przycisk na padzie, by nie chybić na pustaka. Gole, z serii tych, które padły, ale paść wcale nie musiały. A już na pewno nie takie, które byłyby efektem ćwiczonych na treningach arcy skomplikowanych schematów.
Po potyczce z Chrobrym GKS-owi można by wytknąć sporo. Wspinanie się po trupach do celu jest jednak momentami w tej lidze niezbędne. Przekonaliśmy się o tym już nie raz i nie dwa. Choć podobny sposób gry na dłuższą metę nie ma raczej racji bytu, to nie dajmy się też zwariować – za nami dopiero druga kolejka. Czasu na to, by katowiczanie zdołali się rozkręcić zostało jeszcze naprawdę sporo. Dziś, jakkolwiek patrzeć, główne założenie udało się zrealizować w stu procentach. Oni ładnie już w ostatnich dziewięciu sezonach grywali. Teraz woleliby skutecznie. W Głogowie tak było.
Fot. FotoPyK