Nie odkryjemy Ameryki, pisząc że to jeden z najtrudniejszych momentów sezonu dla polskich ligowców. Wiadomo, są wakacje, sezon urlopowy, na żadne zagraniczne zgrupowanie nie ma co liczyć, a robota czeka. Zresztą, w Chorzowie panuje akurat klimat wyjątkowo niesprzyjający pracy. Nie dość, że Mariusz Stępiński dopiero co podniósł się z leżaka, pokazując, że można grać i tak, to do zespołu dopiero co dołączył ekspert ds. oceny warunków piłkarskich – Piotr Ćwielong.
Po co to piszemy? Ano po to, że zanim wydamy jednoznaczny wyrok, chcemy przedstawić okoliczności łagodzące. Sprawa dotyczy Michała Koja, zawodnika Ruchu.
**
Ruch – Górnik Łęczna 2:1.
W 88 minucie niegroźnie wrzuca Bonin, Cichocki przepycha się o pozycję ze Śpiączką (i w finalnym etapie ją przegrywa), ustawiony na bliższym słupku Koj może piłkę wybić, ale zamiast tego stara się wyblokować napastnika znajdującego się za plecami i liczy na wyjście bramkarza.
To nie był jedyny błąd Koja w tym meczu, choć – co trzeba podkreślić – za utratę gola odpowiada nie tylko on. Goście z Łęcznej kilkukrotnie posyłali piłki za plecy środkowych obrońców Ruchu, dochodząc w ten sposób do jednej-dwóch groźnych sytuacji. Dwie najlepsze okazje Górnika miały jednak miejsce po niedokładnym rozegraniu Surmy wszerz boiska, a także po złym kryciu Grzelczaka: odpowiadał za niego Koj, chwilę przed podaniem obrócił się na szesnastym metrze, stracił dodatkowy metr odległości i otworzył drogę do sytuacji 1 na 1.
**
Jagiellonia Białystok – Ruch 4:1
Braki Koja wychodzą już od początku meczu – ustawia się zbyt wysoko, jakieś pięć metrów przed kolegami z bloku defensywnego, robiąc napastnikowi miejsce do wejścia na wolne pole. Vassiljev zagrywa więc długą piłkę za plecy Koja, który zdecydowanie zbyt wolno goni Górskiego i zmusza do interwencji drugiego ze środkowych obrońców. Ale w tej sytuacji winy Koja jednoznacznie nie przesądzamy, tę akcję bramkową można było zatrzymać jeszcze w kilku momentach. Mimo wszystko – warto zwrócić uwagę na cały schemat.
Gol na 2:0 zaczyna się od katastrofalnego błędu Koja, który – widząc dwóch rywali zakładających pressing – zagrywa wszerz boiska do Grodzickiego zdecydowanie zbyt lekko i na 25. metrze traci piłkę.
W dalszej części akcji widzimy jednak i zbyt bierną postawę Grodzickiego, który powinien agresywniej zaatakować Vassiljeva, i fatalne krycie Górskiego przez Koja: początkowo biegli obok siebie, a w momencie strzału…
Gol na 3:1 to szereg błędów obrony Ruchu przy szybko wyprowadzonym kontrataku. Za krycie Vassiljeva nie odpowiadał w tej akcji Koj, ale to m.in. on uniemożliwiał Estończykowi wyjście na pozycję strzelecką.
Po chwili zmienił jednak zdanie, odsłaniając sporo przestrzeni. Aczkolwiek podkreślmy: Koj to jeden z czynników, które do tego gola doprowadziły.
Gol na 4:1. Ustawienie Ruchu w strefie obronnej: na 7. metrze znajduje się trzech zawodników, włącznie z Kojem, na 11. metrze dwóch zawodników stara się kryć czterech przeciwników. W momencie kopnięcia piłki z narożnika boiska przez Vassiljeva wygląda to tak:
A po chwili gdy wydaje się, że wyskakujący do piłki Koj skutecznie interweniuje – zalicza pusty przelot. Obrońca Ruchu nie sięga piłki, a napastnik Jagiellonii Świderski kieruje ją do siatki.
**
Nie twierdzimy, że za wszystkie złe rzeczy, które dotykają dziś Ruch, trzeba winić tylko Koja. W grze defensywnej Niebieskich zawodzi wiele elementów – niemiłosiernie ogrywany w Białymstoku Oleksy dostał dwie żółte kartki, Hanzel po wspólnym błędzie z Surmą w środku pola również ratował się faulem na drugie żółtko, a fatalne rozegranie Surmy omal nie dało gola Łęcznej.
Nie mamy jednak wątpliwości, że chorzowskie tragedie, które mają miejsce na środku defensywy, to piłkarska pornografia. Trener Fornalik nawet, gdyby chciał coś zmienić, to ma związane ręce – poza Kojem, pozostaje mu dwóch środkowych obrońców (Grodzicki, który gra, plus Cichocki). Zanim jednak w klubie podejmą decyzje, czy kogoś na tę pozycję jeszcze ściągnąć, my weryfikujemy notę dla Koja za wczorajszy występ. Zamiast 2 – otrzymuje 1.
Fot. FotoPyk