Cóż to było za okienko transferowe. Lech przygotowywał tę transakcję wyjątkowo po cichu. Zaprosił chłopaka do siebie, pokazał stadion, pozwolił obejrzeć mecz, przekonywał, że idealnie nadaje się do ich stylu. Praktycznie wszystko było już dogadane, gdy w ostatniej chwili do akcji wkroczyła Legia i – wyłącznie po to, by zagrać rywalom na nosie – sprzątnęła go przed podpisaniem kontraktu. To był zapalnik, który najmocniej podsycił relacje pomiędzy oboma klubami, a internetowi wojownicy z Poznania i Warszawy po raz pierwszy musieli sięgnąć po słowniki synonimów, by nie brakowało amunicji przy wyzywaniu rywali.
Dlaczego piszemy o tym dziś? Od tamtej pory minęły zaledwie trzy lata, a sympatyczny Henrik właśnie związał się z… piątym klubem od odejścia z Legii. Najnowszym azylem futbolowego globtrotera zostało Go Ahead Eagles, które kojarzy nam się tylko z tym, że wpuściło do Polski kolejną perełkę, czyli Michała Janotę. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z awansem sportowym, bo Eagles wskoczyli niedawno do Eredivisie, a Ojamaa trafia do nich z drugoligowego Wackeru Innsbruck, gdzie – jak podejrzewamy – więcej niż na piłce zarobiłby zdrapując tynk ze ścian u austriackich emerytek.
Ale wracając do meritum. Ligowa kariera Estończyka po opuszczeniu Łazienkowskiej prezentowała się następująco:
2014/15 – Motherwell – 18 meczów, 3 gole, 1 asysta
2015 – Sarpsborg – 10 meczów, 0 goli, 2 asysty
2015/16 – Swindon Town – 9 meczów, 0 goli, 1 asysta
2015/16 – Wacker Innsbruck – 16 meczów, 2 gole, 0 asyst.
I pomyśleć, że tak wygląda gość, na którym Lech w pewnym momencie rzeczywiście chciał oprzeć ofensywę. Pamiętamy przecież te wypowiedzi – że akurat do Kolejorza i częstszej gry w szybkim ataku Ojamaa pasowałby, jak znalazł. Mało tego – on przecież trafiałby wówczas do Poznania jako porządnie wyskautowana, rozebrana na czynniki pierwsze potencjalna gwiazda Ekstraklasy i nikt pewnie wówczas nie miałby pretensji o taką ocenę. Dziś natomiast widać, że – rzucając się na wyższą pensję – Ojamaa podjął najgorszą decyzję nie tylko w karierze, ale chyba ogólnie w życiu. Z drugiej strony brutalnie zweryfikowały go kolejne cztery futbolowe prowincje.
Ale jakby się tak zastanowić… Facet ma 25 lat. W życiu zaliczył już trzynaście klubów. Mieszkał przy tym w dziewięciu różnych krajach. Nauczył się paru języków i pewnie nie pogubiłby się na lotnisku, czego nie powiedzielibyśmy o kilku lepiej zarabiających ligowcach, których twarze nie są skażone przesadnym intelektem. To w sumie naprawdę ciekawa perspektywa na przyszłość – taka piłkarska turystyka.