Jeśli myślałeś, że na najwyższym poziomie trenerzy nie stosują metod znanych z polskiej ligi lat 80., byłeś w dużym błędzie. Felix Magath uwielbia jak jego piłkarze biegają, potem biegają, a na końcu biegają. Dzisiaj obchodzi urodziny, a na torcie zamiast świeczek, ma pewnie jakiegoś biegacza.
Prawdopodobnie nie ma drugiego takiego trenera, po którym piłkarze aż tak przejeżdżaliby się w mediach. John Arne Riise mówił otwarcie, że Magath spuścił całą dobrą atmosferę Fulham w kiblu. Z Mateusza Klicha zrobił dętkę, przykładając rękę do jednego z najbrutalniejszych zderzeń polskiego ligowca z zachodnią piłką ostatnich lat. Na treningach u niego wymiotowało więcej ludzi niż pierwszego stycznia po całonocnym sylwestrze. Nie było przeproś. Cały jego warsztat można byłoby w zasadzie sprowadzić do trzech elementów.
Bieganie. Bieganie. Bieganie.
Saddam. Dyktator. Qualix (die Qual to w tłumaczeniu na polski “męka”). Jacek Krzynówek opowiadał nam o tym, jak Magath zabrał kiedyś w dzień wolny drużynę na wycieczkę w góry. Wszyscy w dresikach, zadowoleni, że wreszcie luz, podziwiają widoczki. Kiedy zaczęli pakować się za Magathem do kolejki górskiej, usłyszeli…
– Stop. Wy na piechotę. Widzimy się na górze.
Normalnemu turyście taka trasa zajmowała jakieś siedem godzin. Piłkarze weszli w nieco ponad dwie. Kto odstawał – płacił karę. 10 tysięcy euro dla każdego, kto znajdzie się na szczycie za drugim trenerem. Masakra. Takie praktyki były dla niego normalnością. Potrafił obudzić drużynę o 3 nad ranem i kazać… stać nieruchomo przez 90 minut na deszczu. “Tak właśnie wyglądała wasza gra” – rzucił na koniec. Dziś Magath obchodzi swoje 63. urodziny. Obecnie pracuje w Chinach i… wydaje się, że to dość naturalny dla niego kierunek. Tam przynajmniej nikt się nie zbuntuje.