Mistrzostwo Anglii, mistrzostwo Niemiec z Kaiserslautern (tak tak, tym Kaiserslautern, które do dziś siedzi w głowie Tomkowi Hajto), kolejne trzy z Bayernem i cała masa indywidualnych wyróżneń. A z drugiej strony – niespełnienie, bo przecież Ballack był jedną z wiodących postaci Vizekusen. Ekipy Bayeru Leverkusen, która w sezonie 2001/2002 jako pierwszy klub w historii zakończyła z trzema drugimi miejscami – w lidze, pucharze i Lidze Mistrzów, dokładając do tego jeszcze przegrany finał mistrzostw świata.
Zaczynał 21 lat temu, dokładnie 4. sierpnia 1995 roku. Jego Chemnitzer FC grał z VfB Leipzig. Nie był to wymarzony debiut, ani w ogóle debiutancki sezon. 1:2 z VfB, a na koniec sezonu spadek z 2. Bundesligi. Ballack jednak zaczynał mocno pracować na swoje nazwisko, a już dwa lata później mógł się cieszyć z niespodziewanego tytułu mistrza Bundesligi z Kaiserslautern w sezonie 1997/1998.
Postacią był naprawdę nietuzinkową. Na boisku – pewny siebie, spokojny, “Mr Cool Head”. Poza nim – bomba z opóźnionym zapłonem. Daleko mu do odpalania fajerwerków w łazience, ale swoje za uszami miał. A to postanowił, że swoją retorykę w wywiadach oprze o krytykę selekcjonera reprezentacji, a to znowu stwierdził, że w sumie to podoba mu się partnerka kolegi z drużyny Christiana Lella i że szkoda byłoby kończyć tylko na podziwianiu jej urody, a warto przejść do konkretów.
Jednocześnie powoli odchodził w cień. Nie potrafił się zaadaptować do nowoczesnej piłki, więc ta brutalnie się z nim rozprawiła. W reprezentacji tracił na znaczeniu, musiał zrobić miejsce dla nowej fali, której cykl przyniósł mistrzostwo świata. Tytuł, którego Ballackowi tak brakowało. W wieku 36 lat, po kompletnie nieudanym powrocie do Leverkusen powiedział: dość. Zostawiła go żona, a w klubie, którego swego czasu był postacią numer jeden, nie potrafił wygrać rywalizacji o środek pola z Simonem Rolfesem, Stefanem Reinartzem, Larsem Benderem i Gonzalo Castro.
Ale nim w Leverkusen zweryfikowano go negatywnie, coś tam jednak potrafił: