Parafrazując znane powiedzenie: w życiu pewne są tylko trzy rzeczy – śmierć, podatki i szary dres Királyego. Nie ulega wątpliwości, że choć Gabor nigdy wybitnym bramkarzem nie był, to w świadomości nawet przeciętnego kibica zapisał się na dobre. Od wielu lat jego znakiem rozpoznawczym są umorusane spodnie wpuszczone w getry, które na Węgrzech stanowią już substytut barw narodowych. Ale to już koniec – ikona właśnie zrobiła miejsce młodszym ogłaszając koniec reprezentacyjnej kariery. Licznik skończył bić na 107 meczach. Z tej okazji przypominamy nasz archiwalny tekst.
Z nim w bramce Madziarzy wywalczyli po raz pierwszy od 1986 roku awans na wielką imprezę, w 101. występie Kiralyego w kadrze. Piłkarska przygoda Węgra to modelowy przykład kariery, z której udało się wycisnąć absolutne maksimum. To także przygoda o nieco romantycznym, sentymentalnym wydźwięku. Gábor po raz pierwszy w seniorskiej piłce zameldował się jeszcze w 1993 roku między słupkami w bramki Haladásu, w którym dziś kończy karierę. Przez te ponad dwie dekady zanotował setki występów w dwóch czołowych ligach świata – niemieckiej oraz angielskiej. Ponadto wspomniany jubileusz w reprezentacji narodowej. W liczbie występów zrównał się z legendarnym pomocnikiem Józsefem Bozsikem.
W 1997 21-letniego wówczas zawodnika pozyskała berlińska Hertha. Początkowo miał siedzieć na ławce i wywierać presję na rok starszym, lecz niemieckim koledze po fachu, Christianie Fiedlerze. Kiedy jednak stołeczni zanotowali falstart nie wygrywając w żadnym z siedmiu kolejnych meczów z rzędu, szkoleniowiec Jürgen Röber postawił na zmiennika. Hertha wygrała, a Király zadomowił się w bramce na dobre do tego stopnia, że podstawowemu dotychczas Fiedlerowi nie oddał miejsca przez kolejne ponad dwa lata, do momentu aż złapał kontuzję i w lutym 2000 roku pauzował przez kilka spotkań. Węgier w międzyczasie zdał jednak na szóstkę prawdziwy egzamin dojrzałości, jakim była dla niego choćby gra w barwach berlińczyków w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Tam też zanotował jeden z najlepszych meczów w swojej karierze, taki po którym na języki wzięła go cała Europa a pochwał nie szczędził nikt – od prezesa Milanu Silvio Berlusconiego aż po włodarzy Bayernu Monachium.
Słynna „La Gazzetta dello Sport” wybrała go oczywiście graczem meczu, a Karl-Heinz Rummenige na gorąco komentował dla telewizji TM3: „To król linii bramkowej, gra na niej lepiej niż Oliver Kahn! To jeden z najlepszych bramkarzy w Europie!”.
Właśnie z Herthą Gábor wiąże najlepsze chwile swojej kariery. To tam wyrobił sobie markę europejską, to tam zaznał poważnego futbolu i właśnie stamtąd trafił do reprezentacji. A kiedy już przyjechał na zgrupowanie i założył bluzę z numerem 1 to powielił sytuację z Berlina – znów wskoczył do bramki i miejsca w niej nie chciał oddać przez kolejne lata. Nic jednak dziwnego skoro w debiucie już po czterech minutach obronił rzut karny egzekwowany przez Toniego Polstera, a w kolejnych latach – mimo niepowodzeń drużynowych – wciąż imponował solidnością i nie schodził poniżej pewnego poziomu.
W 2003 roku Király ukazał swoją duszę filantropa kiedy rozpoczął inwestycję w sport na Węgrzech. Z jego inicjatywy, a także z jego pieniędzy, powstał liczący 45 tysięcy metrów kwadratowych ośrodek z dwoma boiskami trawiastymi, kortami tenisowymi i kilkoma uniwersalnymi obiektami sportowymi. W 2006 roku oficjalnie powstał „Király Szombathelyi Tigrisek”, który od tamtego czasu szkoli młodych sportowców w wielu dziedzinach. Uważnych czytelników zastanowił pewnie jeden z członów nazwy – „Tigrisek”. Gábor bowiem to fan wszystkiego co związane z tym drapieżnym zwierzęciem. Od wielu lat pod trykot piłkarski zakłada nawet koszulkę z wizerunkiem tygrysa. W jego prywatnym domu wprost roi się od obrazów, figurek i wielu innych akcentów z tym związanych.
– Koszulka z tygrysem to dla mnie obowiązek. Podobnie jak nadrukowana na niej moja szczęśliwa liczba – 13. Dlaczego akurat tygrysy? To symbol siły i walki. Ten wizerunek tkwi w mojej głowie już od wczesnych lat dziecięcych i zawsze będę się z nim utożsamiał. Nie ukrywam, że szaleję na tym punkcie, imponuje mi zachowanie tych zwierząt i chcę być z nimi kojarzony – opowiada Király.
– Z nim jest trochę jak z dzieckiem. Śpi w pościeli w tygrysy, ma też bieliznę w tygrysy. Cały pokój też w tygrysach. Kiedyś pojechaliśmy zatankować samochód, zwykła czynność jaką wykonuje się codziennie. Wchodzimy na stację, przeglądamy prasę, obok pamiątki. I co? T-shirty z wizerunkami tygrysów wiszą beztrosko obok. Gábor wykupił je wszystkie – opowiada jego żona, Zsanett.
W 2004 roku opuścił Berlin, choć fani wprost błagali by został. Utożsamiali go z dobrymi latam klubu, gdy na Olympiastadion przychodziło się dla jego znakomitych parad, technicznych popisów Marcelinho czy dynamiki i siły Barta Goora. Bramkarz trafił jednak do Crystal Palace, gdzie początkowo na niego stawiano. Bronił dzielnie i w sumie zanotował łącznie 104 mecze w pierwszej drużynie. Potem kilka wypożyczeń, epizod w Burnley, aż wreszcie rok 2009 i powrót do Niemiec. Po doświadczonego zawodnika sięgnęło drugoligowe TSV 1860 Monachium. Oczywiście, strzał w dziesiątkę. Király wciąż nie schodził poniżej swojego wysokiego poziomu i regularnie zbierał kolejne pochlebne opinie.
– Mogę tylko podziękować mu, że zdecydował się na transfer do nas. To bramkarz klasy światowej. Początkowo nie byłem do niego przekonany, ale kiedy zobaczyłem go najpierw na treningach, a potem w trakcie meczów – nie mogłem uwierzyć, że nie sprzątnął nam go sprzed nosa nikt z pierwszej ligi – opowiadał Ewald Lienen, który Węgrowi zawdzięczał wiele uzbieranych przed drużynę punktów.
Dla drużyny z Bawarii bramkarz był nie tylko cenną ostoją w trakcie spotkań, ale również człowiekiem, który dbał o atmosferę i nowych zawodników. Węgier do tego stopnia zaangażował się w opiekę nad kolegami, że gdy do TSV dołączył Japończyk Yūya Ōsako, wcześniej nie mający kontaktu z europejskim futbolem, Király zaczął uczyć się języka japońskiego by wprowadzić go do zespołu.
– Nawet fajny język. Szybko zacząłem opanowywać podstawowe piłkarskie zwroty jak podaj, uważaj, do tyłu, jestem. To ciekawe doświadczenie.
W sezonie 2014/2015 Węgier zaliczył epizod w angielskim Fulham i w 2015 roku, po prawie 20-letniej tułaczce po Europie powrócił w rodzinne strony, do Szombathelyi Haladás. Teraz gra w klubie w którym zaczynał, w mieście w którym się urodził i ma najlepsze perspektywy by swoją karierę zwieńczyć awansem na wielki turniej.
Kariera karierą, ale co z tymi szarymi spodniami? Skąd się to wzięło i dlaczego to przywiązanie jest tak długie? Okazuje się, że pierwszym modelem wybranym przez zawodnika były spodnie koloru czarnego, zakładał je jeszcze kiedy był znanym tylko na Węgrzech juniorem.
Oczywiście już wtedy obowiązywało wpuszczanie ich w spodnie
– Pamiętam jak byłem małym dzieckiem i graliśmy na podwórkach. Wszędzie kamienie, szkło, łatwo było się pokaleczyć. Non stop wracałem do domu z poobdzieranymi kolanami, krwawiącymi nogami. Sposób na to mógł być tylko jeden – długie zamiast krótkich spodni. Kilkukrotnie grając w Niemczech czy Anglii spróbowałem gry w krótkich spodenkach. Okazało się to jednak złym pomysłem, więc powróciłem do długiego, szarego dresu. No i koniecznie o rozmiar większego, by nie krępował ruchów.
– On ma swoje określone zwyczaje, po boisku biega w szarych spodniach, po domu chodzi w czarnych lub granatowych, oczywiście dresowych, zaś na miasto najbardziej lubi udać się ubrany w jeansy – uzupełnia stylizacyjne trendy Węgra jego żona.
Király, choć sam powtarza że nie jest ikoną stylu a bramkarzem, stał się wzorem dla niektórych zawodników. Saleh Mahdi, golkiper z Kuwejtu, wzorem Węgra również na mecze zakładał szare dresy.
– Kiedyś oglądając mecz z udziałem Gábora, to było w roku 1999, doszedłem do wniosku, że to o wiele wygodniejsze. Od tamtego czasu zakochałem się w szarych, bawełnianych spodniach. Zafascynowałem się także samą postacią, zapytałem swojego trenera bramkarzy, Attilę Bako, co o nim sądzi. Na moje życzenie pokazał mi film zmontowany z najlepszych interwencji Gábora. Regularnie śledziłem jego karierę, czytałem artykuły prasowe. W 2013 roku udało nam się skontaktować i zostałem klientem jego firmy, K1RALYSPORT.
Da się zauważyć, że „Mr. Jogginghose”, jak wołali na niego w Niemczech, ma wiele przyzwyczajeń – wspomniany strój, koszulka z tygrysem czy ukryty numer 13. Jest jednak jeszcze jeden zwyczaj, który praktykuje od początku swojej kariery.
– Wszystko zaczęło się w zasadzie w 1994 roku. 6 marca zadebiutowałem w piłce i kiedy wróciłem do domu postanowiłem zapisać tę datę w zeszycie. No i tak to się potoczyło. Wtedy nie przewidywałem jeszcze, że po ponad 20 lat będę miał ponad 700 uzupełnionych broszur. Wszystko jest perfekcyjnie posegregowane, mecze w Bundeslidze, Championship, reprezentacji i tak dalej. Czuję się trochę jak mały chłopiec, który zapisuje sobie w zeszyciku wyniki ligi podwórkowej.
Király to na Węgrzech piłkarski idol, w czasach gdy reprezentacja przez wiele lat prezentowała się poniżej oczekiwań, on był jednym z nielicznych zawodników, których grą kibice mogli się delektować. Sam w od zawsze wzorował się na Gyuli Grosicsu, który dostępu do węgierskiej bramki bronił w latach 1947-1962.
– Niestety nie widziałem go nigdy na żywo, ale jesteśmy w stałym kontakcie. Od czasu do czasu daje mi wskazówki – mówił przed laty.
W swojej ojczyźnie Kiraly prowadzi także firmowaną swoim nazwiskiem szkołę dla bramkarzy – Gabor Kiraly Nemzetkozi Kapusiskola. Posiadacz licencji UEFA A i licencji trenera UEFA B od 2013 roku szkoli młodych zawodników. Najbardziej wyróżniający się podczas zgrupowań zawodnicy mogą wygrać wyjazd do Leverkusen by tam kilka dni potrenować z młodą drużyną Bayeru. Szkółka korzysta oczywiście z obiektów powstałych przed paroma laty z inicjatywy zawodnika, choć uległy one w międzyczasie rozbudowie.
Euro było zwieńczeniem kariery, finalnym, pięknym epizodem. Niestety wątpliwe by z Haladasem poszalał do tego stopnia, aby jeszcze pokazać się publiczności innej niż węgierskiej. Powiedzmy sobie jasno: ta decyzja to zejście ze sceny. Niemniej dzięki za wszystko Gabor! Takich osobowości potrzebuje futbol.
MARCIN BORZĘCKI